Artykuły

Krystyna Janda: Polacy myślą wyłącznie o sobie albo nie myślą

Co rano budzę się i zastanawiam, co mi jest. A, to Polska. Moje poczucie moralności, moje poczucie honoru, prawdy, odpowiedzialności nie zgadza się z ostatnio lansowanym poczuciem prawdy i sprawiedliwości - mówi Krystyna Janda w rozmowie z Arkadiuszem Gruszczyńskim w Gazecie Wyborczej-Stołecznej.

Krystyna Janda wystawiła wczoraj w Teatrze Polonia spektakl "Mój pierwszy raz". Przedstawienie opowiada o seksualnych doświadczeniach ludzi z całego świata, którzy dzielą się swoimi opowieściami na stronie internetowej myfirsttime.com. Teatr tak reklamuje przedstawienie: "Czy mieszkasz w Delhi czy w Nowym Jorku, czy jesteś Billem Clintonem czy Billem Gatesem, według wszelkiego prawdopodobieństwa nadejdzie w twoim życiu taki moment, że po raz pierwszy zaznasz seksu. Skoro dotyczy to tylu z nas, dlaczego o tym nie mówimy?". O trudnych rozmowach o seksie, a także o obecnej sytuacji politycznej i społecznej w Polsce rozmawiamy z Krystyną Jandą, reżyserką spektaklu.

Arkadiusz Gruszczyński: Dlaczego Polacy nie potrafią rozmawiać o seksie?

Krystyna Janda: A inne narody potrafią?

Tego nie wiem. Ale pani zajmuje się Polakami.

- Myślę, że ludzie generalnie nie potrafią mówić o seksie, a szczególnie wstydzą się przyznać, że z pierwszym razem wiąże się wiele stresu. Być może młodzi w krajach, w których wychowanie seksualne jest bardziej liberalne, przynajmniej wiedzą, co ich czeka i jak się zabezpieczyć. A w takich krajach jak nasz wszystko jest obwarowane zakazem, karą, strachem.

Z czego te zakazy się wzięły?

- Jesteśmy katolickim krajem i doktryna nie pozwala na seks bez prokreacji. Teraz się dowiedziałam, że jak ktoś uprawia seks przed ślubem albo mieszka razem z przyszłą żoną lub przyszłym mężem, to nie dostaje rozgrzeszenia.

Jak to?

- Bo nie ma obietnicy poprawy i żalu.

Czyli taki grzesznik musiałby od razu wyprowadzić się od swojej dziewczyny?

- Dokładnie tak. Wszystko, co dotyczy seksu, jest w Polsce oparte na piramidalnym kłamstwie. Wszyscy to dookoła wiedzą i nic się z tym nie dzieje. Dlatego postanowiłam wyreżyserować ten spektakl. W młodości nikt ze mną na temat seksu nie rozmawiał, ani szkoła, ani rodzice. Wszystko musieliśmy doczytać sami.

Dzisiejsza młodzież ma tak samo. Pomaga jej internet. Są też książki.

- Zanim zaczęłam pracę nad spektaklem, zajrzałam do podręczników wychowania do życia w rodzinie. Można się z nich dowiedzieć tylko tego, jak żyć w rodzinie. Te książki straszą i obrzydzają seks. Są napisane trybem nakazów i zakazów, niczego nie tłumaczą. Myślę więc, że jest czas na taki spektakl jak mój. To amerykański tekst teatralny napisany przez Kena Davenporta, na który składają się autentyczne wyznania ze strony internetowej, na której ludzie opisują swoje pierwsze stosunki seksualne. Co ciekawe, te opowieści i ten tekst są pochwałą miłości, seksualności, radości życia, przyjemności z seksu.

A czy nie jest tak, że po 1989 r. państwo zaniedbało temat edukacji seksualnej w szkołach?

- Jak wiele innych rzeczy.

Pani rozmawiała z dziećmi o seksie?

- Rozmawiałam, ale chyba tylko dlatego, że pisałam wtedy felietony "Moje rozmowy z dziećmi". Synowie wyjaśnili mi wtedy, o co chodzi z seksem. Mówili o tym dość rozsądnie: że kobieta ma taki miły koszyczek w środku.

Ile mieli wtedy lat?

- Siedem, to był sam początek szkoły i ktoś im to bardzo ładnie opowiedział. Może tata.

Prawica uważa, że edukacja seksualna w takim wieku wyrządza dzieciom ogromną krzywdę.

- Moi synowie nie wyglądali na skrzywdzonych, bardzo im się to podobało i mówili, że to ja nic nie rozumiem, bo widzieli, że jestem zakłopotana. Natomiast mój spektakl jest skierowany raczej do starszych, wszystkich powyżej 15. roku życia. Pojawiają się w nim niecenzuralne słowa i niekonwencjonalne poglądy, zgoda na seks przedmałżeński.

Wracając do religii, Kościół się pogubił?

- Nie wiem. Na pewno wielu księży mamy na bardzo niskim poziomie intelektualnym.

Nie wszystkich, niektórzy są naprawdę mądrzy.

- To prawda, niektórzy. Nie bez powodu w Warszawie ludzie jeżdżą specjalnie na msze do kilku wybranych kościołów, a resztę omijają. Mieszkam pod Warszawą z matką, która chodzi regularnie do kościoła i opowiada mi, co słyszy. Nawet nie chcę tego powtarzać. Kiedy moje dzieci były w szkole, chodziłam z nimi do kościoła. Dwa razy wyszłam, trzaskając drzwiami, ponieważ zostałam obrażona tym, co mówił ksiądz.

Czym?

- Żeby nie dawać pieniędzy na odbudowę kościołów na Ukrainie, bo Ukraińcy nas mordowali. Dodam tu, że mam przyjaciół wśród księży, bywają u mnie w domu, ale mają zupełnie inne poglądy.

Czeka nas sekularyzacja? Kościół dzisiaj jest najbliżej z władzą od 1989 r.

- Stało się coś strasznego z Polską i z ludźmi tutaj. Przykład: pod apelem o zmianę przepisów, które wypychają ze szkół niepełnosprawne dzieci, podpisało się tylko 40 tys. ludzi. To hańba dla społeczeństwa.

Jesteśmy mniej wrażliwi na innych?

- Zajmujemy się tylko i wyłącznie sobą. Niby obudziło się społeczeństwo obywatelskie, ale na poziomie 100 tys. osób. Co to jest za państwo, w którym na demonstracje w obronie niszczonej samorządności przychodzi w całym kraju kilkadziesiąt tysięcy ludzi?

A może społeczeństwo po prostu popiera zmiany?

- Być może.

Chce mieć inny system władzy, edukacji, inne państwo.

- Myślę, że im nie chce się zastanowić nad tym, co popierają. Myślą wyłącznie o sobie. Albo nie myślą.

Zastanawiała się pani, kim są ludzie po drugiej stronie? Amerykańska socjolożka Arlie Russell Hochschild, wyborczyni Partii Demokratycznej i czytelniczka "The New York Timesa", napisała książkę o drugim obozie, wyborcach Republikanów i widzach Fox News. W "Obcym we własnym kraju" zauważa, że w momencie silnych podziałów społecznych ważne jest ćwiczenie empatii.

- Empatia jest częścią mojego zawodu. Nie trafia się do ludzi, jeżeli nie rozumie się tego, co czują. Nauka empatii musi trwać od najmłodszych lat. Dlatego posłałam dzieci do szkoły integracyjnej - żeby nauczyły się wrażliwości na innych. I teraz proszę posłuchać: od 11 lat gram w swoim teatrze dla konkretnej publiczności, głów-nie dla klasy średniej. Nie jest to w przewadze bardzo intelektualna publiczność, ale nie jest to też klasa niższa. Wydawało mi się, że rozumiem i wiem, co ich bawi, co ich interesuje, na co są wrażliwi. Ale po tym, co widzę na ulicy, wydaje mi się, że to ja się zgubiłam. Już nie wiem, dla kogo gram i komu opowiadam. A teatr, cokolwiek by mówić, jest miejscem elitarnym.

Kto jest po drugiej stronie politycznego sporu?

- Nie wiem. Może to ludzie, którym III RP się nie podobała, bo zostali z niej wykluczeni? Mam poczucie, że w dużej części są to ludzie, którzy chcą się zemścić.

Na kim?

- Na tej drugiej stronie. Tylko nie wiem za co. To są ludzie zmanipulowani.

Przez kogo?

- Przez obecną władzę i obecną propagandę. Jeżdżę bardzo dużo po Polsce i tam wielu ludzi w ogóle nie korzysta z innych mediów poza publicznymi.

A wcześniej jakie oglądali? Też publiczne.

- Ale wtedy nie były propagandowe.

Czyli kiedy ich zmanipulowano?

- Przez pierwsze dwa lata od 2005 r.

Ale potem rządziła Platforma.

- Zmęczeni jej rządami ludzie chcieli zmiany, poza tym większość ma krótką pamięć. Tak jak w tym dowcipie: "Jedz, gówniarzu, bo kiedyś był w sklepach tylko ocet i musztarda". A dziecko pyta: "W całej Galerii Mokotów tylko ocet i musztarda?".

Może na Prawo i Sprawiedliwość zagłosowali ci, którzy chcieli żyć jak wygrani transformacji? Mieć swoją sferę symboliczną, jeździć na wakacje.

- Co to znaczy: wygrani transformacji? Każdy mógł sobie z tą wolnością zrobić, co chciał. To był raptownie kraj wielkich, oszałamiających możliwości. Mogli sobie na to zapracować.

Nie wszyscy mieli taką możliwość.

- Wszyscy.

Nawet ci w małych wsiach z zamkniętymi PGR-ami?

- Nawet oni, jeżeli się uparli. W Polsce nie ma pozytywnego snobizmu na pracę, wiedzę, lepsze życie, przesuwanie się wyżej w hierarchii społecznej. Szkoda.

Kto miałby taki snobizm stworzyć?

- Szkoły, politycy. Tak jak we Francji: przychodzi pan do fryzjerki, a ona pyta, czy widział pan ostatni film.

Każda?

- Pewnie nie, ale mnie to spotkało dwukrotnie. Ona uważa, że powinna być na premierze w teatrze, w kinie i przeczytać gazety, żeby mieć o czym rozmawiać z klientkami.

Jednak jak ktoś nie miał pieniędzy na życie, to za co miał chodzić do kina?

- Są tacy, co nie mają pieniędzy, a czytają poezję.

To jednostki.

- Pewnie tak. Dlatego trzeba stworzyć ten pozytywny snobizm i kształtować ambicje do lepszego życia. A w naszym wczesnym kapitalizmie wszyscy zajmowali się tym, żeby mieć.

A inni tym, żeby przeżyć następny dzień, bo stracili pracę i nie potrafili wziąć spraw w swoje ręce. Państwo ich opuściło, zostali sami.

- Na pewno ktoś powinien powiedzieć: teraz zajmiemy się błędami transformacji, spróbujemy je naprawić. A tak 30 latach RP poszło na straty, trzeba będzie wszystko zaczynać od zera. Gdy czytam prawicowe media, widzę tam jeszcze jedną myśl: oni naprawdę uważają, że dopiero obecny rząd buduje normalny, postkomunistyczny kraj.

40 proc. wyborców popierających PiS wcześniej nie czuło się w Polsce u siebie.

- Nie mogę zrozumieć, że ktoś może uważać III RP za zły kraj. 35 lat pracowałam jak nigdy. Te 35 lat było najpiękniejszymi w moim życiu, ale nie dlatego, że zrobiłam coś wyjątkowego, tylko dlatego, że ciężko pracowałam i dużo udało mi się zrobić. Także dzięki nadziei na dobrą przyszłość kraju.

Przepraszam za bezczelność, ale czy czasem na progu transformacji nie miała pani lepszego startu?

- No tak, sprzedałam dom i kupiłam teatr. Taki miałam start. Przez 45 lat dorosłego życia mam problem ze znalezieniem gosposi. Wolę zagrać w teatrze i w nim zarobić pieniądze, żeby dobrze zapłacić gosposi. Ale nie ma takich osób. Na szczęście są panie z Ukrainy. Z drugiej strony znam osoby, które pochodzą z absolutnego dołu i stały się wybitnymi profesorami czy lekarzami. Słowem, jak ktoś chciał, to sobie poradził. Rozumiem pańskie postulaty dotyczące państwa opiekuńczego, ale nie można każdemu urządzić życia. Niewątpliwie natomiast powinniśmy się zająć słabszymi, wykluczonymi, starymi i chorymi. No i dziećmi, dziećmi przede wszystkim.

Co by pani powiedziała drugiej stronie?

- Nic, dlatego że oni mnie nienawidzą.

Za co?

- Nie wiem. Piszą do mnie: "Nie podoba ci się - wypierdalaj".

Nie czuje się pani dobrze w Polsce?

- Czuję się przez ostatnie dwa lata jak chora. Co rano budzę się i zastanawiam, co mi jest. A, to Polska. Mam poczucie, że stało się coś strasznego. Moje poczucie moralności, moje poczucie honoru, prawdy, odpowiedzialności nie zgadza się z ostatnio lansowanym poczuciem prawdy i sprawiedliwości.

I gdzie jest miejsce dla takich jak pani?

- Może w teatrze?

A telewizja publiczna?

- Mam zakaz. Zadzwonili, że nic więcej w telewizji nie zrobię. Już raz miałam taki zakaz, przeżyję. Za komuny powiedziano, że moja twarz przypomina narodowi niepotrzebne rzeczy. Widocznie teraz też przypomina. (Krystyna Janda siada na sofie, milczy, zapala papierosa). Wie pan, pochodzę z ubogiej rodziny. Moi rodzice nigdy nie mieli pieniędzy. Kupienie butów i płaszcza na zimę było problemem. Na wszystko, co mam w życiu, zapracowałam sama. I do dzisiaj pomagam całej rodzinie. To nie jest tak, że miałam lepszy start. Moje dzieci zaczynały z innego poziomu. Synowie zajmują się nauką, jeden pierwiastkami kwantowymi, drugi ma tysiące śmiałych planów. Zapytałam kiedyś tego pierwszego, z czego będzie żył, robiąc badania. Odpowiedział z uśmiechem: "Mam bogatą matkę".

Ładna odpowiedź!

- Myślę, że nie widzą zagrożenia wolności, przyszłości. Uważają, że ci, których ja się boję, ci z ONR, to margines.

Rozmawia pani z młodymi ludźmi o tym, dlaczego nie angażują się w protesty?

- Nie. Ci, którzy pracują w mojej fundacji, świetnie znają mój światopogląd. Nikt ze mną nie polemizuje. Nawet jeśli mają inne poglądy, ja o nich nie wiem. Dlatego że cała linia repertuarowa Polonii i wszystko, co się mówi ze sceny w tym teatrze, jest dla nich czytelne.

Czyli w Teatrze Polonia mógłby pracować wyborca prawicowy?

- Absolutnie tak! Co więcej, są aktorzy, z którymi zupełnie się nie zgadzam, ale wychodzimy razem na scenę. Wcześniej mówię tylko: "Bardzo proszę przed spektaklem nie rozmawiać o polityce, bo to się potem przenosi na scenę".

Może Polaków łączy więc teatr i seks?

- Nie sądzę. Chociaż w naszym aktualnym przedstawieniu są różne polityczne cytaty, jest też wypowiedź Lecha Kaczyńskiego.

O seksie?

-Tak.

I co powiedział?

- Że jest ważny, ale są sprawy ważniejsze.

Czyli prawica jest pruderyjna, a lewica rozwiązła?

- To bzdura, co widać po ostatnich politycznych aferach seksualnych. Jedno jest pewne: mamy być narodowym, katolickim krajem. I to jest realizowane.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji