Artykuły

Teatralny Kontakt: czarnego konia ciągle nie ma

"Słomkowy kapelusz" z Teatru Powszechnego w Warszawie, "Julia" z Estońskiego Teatru Dramatycznego, "Święta Joanna szlachtuzów" Teatru Lliure z Barcelony i "Kobieta sprzed dwudziestu czterech lat" z Teatru Polskiego w Poznaniu na XVI Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Kontakt w Toruniu. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.

Ciężkie bywa życie jurora. Gdyby bowiem po trzech dniach toruńskiego Kontaktu ekipa oceniająca tegoroczne przedstawienia miała wytypować przedstawienie bez żadnych zastrzeżeń zasługujące na nagrodę - byłby to dla niej z pewnością nielichy kłopot.

Festiwalowy czarny koń na razie nie przygalopował. Pewną odmianą w festiwalowej rutynie był przywieziony w poniedziałek z warszawskiego Teatru Powszechnego "Słomkowy kapelusz" Labiche'a w reżyserii Piotra Cieplaka. Przedstawienie przyjęto bardzo gorąco, co w pewnym sensie jest zrozumiałe. Występują tu bowiem twarze znane z telewizyjnych ekranów, co wszędzie, także i w rodzimej Warszawie, decyduje dziś często o atrakcyjności teatralnego przedstawienia. Z samym przedstawieniem, obsypanym już zresztą wszelkimi możliwymi nagrodami można i być może nawet powinno się dyskutować. Do dziś bowiem drzemie we mnie rosnąca zresztą wątpliwość - czy konieczną jest rzeczą czynić z najpogodniejszej sztuki świata bolesnego egzystencjalnego dramatu? Od rozpaczy mamy wszak w teatrze Becketta, a Labiche niechże będzie Labichem.

Porównywanie dzieła Cieplaka z przedstawieniem, które dane nam było obejrzeć tuż przed ponurą wersją "Słomkowego kapelusza", przynosiło pewne ukojenie. "Julia" [na zdjęciu], czyli przeróbka Szekspirowego "Romea i Julii" z Estońskiego Teatru Dramatycznego zasługuje bowiem na Złotą Malinę - gdyby oczywiście nagroda za produkcję "najlepszą inaczej" była w Toruniu przyznawana. Młody reżyser Tiit Ojasoo postąpił z tekstem Szekspira wedle obowiązującego dziś zwyczaju. Sklonował Romea, dowolnie przetasował tekst, w jedno połączył Nianię i matkę Julii, dodając lalka kwestii innych postaci, a w drugiej części zafundował nam parodię tzw. starego teatru z nieudolnie zaprojektowanym historycznym kostiumem, wymalowanymi twarzami, czyli wyobrażeniem jak to kiedyś źle i głupio grywano Stratfordczyka. Parodia nieudana, bo chcąc coś sparodiować, to coś trzeba jednak umieć zagrać.

Wice-Malinę można by przyznać Katalończykom z teatru Lliure, którzy w poniedziałkowy wieczór zaprezentowali w toruńskim klubie "Olimpijczyk" Bertolta Brechta w wypasionej multimedialno-rockowej oprawie. Wybrali rzadko grywaną "Świętą Joannę szlachtuzów" i nawet nie spodziewali się, że ich wizja tekstu Brechta wzbudzi najgorętszą z dotychczasowych dyskusji. Katalończycy zaprezentowali coś na kształt ostrej politycznej agitki, plakatu o znacznej przewadze koloru czerwonego, co w naszym kraju, do dziś zmywającym z siebie tę barwę - wzbudza uczucia dość jednoznaczne. Wice-Malina należy im się jednak nie za polityczne zabarwienie, wolność poglądów to cecha demokracji. Wyróżnienie należy się za formę przedstawienia. Nie po raz pierwszy okazało się, że multimedia w teatrze to jeden z najnudniejszych pomysłów. Ponadto nie ma nic gorszego nad spektakle propagandowe.

Bez większego echa przeszła "Kobieta sprzed dwudziestu czterech lat" z poznańskiego Teatru Polskiego w reżyserii Marka Fiedora, obyczajowa sztuczka z nabudowaną na wyrost polityczną metaforą.

Dziś - główne danie tegorocznego Kontaktu, czyli Jan Fabre i jego "Anioł śmierci".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji