Artykuły

Szalony pomysł na rozmowy o trudnym sąsiedztwie

"Lwów nie oddamy" Katarzyny Szyngierai Mirosława Wlekłego w reż. Katarzyny Szyngiery, z Teatru im Siemaszkowej w Rzeszowie na festiwalu Trans/Misje. Pisze Magdalena Mach na stronie teatru.

Ile nienawiści, ile uprzedzeń, a ile wybaczenia i sympatii mają dla siebie dzisiaj dwa sąsiadujące ze sobą narody - polski i ukraiński? Próbowali zbadać to na różnych poziomach stosunków polsko-ukraińskich Katarzyna Szyngiera, Marcin Napiórkowski i Mirosław Wlekły i stworzyli spektakl, który nie daje prostych odpowiedzi, ani nie poucza, jest artystyczną wizją aktualnego stanu relacji polsko-ukraińskich. Temat smutny i ciężki? Temat tak, ale nie spektakl - pomaga w tym dystans twórców i poczucie humoru. Jest i petarda - pewna wyjątkowo energetyczna ukraińska aktorka.

Najpierw jest Beniowa. Wieś, którą na pół podzieliła granica. Tam urządza sobie piknik grupa rzeszowskich aktorów. Po drugiej stronie granicy jest ich koleżanka, aktorka z Ukrainy, ale nie może tak po prostu dołączyć do nich, np. pokonując San i granicę. Musi przejechać przez najbliższe przejście w Krościenku i wrócić do Beniowej po polskiej stronie, a to jakieś trzy godziny drogi, pod warunkiem, że nie ma kolejek na granicy. Rezolutna dziewczyna włącza więc GPS i w drogę!

Najpierw był reportaż. Katarzyna Szyngiera i Mirosław Wlekły opublikowali go niedawno w Gazecie Wyborczej. Z tej materii, specjalnie na festiwal Trans/Misje, utkany został spektakl. Jego tytuł "Lwów nie oddamy!" brzmi prowokacyjnie, ale odnosi się do wypowiedzi jednego z bohaterów reportażu/spektaklu, który mówił o kamiennych lwach na Cmentarzu Łyczakowskim, które stały się elementem politycznego sporu.

Temat stosunków polsko-ukraińskich to jeden z najtrudniejszych i najtragiczniejszych wątków naszej historii, który ma bardzo realne przełożenie na dzisiejszą rzeczywistość, w wielu rodzinach po obu stronach granicy - ten temat jest wciąż żywy, a rachunek strat wciąż nie zamknięty. Wspólny kawałek historii dzieli sąsiadów.

Jak głęboko dzieli i czy ten rów jest w ogóle możliwy do zasypania? Autorzy spektaklu jesienią zeszłego roku zanotowali wypowiedzi Polaków i Ukraińców, z Rzeszowa, mieszkańców terenów przygranicznych, historyków, pracowników muzeów, rekonstruktorów historycznych, właścicielki polskiej restauracji we Lwowie i licealistów z obu krajów, a także ministra. Zwłaszcza niektóre wypowiedzi uczniów z anonimowej ankiety brzmią szokująco, wychodzą z nich głębokie ukraińskie kompleksy w stosunku do Polaków: "Polska jest sąsiednim krajem, dla którego jesteśmy jak słudzy". A z drugiej strony wypowiedzi rzeszowskich uczniów: "Ukraińcy nas mordowali, zabijali kobiety w ciąży, krzywdzili nas, a teraz liczą na naszą pomoc, zajmują miejsca pracy".

Ale są i inne, które świadczą o tym, że młodzież po obu stronach granicy, potrafi oceniać sąsiadów tylko tu i teraz, nawet jeśli brzmi to niekiedy wręcz humorystycznie. Ukraińcy o Polsce: "Kraj, do którego dostarcza przesyłki większość europejskich sklepów internetowych (na Ukrainę, niestety, nie dostarczają przesyłek). Polacy o Ukraińcach: "Kraj jak kraj, ludzie jak ludzie. Dobre cukierki mają i tani alkohol".

Jeden głos ucznia ze Lwowa brzmi poruszająco: "Bardzo mi przykro, że potomkowie kłócą się z powodu pomyłek swoich przodków. Bardzo chcę, żeby to się skończyło".

Spektakl na szczęście nie polega tylko na odczytywaniu zebranych przez reporterów materiałów. Przyjmuje formę dynamicznie zmieniających się krótkich scenek, pokazujących rozmaite spojrzenia na relacje polsko-ukraińskie w historii i teraźniejszości. Jest o Banderze i o tym jak każdy naród interpretuje swoją historię, o wzajemnych pretensjach, jest nawet o tym wojowie Bolesława Chrobrego przegonili za Bug rycerzy Jarosława Mądrego po wcześniejszej wymianie inwektyw, ale także o tym jak dziś wygląda życie Ukraińców w Polsce i Polaków na Ukrainie, o czym marzą, do czego dążą, jak są traktowani. Niektóre spostrzeżenia mogą szokować, a gorąca dyskusja po spektaklu, pokazała, że sceniczny sposób przedstawienia polsko-ukraińskich relacji, a także niektóre padające w przedstawieniu zdania, budzą wiele kontrowersji. Na pewno będzie o nim w Rzeszowie głośno, a dyskusja będzie trwać długo po zakończeniu festiwalu.

Aktorzy rzeszowskiej "Siemaszki": Dagny Cipora, Małgorzata Machowska, Mateusz Mikoś, Piotr Napieraj, Robert Żurek i gościnnie Oksana Czerkaszyna, stają się w spektaklu głosami kolejnych pokoleń. Wypowiadają kwestie, które twórcy zanotowali przepytując Polaków i Ukraińców. Przemawiają wtedy z zaangażowaniem i powagą. Ale na scenie bywają też sobą, przekomarzają się, a czasem dyskutują z nieobecną reżyserką, np. o tym dlaczego muszą zawsze grać ksenofobicznych Polaków, albo dlaczego musieli w ogóle zagrać taki spektakl ("bo teatr dostał dotację" - odpowiadają sobie sami). Dystansują się i mrugają do widza. Aktorzy świetnie wczuli się w patchworkową konstrukcję spektaklu, błyskawicznie przeobrażali się na scenie, zmieniali maski. Petardą, która nadała impetu temu spektaklowi okazała się ukraińska aktorka Oksana Czerkaszyna. Swoją energią, humorem ale i przejmującą szczerością na scenie przyćmiła nawet Dagny Ciporę, która zwykle zagarnia scenę tylko dla siebie a i tym razem udało jej się to w sporej części.

Całość kończy się wydawałoby się "oczywistą oczywistością": "historii nie da się naprawić, trzeba o niej pamiętać, ale żyć dniem dzisiejszym". Bo celem spektaklu nie jest przecież budzenie polsko-ukraińskich demonów, ale pokazanie, jak łatwo w merkantylnych celach różnych osób, czy środowisk po obu stronach granicy, można je obudzić i odpowiednio wykorzystywać. Odpowiednio podsycana nienawiść może być zabójcza jak atakujące lwy, które oglądamy w pewnym momencie na projekcji video.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji