Artykuły

Jedno pytanie do Jerzego Stuhra

Dziś chciałabym się upomnieć o klasycznych bohaterów literackich i tajemnicę ich odtwarzania. Czy nie jest to dziwnym paradoksem, że we współczesnej magmie przypadkowych, najczęściej krótkotrwałych idoli, przepadają i gubią się ci dawni, klasyczni, którzy powinni istnieć, choćby, jako punkt odniesienia? - pyta Maria Malatyńska w Gazecie Krakowskiej.

Miejmy nadzieję, że nie przepadną na zawsze, bo przecież należą często do naszego podstawowego kanonu kultury. Przetrwają na pewno, zwłaszcza wtedy, gdy my sami, którzy pracujemy w teatrze, w filmie, czy w literaturze - będziemy wiedzieć o ich istnieniu i będziemy, zbliżać ich do publiczności. Zachowamy ich w pamięci, przeniesiemy ich, tych naszych bohaterów, przez każdy trudny czas. Gdybym ja miał kogoś uchronić od zapomnienia, to na pewno byłby to przede wszystkim Hamlet, na pewno także Szwejk, a również nieśmiertelny Józef K. Bo z tego kręgu się wywodzę. To są takie trzy postaci, różne przecież, które zaistniały w moim życiu, nieraz nawet w sposób dla mnie zaskakujący.

Strach Józefa K. w labiryncie życia niejednokrotnie sam też odczuwałem. Jeszcze ten strach pogłębiony był, nie tylko dla mojego pokolenia, istnieniem żelaznej kurtyny.

A Hamlet? To pierwszy w literaturze przykład inteligenta, którym ja się chcę mienić. Ta tragedia jest przecież opowieścią o inteligencie. O człowieku, który mając w sobie ten charakterystyczny przerost wiedzy, nie umie się mścić, choć dramat, w którym pozostaje, jak również jego pozycja społeczna przez cały czas mu tę zemstę nakazują.

A Szwejk? Ta postać może zabezpieczać inne rejony ludzkich potrzeb. Któż nie chciałby sobie kiedyś świńskich dowcipów poopowiadać w salonie, idiotę udawać? Szwejk to jest "nieprzemakalność". Dlatego, jak pamiętam, bo miałem okazję go zagrać w telewizyjnej inscenizacji Włodzimierza Gawrońskiego - nie był ciekawy do grania. Cały czas był taki sam, nic się w nim, jako w postaci nie zmieniało.

Co trzeba zrobić, jakiej użyć estetyki i formy, aby przypomnieć, zbliżyć, uczynić takiego bohatera ważnym dla współczesnych, wciąż nowych widowni? Przypuszczam, że każdy twórca teatru, czy filmu - choć może bardziej tutaj teatru - śledzi reakcję odbiorców, oczekuje od widowni jakichś sygnałów. Ja też mam okazję śledzić te różne reakcje, przy okazji "Ryszarda III". Wczoraj np. była na widowni pani z Rygi i napisała mi potem karteczkę, że taka inscenizacja jest zwycięstwem teatru, który nie ma już zbyt wielu kontynuatorów. A więc niektórzy ludzie rzeczywiście oczekują w sztuce czegoś bardziej tradycyjnego... Może więc siłę dają mi ludzie, żeby się trzymać wciąż tej mojej, tradycyjnej estetyki? To, że ta widownia jest wciąż pełna. Bo to nie można sądzić,

że ludzie przychodzą "na nazwisko"... Ileż widzieliśmy znanych nazwisk, których pomysły padały!

Ciągle mam tę nadzieję, że klasyczną postać można stworzyć przy pomocy nieznanego nazwiska również. Może ta sytuacja dotyczy bardziej filmu, ale wiem, że nie mają racji producenci, którzy uważają, że jak zapewnisz sobie w produkcji znane nazwisko, to automatycznie masz 100 tysięcy widzów, niezależnie od reżyserskiego pomysłu na inscenizację. I często się zdarza, że widzimy na ekranie ciągle tych samych ludzi, a to nie zawsze znaczy, że reżyserowi nie chce się szukać. To znaczy to, że bywa swoista "blokada producencka": dadzą pieniądze, jeśli akurat to, a nie inne nazwisko pojawi się na ekranie... itd. Na czym polega to, że tak jednak jest ważne kto zbliża publiczności bohatera. Nawet klasycznego. Czy to powinien być ktoś całkiem nieznany, kto dzięki takiej postaci wyjdzie z anonimowości, czy też ktoś, kto dla klasycznej postaci potrafi wnieść na scenę, czy na ekran to wszystko, co jest jego dorobkiem psychologicznym, intelektualnym?

Mam takie wykłady w Katowicach, w Szkole Filmowej, gdzie jednym z pierwszych tematów jest, jak obsadzać, tam akurat w filmie, aktorów znanych. Okazało się, że studenci boją się znanych nazwisk. Uważają np. że ktoś taki jest opatrzony. A ja im mówię, że jeżeli ten aktor dla szerokiej publiczności jest nie tylko twarzą, ale stanowi także pewien autorytet, to zawsze można go wykorzystywać. Przykład: role Bardiniego w filmach Kieślowskiego. Przecież to nie tylko Bardini znajdował się na ekranie, ale wszystko to, co za nim stało. Ten autorytet moralny, którym był dla nas. Ale jest oczywiście i drugi sposób angażowania znanego aktora: kompletnie przewrócić jego dotychczasowy image. Przykład znowu filmowy, zbyt gwiazdorski, ale wszystkim znany: Marlon Brando w "Ojcu Chrzestnym". Gdzie jest zabawa, z wypychaniem sobie policzków, a pod tym kryje się nadzieja, że aktor swoimi umiejętnościami wykreuje postać odmienną od wszystkich wcześniejszych i publiczność ją zaakceptuje. Postacie Anthon'ego Hopkinsa są tu też dobrym przykładem, ale takich postaci jest niewiele... Włączenie klasyki w takie warsztatowe możliwości kontaktu z widowniami - zawsze może przynieść dobre rezultaty. Bo buduje się w ten sposób przynajmniej wstępne formy zainteresowania.

Na zdjęciu: Jerzy Stuhr jako Ryszard III w Teatrze Ludowym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji