Artykuły

Wałbrzych podsycał moje marzenia

- Wałbrzyski teatr kojarzyć będzie mi się z czułością, empatią i szacunkiem - mówi Łukasz Zaleski, który w lipcu pożegnał się z Teatrem im. Szaniawskiego, gdzie przez trzy sezony był kierownikiem literackim. Rozmowa Alicji Śliwy w Tygodniku Wałbrzyskim.

Alicja Śliwa: Zanim tu przyjechałeś, żeby pracować jako kierownik literacki w Teatrze Dramatycznym, z czym kojarzył ci się Wałbrzych? Łukasz Zaleski: - Wałbrzych kojarzył mi się z dwiema rzeczami. Pierwszą był właśnie teatr. I to skojarzenie było bardzo mocne: znałem wałbrzyskie spektakle Jana Klaty czy Marcina Libera z różnych festiwali w Polsce. Druga to kino. W którymś momencie przecież nasze miasto stało się lejtmotywem polskiej kinematografii.

Problem w tym, że te dwa wizerunki do siebie zupełnie nie przylegały: biedne, pokopalniane miasto z zadrą pokazywane w kinie i ten modny, nowoczesny, trendsetterski Wałbrzych, który znałem z teatru. Ale z miastem, w sensie rzeczywistego spotkania, poznałem się już przecież wcześniej, zanim rozpocząłem tu stałą pracę. Na początku 2014 roku zrobiliśmy z Maciejem Podstawnym w "Szaniawskim" spektakl "Opowieści plemienne".

Czy z twojej perspektywy Wałbrzych się zmienia?

- Wałbrzych bardzo się zmienia. Pięknieje. Jak się tu przeprowadziłem, spacerowałem po mieście i robiłem zdjęcia np. na pl. Magistrackim, Rynku i w okolicy. Wysyłałem znajomym, którzy w Wałbrzychu nigdy nie byli. Nie chcieli mi wierzyć że są to zdjęcia właśnie z tego miasta, bo w Polsce, nie ma co ukrywać, Wałbrzych ma złą sławę jako miasto brzydkie i zapuszczone. Oczekiwali kopalnianych szybów, a dostawali fotografie przyrody. Bo przecież węgiel to tylko część prawdy o mieście. Bardzo szybko przywiozłem tu rower i poznałem okolicę. To miejsca nieodkryte przez Polaków, a mają przecież tak wielki turystyczny potencjał. Tu może być tak wspaniała baza wypadowa w góry! I to w bardzo różne rodzaje gór. Jeśli mamy ochotę się zmęczyć, to możemy jechać w Karkonosze. Jeśli mamy ochotę na szybki spacer, to w Góry Sowie. Jest tu tyle tajemnic, historii, miejsc. Moich przyjaciół, którzy interesują się literaturą, zabierałem pod Atlanty i mówiłem, że to jest ta biblioteka, którą opisywała Joanna Bator w "Ciemno, prawie noc". Czuję, że Wałbrzych jest powoli odkrywany i coraz więcej turystów nie z Dolnego Śląska tu przyjeżdża! Narzekam jedynie na to, że wciąż wieczorami, w Śródmieściu, jest mało miejsc, żeby wyjść, napić się wina, spotkać ze znajomymi. Ale i to powoli się zmienia.

Cieszę się, że to zauważasz, bo mam wrażenie, że sami wałbrzyszanie tego często nie dostrzegają.

- Jak ktoś się pyta: Jak te trzy lata w Wałbrzychu?", to się śmieję i mówię: "To była trudna miłość między nami, ale ta miłość była". Bardzo się denerwowałem, kiedy ktoś, komu mówiłem, że zanim sprowadziłem się do Wałbrzycha, przez osiem lat mieszkałem w Krakowie, robił wielkie oczy i nie wierzył, że chciałem się przenieść do małego miasta. Z pełną dumą mówiłem, że się tu przeniosłem, bo tak było. Nie dojeżdżałem, nie mieszkałem w pociągu. Kiedy padła propozycja z Teatru, żebyśmy z Maćkiem Podstawnym rozpoczęli tu pracę, zostałem wałbrzyszaninem. Zamieszkałem w Domu Aktora, podobnie jak prawie cały zespół aktorski. Niektórzy traktują go jako akademik, chcą się tu tylko przespać Ja na odwrót: walczyłem, żeby to się stało moje miejsce. Szybko przeniosłem wszystkie swoje rzeczy: książki, filmy... Zrobiłem swoją przestrzeń i stała się łajna rzecz. Ludzie zaczęli się tu spotykać. Kiedy wyjeżdżałem, aktorzy czasem pytali się: "Mogę się u ciebie pouczyć roli, bo masz taki fajny pokój?". Startowo miałem przecież taki sam pokój jak wszyscy. Mam teorię, że najważniejsze w pomieszczeniu jest oświetlenie. Kupiłem więc sobie dużo lampek, w tym choinkowe, bo dają najpiękniejsze światło. Jestem fanem flamingów, zacząłem dostawać je jako prezenty. Kupiłem kwiatki, zioła, swój regał na książki, krzesła. To się stało totalnie moje miejsce. Teraz tylko mam problem. Kiedy inni się wyprowadzają, pakują się w dwie torby, a ja nie wiem, jak się stąd wynieść. -

W wałbrzyskim "Szaniawskim" pełniłeś funkcję kierownika literackiego. Wyreżyserowałeś także repertuarowe spektakle "Sztuka" oraz "W góry i w morze!". Wszędzie dostałbyś taką szansę?

- Tu jest wszystko pomieszane (śmiech). Bardzo to lubię, taki teatr ma sens. Przez te trzy lata wszystkie ważne decyzje artystyczne były podejmowane "czterogłowym smokiem" w postaci: pani dyrektor Danuta Marosz, Maciej Podstawny, Dorota Kowalkowska i ja. Każdy z nas miał swoją część, w której czuł się najkompetentniej, ale ostatecznie decyzję podejmowaliśmy razem. Demokracja mocno tu funkcjonowała. Skończyłem reżyserię. Miałem więc kompetencje, by wyreżyserować spektakle. Bardzo się cieszę, że zostałem do tego zaproszony. Historia z "W góry..." jest trochę wyjątkowa, bo to było najpierw czytanie, które dopiero z czasem, w wyniku zainteresowania widzów, stało się spektaklem. Pani dyrektor i Maćkowi bardzo zależało, żebym nie osiadł w biurze, więc śmiałem się, że moja praca tu to coś pomiędzy byciem artystą a "urzędniczką Bożenką". Jestem wdzięczny, że znalazło się tu miejsce na moje realizowanie się.

Jakie więc są twoje najbliższe plany reżyserskie?

- Niedługo zaczynam próby w Zabrzu, gdzie będę realizował spektakl, na który otrzymałem pieniądze z Konkursu im. Jana Dormana. Trendsetterskość wałbrzyskiego teatru wpłynęła również na mnie, bo odważyłem się i złożyłem z Teatrem Nowym w Zabrzu wniosek na spektakl. To trudny projekt, wymagający wrażliwości. Będę robił spektakl dla niesłyszących, w dużej mierze w języku migowym. Od października ruszamy z nim w Polskę. Czeka mnie więc super przygoda. Z pierwszego wykształcenia jestem polonistą, czuję się przywiązany do języka, myślę literacko, a tu nagle mam do czynienia z zupełnie nowym światem. Nasza tłumaczka nazywa go językiem 3D. Tego typu marzenia podsycał we mnie właśnie Wałbrzych. Zrozumiałem wagę edukacji w instytucjach kultury. "Mapę gwiazd" i "Tu marzeń nie spełniamy", czyli owa spektakle, które z Dorotą Kowalkowską i uczniami "Energetyka" w tym czasie zrealizowaliśmy, traktuję na równi z spektaklami repertuarowymi, które tu wyreżyserowałem.

- Pracowałeś także nad tekstami Justyny Nawrockiej z Grupą Niedorośli 30+.

- To też jest super sprawa, bo ta grupa to inicjatywa oddolna. Takie działania bardzo cenię. To nie ja przychodzę z gotowym pomysłem i mówię: "Będziecie robili teraz taki spektakl". Pracujemy razem i czujemy, że to ma sens. W teatrach czasem lubimy sobie zażartować po premierze, że "Wykonaliśmy kawał nikomu niepotrzebnej roboty", co mnie bardzo denerwuje. Po "Mapie gwiazd" i po Niedorosłych czułem, jak ważne jest to dla osób, z którymi się spotykaliśmy. To takie niecodzienne rzeczy, za którymi będę tęsknił i na które "nie ma powietrza" w wielu innych teatrach. Jesteśmy wrażliwi i wsłuchani w siebie nawzajem. Ostatnio Helena, jedna z uczestniczek Niedorosłych, zorientowała się, że przez pracę z grupami, w każdy poniedziałek jestem w Teatrze od 7:30 do 20:00. Nie mam więc ani chwili na zjedzenie. Zrobiła mi więc michę pierogów. I z tym kojarzyć będzie mi się wałbrzyski teatr: z czułością, empatią i szacunkiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji