Artykuły

Nie odetkano

"Teatr dzisiejszy robi wrażenie czegoś beznadziejnie zakorkowanego, co jedynie może być odetkane przez wprowadzenie tego co nazwaliśmy fantastycznością psychologii i działania. Dość już według nas tej przeklętej konsekwencji charakterów i tej "prawdy" psychologicznej, które zdaje, się wszystkimi bokami wprost wyłazić (-)..." (Stanisław Ignacy Witkiewicz)

W małym dworku" napisane w 1921 roku jest propozycją takiego "odetkania" zakorkowanego na amen kanonu teatralnego. Witkiewicz nie krępuje się niczym, bohaterką utworu czyni umarłą niewiastę, wprowadza ją na scenę, każe rozmawiać z mężem, dziećmi, kochankami, roztrząsać przeszłość, wyświetlać "prawdę" (cóż za kpina z prawdy, ubóstwianej tak przez wszystkich). Wreszcie pozwala na to, by widmo zmarłej (czy zabitej przez męża? - bo i tu są niejasności) damy z małego dworku nakłoniło osierocone córeczki do popełnienia samobójstwa, co z kolei spowoduje samobójczy strzał w serce męża - wdowca. I tak w komplecie widmowa rodzinka z dworku opuści ziemski padół ustępując placu nowym bohaterom: służbie, poecie darmozjadowi, niewyżytej erotycznie guwernantce. Mruga się do nas okiem - zacznie się nowa historia w małym dworku, może równie fantastyczna?

8 lipca 1923 roku wystawiono po raz pierwszy W małym dworku na scenie. Działo się to w Teatrze Miejskim w Toruniu. Sztuka szła dwa razy. Publikacji doczekała się dopiero w roku 1948, kiedy to wychodząca w Krakowie Biblioteka Dramatyczna Nowy Teatr pomieściła ją razem z "Szewcami".

Obu dramatom nie działo się zbyt dobrze przez długie lata. Szybciej i kręgu zapomnienia wyrwało się "W małym dworku" ("Szewcy" właściwie dopiero teraz obiegają sceny polskie masowo). Zaczęto je grywać z upodobaniem dostrzegając ogromne możliwości komediowo-filozoficzne w tym dramacie pełnym "fantastyczności i psychologii działania". Nie mówiąc już o czysto teatralnych: rzecz napisana jest z przewrotnym wdziękiem portretuje stereotyp życia towarzysko-rodzinno-sercowego z "małego dworku" czyli z mieszczańskiego dramatu realistycznego, tylko robi to jakby "a rebours". Aktorzy mają tu co grać, każda postać to kawałek dawnego "zakorkowanego" teatru wystawiony do bicia, ośmieszenia albo tylko - na działanie trującej fantazji autora.

Niemożliwe staje się realne, fakty okazują się majakiem wyobraźni, uczucia do grząska maź, nie sposób trafić tu na pewny grunt, niewinność (dziewczynki z dworku) to perwersja a perwersyjna autoreklama (poeta Jezio) to nic, fiume. Wszystko jest na opak i wszystko z uśmiechem, słodko-rodzajowe, stylowo-parodystyczne.

Zabawa we względność ocen, na pewno, ale i coś o wiele, wiele więcej: cios w szablony, stereotypy, kalki myślowe i obyczajowe. Bardzo elegancko wymierzony cios, opakowany w atrakcyjną formułę komedio-groteski, tym pełniejszy, że tak to ładne jest na scenie, tak nas może bawić szczerze.

Niestety, nie zawsze bawi, nie zawsze jest ładne. Jan Sycz, reżyser spektaklu "W małym dworku" w warszawskim Teatrze Małym realizuje tę sztukę po raz drugi. Najwyraźniej ją lubi i ma przekonanie, że znalazł do niej własny klucz.

Tego przekonania nie umiem podzielić, a pewnie nie jestem w tym wcale odosobniona. Spektakl w Teatrze Małym jest bowiem przykładem typowym na reżyserskie: łapaj złodzieja! W odniesieniu do Witkiewicza. Łapie się więc i trzyma mocno wątek obyczajowy, łapie groteskę, chwyta za ton kabaretowy, wreszcie: tak zwaną wymowę społeczną czyli genialny profetyzm Witkiewicza jako wieszcza przyszłych czasów.

W tej łapance uczestniczą aktorzy, mniej lub bardziej ofiarnie, ze skutkami lepszymi i gorszymi, ale nawet te wcale dobre - same w sobie - nie są w stanie zastąpić harmonijności jednolitego tonu przedstawienia, bo tego właśnie - zabrakło.

Fantastyczność i dowcip zamieniają się jakoś w "luz" i skecz, poezja, niedopowiedzenia i "niesamowitość" w złagodzoną Zapolska, finał w pendant do Szewców (służba terroryzuje pozostałych przy życiu przedstawicieli klasy panów sadzając ich sobie władczo na kolana). Całość dobrze by wyglądała na scenie Teatru Kwadrat, chociaż dziewczynki - szatanice są jakby z "Białego małżeństwa" Różewicza, więc niby nie ta parafia...

A mówiąc serio, szkoda, bo obsada aktorska dawała szansę rozegrania przygód małodworkowych na wcale innym poziomie znaczeń i o wiele smaczniej przy tym. Witold Pyrkosz jako ojciec, Dyapanazy Nibek jest tu wersją Edwarda Dziewońskiego a mógłby być Nibkiem mniej wygładzonym, zbudować postać wymowniejszą: albo na zasadzie - zdradzany mąż, albo - "dzierżawca małego mająteczku w Sandomierskiem" albo -impregnowany na wszelką metafizykę pedant. Wybór należał do reżysera, ale ten właśnie na nic się jakoś nie zdejmował. Marzena Trybała jako atrakcyjne Widmo Żony daje satysfakcje estetyczne widzom, ogląda się ją. z ogromną przyjemnością, ale lepiej nie zadawać sobie pytania - co gra mianowicie: "wieczną kobiecość", zemstę kobiety, głód poezji. Niedopowiedziane i Niedookreślone czy konkretną panią, która chorowała na raka wątroby i piła szklankami opium, tak, że nawet nie wie, będąc stale w zamroczeniu, - że zabił ją mąż. Jak nie wie też, że w stanach zamroczenia wykorzystywał ją dokładnie niejaki Jezio, kuzynek poeta, pieczeniarz dworku. Ba, ale to cały dylemat: Widmo wie czy nie wie o tym wszystkim, mistyfikuje czy jest szczere?

Skąd mamy to wiedzieć my, skoro najwyraźniej nie wie tego nikt na scenie. Marzena Trybała też.

Z resztą aktorów (i postaci) jest zdobnie: tworzą epizody, zarysowują jakieś charaktery, ale wszystko to składnie wedle zasad stereotypu workowego, obyczajowego, zapolsko-rittnerowskiego.

"Zakorkowane" nie zostało odetkane. Cud się nie stał. Zanadto starano się tu o Witkiewicza Wielkiego Prześmiewcę, no i zgubiono po drodze Witkacego. Zdarza się.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji