Artykuły

Kontakt. Dzień trzeci

Czy teatr polityczny ma sens? Zawsze wydawało mi się, że ma, ale wczorajszy dzień zachwiał to przekonanie. Na szczęście tylko na chwilę - z Festiwalu Kontakt dla e-teatru pisze Paweł Sztarbowski.

Dawno już żadne przedstawienie nie wydało mi się równie głupie i płytkie jak "Święta Joanna szlachtuzów" [na zdjęciu] Teatro Lliure z Barcelony. Całość sprowadzała się właściwie do jednej tezy: Świat jest zły. Podstawą zła jest okrutny kapitalizm, dlatego też jedyną szansą dla nas wszystkich jest alterglobalizm. Wszyscy bądźmy alterglobalistami! To mniej więcej wystarczy na streszczenie.

Zapomniana sztuka Brechta wydaje się dziś bardzo aktualna. Jej tłem był amerykański kryzys ekonomiczny. Potyczki królów mięsa, który bezlitośnie wykorzystują biednych robotników, nie bacząc na nic poza rachunkiem ekonomicznym. Dziś te problemy wracają. Skandaliczna rzeczywistość stawia teatr pod ścianą. A to najlepszy punkt wyjścia dla teatru politycznego, bo nie da się go wymyślić przy biurku - zawsze musi on być wynikiem takiej a nie innej potrzeby społecznej.

Reżyser pominął nadbudowę metafizyczną tego tekstu, związaną z poświęceniem Joanny Dark. Jej czyn wtłoczono w schemat ideologiczno-polityczny. Jest ona emisariuszką ONZ, królowie mięsa z Chicago to maklerzy giełdowi. Wszyscy toczą jakieś dyskusje, wypowiadane są potoki słów, co jakiś czas przerywane teledyskiem lub tańcem. I niewiele z tego wynika. Do tego dochodzą jeszcze projekcje wideo, tautologiczne wobec tego, co dzieje się na scenie. Wszystko po to, by nawet najbardziej nieuważni zrozumieli, o czym jest spektakl. Oglądamy obrazy wygłodzonych dzieci, hodowanych masowo kurczaków, walące się fabryki i wieżowce. Na koniec pojawia się przebitka męczeństwa Joanny Dark na stosie z filmu Dreyera. Świat jest zły i bezduszny. Konstatacja dość mało odkrywcza i równie mało twórcza. A przecież prawdziwy teatr polityczny powinien nie tyle potwierdzać, co przewartościowywać naszą wiedzę o świecie. Bo jest to teatr pod prąd, a nie z prądem. Tego o spektaklu Teatru Lliure niestety powiedzieć nie można.

Dlaczego więc mimo wszystko teatr polityczny ma sens i warto go robić? Utwierdziła mnie w tym dwugodzinna dyskusja, jaka towarzyszyła "Matce Joannie szlachtuzów". Spotkania po spektaklu wypadają najczęściej dość niemrawo. Aktorzy zmęczeni, widzowie wolą napić się piwa niż zadawać pytania. Ciężar dyskusji spada zazwyczaj na prowadzącego. Wczoraj było inaczej. Widzowie aż rwali się do zadawania pytań, oskarżania twórców o bezmyślność. Sam byłem elementem tego chóru. Nadal uważam, że spektakl był nudny, płytki i nijak nie poszerzał wiedzy o rzeczywistości, ale dyskusja przekonała mnie, że warto taki teatr robić. Warto, bo jest to teatr, który wywołuje emocje. A przecież, jak pisał Konstanty Puzyna, każdy teatr żywy jest teatrem politycznym.

O spektaklu "Kobieta sprzed 24 lat" w reżyserii Marka Fiedora napiszę tylko tyle: Nuda. Nic się nie dzieje. Aktorzy snują się po scenie. Chodzą w prawo. Chodzą w lewo. Na drzwiach łazienki pokazują się projekcje filmowe z czasów karnawału "Solidarności". Aktorzy znowu chodzą i mówią. Nic się nie dzieje. Nuda.

Gdybym miał napisać coś więcej, wspomniałbym o reżyserii świateł Wojciecha Pusia. To najbardziej udany element spektaklu, który buduje więcej napięć niż aktorzy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji