Artykuły

Bóg śmierci i inne przypadki

Jak przygotować wieczór OBERIU?

Daniił Charms taką dawał receptę: "Należy przygotować batalię w następujący sposób: po naszych utworach wystąpi Igor Bachtieriew i wygłosi nonsensowne przemówienie (...). Następnie wystąpi ktoś inny i też wygłosi przemówienie, tylko w duchu marksistowskim. W swym wystąpieniu będzie nas bronił. Na zakończenie dwie nieznane osoby podejdą do stołu ramię w ramię i oświadczą: w nawiązaniu do poprzednich wypowiedzi nie mamy wiele do powiedzenia, ale coś zaśpiewamy. I coś zaśpiewają. W końcu wystąpi Gaga Kacman i wyrecytuje coś z żywotów świętych. To będzie dobre". Futurystyczno-surrealistyczne ugrupowanie literackie OBERIU, działające w Leningradzie u schyłku lat dwudziestych, uznawane jest za ostatni przejaw awangardy w literaturze rosyjskiej, zanim na dobre zapanował w niej realizm socjalistyczny. 1928 rok to w Rosji czas awangardy i rewolucji. Zjawiska te, choć czasem tak podobne, zupełnie nie dały się tam pogodzić. Stworzeniu Nowej Apokalipsy, Nowego Czasu, paradoksalnie, miała towarzyszyć sztuka tradycyjna, bez cienia nowatorstwa. Trochę zbyt późno dostrzegł to autor "Poematu o Leninie", który nigdy nie stał się bardem rewolucji - wierszy Majakowskiego nie znosił przecież i Lenin, i Stalin. A to wystarczyło. Również hołdujący awangardzie oberiuci nie mogli być ulubieńcami przywódców rewolucji. W ówczesnej prasie pisano o nich: "w okresie wytężonych wysiłków proletariatu na froncie budownictwa socjalistycznego stali poza (...) społeczną rzeczywistością Związku Radzieckiego". Jaką rzeczywistością? Absurdalną, nonsensowną, groteskową. Przecież gdy Charms i Wwiedieński zostaną aresztowani w 1931 roku, to w akcie oskarżenia usłyszą, że stworzyli "antyradziecką, monarchistyczną organizację na terenie literatury dziecięcej." W komunistycznym Związku Radzieckim nie było dla nich miejsca - wielu z nich zginęło w nie wyjaśnionych okolicznościach. W spektaklu Łukasza Czuja śmierć pojawia się często. Już przecież akcja przedstawienia odbywa się w miejscu szczególnym - w Sankt Petersburgu, gdzie "szczególnie trzeba uważać na nieboszczyków". Obsesja śmierci, swoista "thanatofobia" ogarnęła jednego z oberiutów - Aleksandra Wwiedieńskiego, który (podobnie jak chory na białaczkę Rilke) nie pozwalał w swojej obecności mówić o śmierci. Wwiedieński - "ponownie wymyślony" przez Czuja, mówi: "Nie mogę o TYM myśleć (...). Rozpiera mnie dzika wola życia". A jednak Aleksander Iwanowicz - bohater "Tanga"... już niebawem pożegna się ze światem... Wszak Łukasz Czuj zaprasza nas na ostatni wieczór grupy Oberiu, ostatnią "rewię pure nonsense z ponurym zakończeniem". Zatem wraz z Wwiedieńskim umrą też jego przyjaciele: Charms, Olejnikow, Zabołocki. A jednak to nie oni będą przegranymi. Ich śmierć zostanie w spektaklu przezwyciężona: stanie się grą, zabawą, dziecięcą wyliczanką. Gdy Tatianą powie: "Raz dwa trzy - Umrzesz ty. Raz i dwa - Może ja. Trzy dwa raz - Już na was czas..." - umrą. Będzie to jednak śmierć na niby (to przecież przywilej postaci fikcyjnych). Zatem po chwili znów pojawią się na scenie.

Kto przegrał? Rewolucyjna młodzież, której uosobieniem jest Irena ("komsomołka w stanie permanentnego kryzysu tożsamości"), zagorzała rewolucjonistka. Ona to wykrzykując za Majakowskim komendę "Lewą marsz" - nieoczekiwanie dla siebie "rusza prawą". Jest w tym krótkim cytacie ze znanego wiersza zawarta teza, że sztuka rewolucyjna jest nienaturalna, jest sztywnym, niewygodnym gorsetem, który uwiera i przeszkadza. Irena przeżywa swe rewolucyjne rozczarowanie - z szansonistki i gwiazdy kabaretów stała się przecież komsomołką. Teraz musi rozprawić się z "poetycką łobuzerią", "mętnymi ideami" oberiutów. Ów rewolucyjny kac uświadamia tęsknotę za transcendencją, która, jak powie Tatiana - Anioł Sankt Petersburga, na razie "wyszła z mody".

Perspektywa transcendentna została odrzucona przez awangardę i rewolucję. Słowo "Bóg" należy więc do z tych, których nie powinno się wypowiadać. Dlatego jeśli w rozmowie oberiutów pojawia sie jednak pytanie o Boga - to jest ono uznane za nieprzyzwoite. Jeśli chce się koniecznie powiedzieć coś o Bogu - to trzeba dodać, że to jest banalne. Na początku spektaklu pojawia się zabawa pieśnią religijną. W litanijnym zaśpiewie rozlega się wesołe: "Chwała bądź wynalazcom (...), temu, kto dał czajnikowi dzióbek i nie zapomniał też o pokrywce. Temu, co do wyrobu smoczka zastosował gumę, co kaszę wymyślił mannę i pierwszy upichcił kluskę". Spektakl kończy się również w sposób quasi-religijny. Ale nie kpiną z transcendencji, lecz właśnie tęsknotą za sacrum. Daniił Charms prosi Boga o pomoc: "Ojcze, któryś jest w niebie, zniszcz mnie, rozbij do końca, strąć do piekła, nie zatrzymuj w połowie drogi".

Czterem perspektywom (awangardowej, rewolucyjnej, egzystencjalnej i transcendentnej) przeciwstawia się - jak to w życiu często bywa - poziom pospolity. Bo gdy po Leningradzie wciąż krążą złowieszcze "czomyje worony", które niebawem pochłoną oberiutów, ludziom najbardziej zaczyna doskwierać brak ulubionej połtawskiej kiełbasy i kwasu chlebowego. A to poważny problem. Realniejszy niż "pozarozumowa żonglerka" czy bajania o nowym, wspaniałym świecie. Przypomina się tu anegdota związana z postacią Jerofiejewa. Zapytany kiedyś o sytuację społeczeństwa w czasach Breżniewa, miał odpowiedzieć: "Wódka była tania". Naglony, by powiedzieć jednak coś o niewoli, presji systemu, twardo obstawał przy swoim: "To przecież nie ważne - tego ludzie nie będą pamiętać. Ale o tym, że wódka była tania - na pewno tak łatwo nie zapomną". I - jak widać - nie bardzo się pomylił.

Jak przygotować wieczór OBERIU AD 1997?

Choć konstruowanie scenariusza spektaklu teatralnego z tekstów poetyckich jest pomysłem nienowym, to jednak w odniesieniu do twórczości oberiutów - celnym. Bo przecież areną tego literackiego ugrupowania była przede wszystkim "scena", ich żywiołem - teatr. Artyści Zrzeszenia Sztuki Realnej (OBERIU) nie mieli szczęścia do wydawców. Charms zdołał opublikować jedynie trzy wiersze, Wwiedieński - dwa (nie licząc bajek dla dzieci). Znamienny jest przypadek Zabołockiego, który drukował częściej, ale ostatnie lata swego życia, przypadające zresztą na okres odwilży (zm. 1958), poświęcił na wyszukiwanie i niszczenie swych juveniliów ("Literatura na świecie" 1990/1-3). Łukasz Czuj zebrał nie tylko teksty oberiutów. Udało mu się pokazać osobowości poszczególnych artystów (Charms - elegancki, acz ekscentryczny angloman o nienagannych manierach, często pykający fajeczkę, twórca Maszyny do Robienia Wielkiego NIC. Wwiedieński - jego przyjaciel i przeciwieństwo - niedbale ubrany, nie ogolony, ogarnięty nieopisanym lękiem przed śmiercią). Obok ponownie "wymyślonych" przez Czuja czterech oberiutów i wspomnianych powyżej kobiet - Tatiany (w tej roli Rosjanka - Alona Szostek) i Ireny - komsomołki (świetna Róża Miczko) pojawia się też na scenie tytułowa postać dramatu Charmsa - Elżbieta Bam. Jest w spektaklu Czuja interesująca scena, w której właśnie Elżbieta Bam - zachowująca się czasem jak arystokratka, czasem jak rasowa mieszczka - ucieka przed ścigającymi ją mężczyznami. Najpierw ich atak przypomina typową interwencję NKWD - ktoś krzyczy "proszę otworzyć, bo wyważymy drzwi", jednak po chwili ta scena nabiera metaforycznego znaczenia - do mieszczan dobija się przecież nie tylko rewolucja, ale i nowe prądy w sztuce. Bam oswaja artystów, obłaskawia nonkonformizm awangardy - robi to, czemu od zawsze oddawała się kultura mieszczańska. Wwiedieński, który w bezceremonialny sposób czkał, teraz, zachęcany pochwałami Elżbiety ("Ależ to przeurocze! Jak pan to robi?"), zaczyna czkać coraz bardziej finezyjnie. Zostałby pewnie potępiony przez André Bretona za "przekupność", jak kiedyś Max Ernst, Salvador Dali (czy raczej: Avida Dollars - jak powiedziałby koryfeusz surrealizmu).

"Tango Oberiu 1928", choć jednogłośnie zostało uznane za przedstawienie elitarne, na pewno warto zobaczyć. Jest interesujące, bo pokazuje losy ugrupowania, które za sprawą historii stało się ślepą uliczką awangardy. Gdyby tak Charms, Wwiedieński, Zabołocki, Olejnikow mogli spotkać się w Szwajcarii, we Francji lub we Włoszech. Albo gdyby można było - jak chce Tatiana - po prostu zasnąć i obudzić się gdzie indziej... Przedstawienie przygotowane w Teatrze Rozrywki ma bardzo dobrą oprawę muzyczną. Jest udane, pomysłowe, wierne poetyce oberiuckiej. I choć są w nim momenty martwe, śmieszne w Chaplinowski sposób - to one właśnie, jak ostatni bal na Titaniku, pokazują najlepiej tę specyficzną sytuację, w której śmiech i zabawa nie tyle mają bawić, co raczej oswajać koszmarną rzeczywistość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji