Artykuły

Kiedy umiera miłość...

"Koniec miłości" Pascala Ramberta w reż. Doroty Androsz w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Anita Nowak.

Po kilku lub kilkunastu latach dochodzi do tego w każdym związku. Partnerzy uświadamiają sobie, że temperatura łączących ich emocji i seksualna fascynacja wygasły. Ciało osoby, która niegdyś była dla nas całym światem, staje się obojętne. I następuje koniec tytułowej miłości.

Tak można odczytać przesłanie Pascala Ramberta w duodramie zaprezentowanym na scenie Teatru Polskiego w Bydgoszczy przez Katarzynę Herman i Juliusza Chrząstowskiego. Możemy się z tą tezą zgodzić lub nie. Istotna jest forma, w jakiej autor napisał swój dramat. Z pozoru skonfrontował z sobą dwa monodramy ustosunkowujące się do tych samych wydarzeń, prezentując je z dwóch przeciwstawnych punktów widzenia.

Karkołomne zadanie dla aktora. Nakazujące mu przez kilkadziesiąt minut w bardzo różnorodny sposób odnosząc się do wydarzeń z przeszłości, mówić partnerce o tym, że już jej nie kocha i odchodzi. Tekst jednocześnie poetycki i brutalny. Emocje mężczyzny i jego zachowanie przypominają atak wojenny. Traktuje kobietę jak wroga. Zakłada, że ona będzie się bronić, więc z góry odmawia jej do tego prawa. Każdym słowem mocniej naciera, rani. Juliusz Chrząstowski dobrze stopniuje emocje, nie nadużywa gestów, siły głosu. Jego agresja przeważnie jest chłodna, chwilami lodowata. Im boleśniejsze zadaje rany, tym bardziej obojętny jest ton wypowiedzi, spojrzenie. Spod spodu wyziera jednak lęk. On nie do końca wierzy, że uda mu się tę wojnę, także z samym sobą, wygrać.

Ma przed sobą partnerkę, która twarzą i ciałem w milczeniu rezonuje każde jego słowo. Te emocje, które Katarzyna Herman pokazuje w trakcie monologu Chrząstowskiego, to najsubtelniejsza i najwyższego lotu pantomima, jaką można sobie wyobrazić. Nieme przyjmowanie razów odbijające się w jej oczach, mięśniach, wstrząsa widownią bardziej, niż uczyniłyby to jakiekolwiek słowa.

A kiedy wreszcie kobieta dochodzi do głosu, widownia przeżywa szok. Herman rozpoczyna kontratak z uśmiechem, dużą dozą ironii. Nie tylko poprzez tekst odkształca obraz przeszłości, jaki odmalował przed nami jej partner. Czyni to emocjami, jakich ani on, ani widz się nie spodziewał. Bardzo zmiennymi, ale delikatnie ewoluowanymi. W jej grze jednocześnie jest i śmiech, i ból, i przeogromna wewnętrzna siła, której jak się okazuje słusznie obawiał się mężczyzna. Jej postać przegrywa miłość, ale wygrywa siebie. I dzięki nieprzeciętnemu talentowi aktorki wyraźnie to widać.

Rola prowadzona jest tak, jakby i wykonawczyni, Katarzyna Herman i reżyserka, Dorota Androsz, postanowiły wspólnie pokonać egoistycznego i brutalnego samca. A i wcielający się w tę postać Juliusz Chrząstowski zdaje się im w tym pomagać.

Rola reżysera jest tu nie do przecenienia, bo pomimo formy utworu, z pozoru przypominającego dwa zestawione z sobą monodramy, na scenie mamy wspaniały dwuosobowy spektakl, w którym aktorzy cały czas grają równolegle.

Ponieważ postaci są bliżej nieokreślone, słyszymy tylko, że oboje są artystami, twórcy spektaklu doszli do wniosku, że i miejsce, i czas akcji nie mają znaczenia. Usytuowano więc rzecz na plaży. Scenograf Mirek Karczmarek wąskim pasem ciemnoniebieskiego, sugerującego zmierzch miłości piasku, dzieli scenę i widownię na połowę, symbolizując tym też rozpad związku. Ale piasek służy tu również jako rekwizyt. Aktorka tarza się w nim, jakby usiłując dokonać swoistego katharsis, oczyścić się z absurdalnych zarzutów partnera. Ale granatowe ziarenka przylegają do jej pleców, ramion. Odciska więc na nim swoje dłonie, aby choć na chwilę utrwalić na tej ulotnej powierzchni ślad po rozsypanych uczuciach.

Emocje bohaterki podkreślane są w kilku momentach przez muzykę Piotra Peszata. Albo ledwo słyszalną, ale jakby przeszywającą mózg, innym razem obezwładniającą kilkoma głośnymi taktami. Ciekawą. Z emocjami postaci dobrze zgrany został też przez Aleksandrę Lemm ruch sceniczny.

Dzięki wszystkim twórcom to sceniczne rozstanie wypadło z dużą klasą i na wysokim poziomie artystycznym. Silnym akordem zabrzmiał ten reżyserski debiut Doroty Androsz na bydgoskiej scenie. Publiczność stojąc biła brawo. Zobaczyła w teatrze siebie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji