Artykuły

Prowokacje wychodzą z mody

O spektaklach XVI Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Kontakt w Toruniu pisze Hanna Baltyn w Rzeczpospolitej.

Teatralnych mistrzów atakują młodzi reżyserzy, którzy są pod silnym wpływem popkultury. Obok takich sław, jak Jan Fabre, Rimas Tuminas czy Oskaras Koršunovas, do Torunia przyjechali twórcy na dorobku.

Trudno jednak mówić o przełomie programowym. Nie należy też liczyć na prowokacje obyczajowe, moda na brutalizm mija. Nikt też już nie kruszy kopii o traktowanie klasyki w sposób wierny autorowi.

Pierwszy dzień pozornie tylko był dniem kafkowskim. Zobaczyliśmy pozakonkursową "Pułapkę" Tadeusza Różewicza z Torunia w inscenizacji Węgra Petera Gothara, a potem "Zwariował, po czym przepadł" z Budapesztu wedle scenariusza i w reżyserii Viktora Bodó. Owszem, pierwsza sztuka wychodzi od życiorysu Franza Kafki, druga jest swobodną wariacją na temat "Procesu", ale obie są dziełem filmowców "zesłanych" do teatru. Świadczy o tym montaż scen, kadrowanie obrazów, a młody Victor Bodó zaproponował dodatkowo szalony cyrk gagów i chwytów rodem z chaplinowskiej burleski, kreskówek dla dzieci, "Kill Billów" Tarantina, skeczy Monty Pythona i prowokacji Almodóvara. Powstał teatr absurdu, bardzo śmieszny, ale o połowę za długi.

Drugi dzień wypełniła klasyka z klamrą, jaką tworzy pomysł teatru w teatrze. Zarówno "Julia" z Tallina wg Szekspira w opracowaniu Tiita Ojasoo, jak "Słomkowy kapelusz" Labiche'a w opracowaniu Piotra Cieplaka (Teatr Powszechny z Warszawy) dzieją się na próbie bądź za kulisami. Dlaczego tam? - spytał ktoś podczas dyskusji. - Bo teatr to moje środowisko naturalne - odparł estoński reżyser. Był więc Szekspir plus Sarah Kane, wideo i muzyka disco na żywo, a przede wszystkim rewelacyjna, zjawiskowa Julia, Mirtel Pohla.

Wybuch nastąpił trzeciego dnia przy zestawieniu nowego i klasycznego repertuaru niemieckiego. Już podczas dyskusji nad "Kobietą sprzed dwudziestu czterech lat" Rolanda Schimmelpfenniga (w reż. Marka Fiedora z Teatru Polskiego w Poznaniu) nieśmiało poruszono wątek polityczny, wydarzeń roku '68 na Zachodzie i '81 w Polsce, ich wagi jako przeżycia pokoleniowego. Szał rozpętał się po "Świętej Joannie szlachtuzów", rzadko granej sztuce Brechta z lat Wielkiego Kryzysu. Propagandowe przedstawienie o wyzysku klasy robotniczej i nieludzkich przedsiębiorcach, z muzyką, śpiewem, tańcem, rekinami i pałowaniem oraz wielką łaciatą krową przywiózł kataloński teatr Lliure z Barcelony. Alex Rigola (rocznik '69) ukazał przestrogę przed tym, co nas czeka.

Polska widownia potraktowała spektakl ozięble, ale dyskutowała po nim gorąco. Terminy "alterglobalizm", "socjalizm", "kapitalizm", "wolny rynek" latały w powietrzu gęsto jak komary nad Wisłą. Na razie w Polsce po 17 latach tak kochamy kapitalizm, że na nic nam przestrogi bardziej doświadczonych Hiszpanów. Nie są zresztą konsekwentni - oskarżają wielkie korporacje o wyzysk, a sami palą marlboro, piją colę, żywią się w McDonaldach i oglądają CNN. Dlaczego? - zapytano Rigolę. - Bo człowiek może być silny duchem, ale ciało ma słabe - przyznał reżyser.

Jest więc ciekawie. Dalej oglądajmy "Kontakt", może znowu coś wybuchnie.

Na zdjęciu: "Święta Joanna szlachtuzów", reż. Álex Rigola, Teatr Lliure, Barcelona, Hiszpania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji