Artykuły

Za późno na protesty

- Chciałem napisać dobry tekst komediowy. Siadanie do biurka z zamiarem "a teraz obśmieję stereotypy" albo "a teraz będę coś doradzał odbiorcom" najczęściej kończy się katastrofą. Chciałem napisać tekst żywy, w którym aktorzy dostaną szansę na zagranie czegoś fajnego, a publiczność będzie chciała to oglądać. Tylko tyle i aż tyle - mówi Tomasz Jachimek w Sztajgerowym Cajtungu, gazecie festiwalowej Chorzowskiego Teatru Ogrodowego.

Sztajgerowy Cajtung: "Kolegę Mela Gibsona" pisałeś kiedyś specjalnie dla Korezu. Jak to było z "Wiwisexią"?

Tomasz Jachimek: Tak na dobrą sprawę od premiery "Kolegi Mela Gibsona", a to było kilka ładnych lat temu, rozmawialiśmy z Mirkiem Neinertem o nowym tekście dla Teatru Korez. W trakcie pisania "Wiwisexii" czułem, że ten materiał może się w Korezie sprawdzić: ze względu na formę i stylistykę. Mirek Neinert doskonale czuje formę komediową i, że tak to ujmę, dobrze mnie rozczytuje. Zatem wybór Korezu był oczywisty.

Sz. C.: Wierzysz w moc terapii w ratowaniu związku?

T. J.: Mhmmm, to zależy od związku (śmiech). Na pewno w wielu wypadkach to się może przydać; ale też znam związki, gdzie żadne terapie nie mają większego sensu. Za późno.

Sz. C.: Po premierze wyszedłeś oszołomiony, pamiętasz, co sobie wtedy myślałeś?

T. J.: To było bardzo miłe oszołomienie; kolejny raz doświadczyłem ekscytującej dla każdego autora sytuacji, gdzie tekst zapisany na papierze dostał tak naprawdę nowe życie w przestrzeni teatralnej. I to życie dużo bardziej atrakcyjne, żywsze, namacalne. Z papierowych linijek wychodzą żywi ludzie, których publiczność ogląda, słucha, przejmuje się ich historią, śmieje się z ich tekstów czy uczynków, reaguje i nagradza oklaskami. Nie waham się powiedzieć, że to są chwile magiczne. Oczywiście, jest też druga strona medalu, kiedy autor po premierze ucieka czym prędzej; najchętniej jeszcze z czarnym szalikiem na twarzy i mocno naciśniętą czapką na łeb, kiedy reżyser i zespół tekst położą. Wtedy też jest magia, ale innego rodzaju. Na szczęście w Korezie jeszcze mi się to nie przytrafiło.

Sz. C.: Wpadałeś do Korezu na próby. Coś pod ich wpływem zmieniałeś, dopisywałeś albo modyfikowałeś? Podpowiadałeś aktorom albo pisałeś pod nich?

T. J.: Już w trakcie trwania prób dostałem od Mirka Neinerta kilka tzw. próśb redakcyjnych. Na przykład zmieniliśmy tytuł: w pierwotnej wersji spektakl miał się nazywać "Gabinet krzywych luster". Dopisałem też trochę tekstów Psychoterapeucie. Tu było o tyle łatwiej, że gra go Mirek Neinert, którego kilka razy w akcji na scenie już widziałem. Z Darią i Piotrem Bułkami oraz Ewą Kubiak współpracowałem pierwszy raz. Cała trójka odnalazła się w tej konwencji idealnie, podczas premiery byłem pod ogromnym wrażeniem ich umiejętności, talentu i kreatywności.

Sz. C.: Miałeś coś zmieniać albo zgadzać się na pomysły reżysera?

T. J.: To były jakieś drobiazgi; z tego co pamiętam reżyser zmienił kolejność dwóch scen; coś wykreślałem, coś dopisywałem, normalna rzecz w tej robocie. Większość pomysłów reżysera i zespołu poznałem na premierze, już było za późno na protesty (śmiech).

Sz. C.: Czego w "Wiwisexii" nie wymyśliłeś?

T. J.: Oj; całe mnóstwo rzeczy powstało na próbach. Z tego co wiem, to aktorzy mieli podczas pracy spory ubaw, dodawali od siebie, improwizowali, a część tych improwizacji weszła do spektaklu na stałe. Jeśli efekt końcowy jest taki jak w Wiwisexii, to zawsze jestem za. Ego autora nie cierpi.

Sz. C.: Chciałeś bardziej obśmiać stereotypy, czy coś doradzić odbiorcom?

T. J.: Chciałem napisać dobry tekst komediowy. Siadanie do biurka z zamiarem "a teraz obśmieję stereotypy" albo "a teraz będę coś doradzał odbiorcom" najczęściej kończy się katastrofą. Chciałem napisać tekst żywy, w którym aktorzy dostaną szansę na zagranie czegoś fajnego, a publiczność będzie chciała to oglądać. Tylko tyle i aż tyle.

Sz. C.: Widzowie po spektaklu podkreślają prawdziwość spostrzeżeń padających ze sceny. Na czym się wzorowałeś?

T. J.: Zdecydowana większość z nas była, jest lub będzie w związku z drugą osobą. Dla zdecydowanej większości kwestia tego, z kim się dzieli życie, do kogo się człowiek przytula i z kim je śniadania jest kluczowa. Dla mnie, oczywiście, też. Materiałów do obserwacji jest aż za dużo. "Wiwisexia" to po prostu kolejna wariacja na ten sam temat.

Sz. C.: W świecie fars poszedłeś w inteligentną komedię...

T. J.: Bardzo miło mi to słyszeć, ale ocena, czy to jest inteligentna komedia należy do widza czy krytyka. Ja się mogę jedynie starać dobrze napisać; na opinie odbiorców nie mam żadnego wpływu.

Sz. C.: W damsko-męskich relacjach bardzo łatwo o stereotypy, nie jest to pierwszy Twój spektakl temu tematowi poświęcony...

T. J.: Mam nadzieję, że nie ostatni. Ten temat, tak najkrócej, po prostu kręci. Filmów, piosenek, książek czy spektakli o relacjach damsko-męskich są miliony, choćby z tego względu część tych obserwacji zawsze będzie powielała albo przynajmniej bazowała na stereotypie. Tak zwany wspólny mianownik w tej kwestii jest bardzo szeroki. Na to się, niestety, niewiele poradzi.

Sz. C.: Jak znaleźć granicę między wygłupem kabaretowym i mądrym śmiechem?

T. J.: Cały czas szukam (śmiech). Ale powtarzam, ostateczna opinia, czy to jest wygłup, czy to mądry śmiech, należy do widza. Jako autor mogę jedynie z pokorą przyjąć jego werdykt.

tekst pochodzi z gazety festiwalowej Chorzowskiego Teatru Ogrodowego "Sztajgerowy Cajtung"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji