Artykuły

Teatr czy teatrzyk? Co tam panie w teatrze słychać? cz. II

Po bardzo udanym spotkaniu z "Sienkiewiczem Superstar" moja dobra passa była kontynuowana - Piotr Bogdański w Tygodniku Wałbrzyskim kontynuuje podsumowanie mijającego sezonu na scenach dolnośląskich.

Choć pierwsze spotkanie z nową propozycją teatru z Legnicy nie wskazywało na to. Z powodu kolizji drogowej jednego z aktorów "Wierna wataha" tego dnia nie została wystawiona. Dopiero po miesiącu mogłem obejrzeć dramat, który napisało i wystawiło aktorskie małżeństwo-Katarzyna Dworak i Paweł Wolak. To już kolejna inicjatywa utalentowanego duetu. Jak zwykle podejmują tematykę ludzkich relacji. Choć w każdym z wcześniejszych spektakli zawsze pojawiała się kwestia wiary, to tym razem stała się zasadniczym wątkiem. Miejscem akcji "Wiernej watahy" jest wieś z wszystkimi jej tradycjami, zwyczajami i przyzwyczajeniami. Niespodziewanie dla ich mieszkańców, ktoś z poukładanej społeczności wyłamuje się z konwencji. To punkt wyjścia dla metaforycznej, baśniowo zrealizowanej opowieści o potrzebie wolności i tolerancji. Reżysersko-aktorski duet dość skromnymi środkami zrealizował wielki spektakl. Katarzyna Dworak nie tylko współtworzyła tekst, ale dała również popis gry aktorskiej. Początek roku to nie tylko nowy repertuar, ale również Opolskie Konfrontacje Teatralne - "Klasyka żywa". Niestety odległość nie pozwoliła na uczestnictwo w całym wydarzeniu, ale z siedmiu konkursowych spektakli widziałem trzy. "Chłopi" w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego, "Dziady - Noc druga" Piotra Tomaszuka oraz słynne "Wesele" Jana Klaty. Ten ostatni został laureatem tegorocznej, już 43 edycji. Nie sposób teraz analizować wybór jury. Za to chciałbym polecić cały festiwal. Opolski teatr jak zwykle dba o gorący, ważny zestaw spektakli z całej Polski. Po każdym z nich organizowane były spotkania z twórcami, które prowadził znany dziennikarz - Jacek Wakar. Każdy dzień był zakończony koncertem. Oferta i obsługa widzów jest na najwyższym poziomie. Do tego, co jest nie do przecenienia, panuje tam jak zwykle świetna atmosfera. Po trzech tygodniach "Podwyżka" w reżyserii Tomasza Cymermana, skierowała me kroki ponownie do Opola. Tym razem Teatr im. Kochanowskiego zaproponował coś lżejszego. Tekst Georgesa Pereca traktuje w ironiczny sposób o niekomfortowej sytuacji, kiedy chcemy poprosić o podwyżkę. Przedstawienie może nie jest szczególnie oryginalne, ani w warstwie tekstowej, ani w formie. Bywa jednak zabawne i interesujące. Po takiej chwili wytchnienia nasz wałbrzyski teatr zaproponował prawdziwe intelektualne wyzwanie - "Ausgang". Słynnym komiksem "Mausa" Arta Spiegielmana zainteresował się znany scenograf - Mirek Kaczmarek. Debiutujący twórca zrealizował niezwykle mocne, ważne i poruszające przedstawienie. Bohaterowie "Ausgang" - ludzie i myszy "mówią" o najstraszniejszych rzeczach towarzyszących rozwojowi ludzkości. Mimo refleksyjnego wydźwięku spektaklu pojawia się delikatny humor, jak w monologu boga o synu. Taki dobry efekt to także aktorskie kreacje. Po raz pierwszy w tak wyborowej formie widziałem Michała Koselę. Mimo nie rzadko skomplikowanego przekazu, to "Ausgang" jest kolejnym znakomitym wydarzeniem po "Sienkiewicz Superstar". Gratulacje. Kiedy w/w spektakle wymagają sporego wysiłku intelektualnego Norbert Rakowski w opolskim teatrze postawił na prostszą historię. Reżyser zajął się dramatem Johna Patricka Shanley'a i wraz z nim podjął zagadnienie odpowiedzialności za rzucane oskarżenia. "Wątpliwość" zasadniczo zadaje jedno pytanie - czy siostra przełożona miała powody i prawo zarzucić księdzu kontakty cielesne z nastolatkiem? Dialogi między siostrą przełożoną (Judyta Paradzińska), młodziutką nauczycielką (Karolina Kuklińska) a podejrzanym księdzem (Michał Rolnicki) są wciągające i budzące spore emocje.

Mój niedosyt budzi jednak nie do końca wykorzystany potencjał tekstu. Na przykład księdzu brakuje charyzmy, a jego rozmowom ostrości. W ramach uzupełnienia poleciłbym obejrzenie pierwowzoru "Wątpliwości" w wersji filmowej, w reżyserii Johna Patricka Shanley'a i z udziałem Meryl Streep i Philipa Seymoura Hoffmana. Niestety kolejna premiera rozczarowała mnie jeszcze bardziej. "Kolaboranci", w reżyserii Piotra Ratajczaka, mieli być przekrojową opowieścią o skomplikowanych losach aktorów na przełomie dziejów Polski. Jak polityka zmuszała i wciąż zmusza ich do podejmowania niezwykle trudnych decyzji. W czasach wojny od ich trafności często zależało ich życie. Z kolei na innym etapie historii naszego kraju deklaracje artystów mogły narazić ich na ostracyzm. Mogły także spowodować spektakularną karierę i popularność. Temat który podjął były dyrektor Teatru w Wałbrzychu, jest bardzo ciekawy i prowokujący. Tylko dlaczego Ratajczak jednoznacznie stwierdza, jaką rolę w społeczeństwie ma pełnić aktor? Jeszcze gorzej wypada sam spektakl. Jest on wyłącznie zbitką scen i opowieści o losach konkretnych artystów. Ich ilość i jakość powoduje, że to, co widzimy, jest nam zupełnie obojętne. Widać, jak reżyser nieporadnie miotał się nad formą wypowiedzi. Niby jest dramatycznie, ale dominuje zabawa niczym z wodewilu. Ubarwia swój spektakl piosenkami, ze śpiewanym, okropnym finałem.

W tej sytuacji pełen nadziei na lepsze zakończenie sezonu jechałem do Wrocławia do Współczesnego. Tam zobaczyłem "Panią Furię" [na zdjęciu]. Podpisał się pod nią Krzysztof Czeczot. Myślałem, że przeżyję coś ważnego, tym bardziej, że dotknął w nim gorące współczesne zjawiska. Tak więc oglądamy same zło - zakłamanych polityków, policjantów z mentalnością przestępców, wystawieniu wszystkiego na sprzedaż, wszechobecną przemoc, nacjonalizm. Jednym słowem wizja moralnego upadku ludzkości. Dramat prowadzą równoległe historie dwóch dziewczyn Alji i Anielki. Jedna jest idealnym wytworem współczesnych czasów. Druga po prostu szuka normalności i miłości. Ich losy się splatają ze świetnym finałem. Ta ostania scena jednak w zadem sposób nie zrekompensuje fundowanej nam nudy. Aktorzy ewidentnie (trzecie wystawienie) byli jeszcze nie przygotowani. Dialogi nie byty dialogami, tylko klapaniem, a dokładniej wykrzykiwaniem swoich kwestii. Czułem za nich wstyd. Poszczególne sceny, zbudowane często na podstawie prawdziwych zdarzeń, jak ataki na obcokrajowców, spalenie kukły, użycie paralizatora. Wszystkie cytaty z życia są potraktowane płytko i nic nowego nie wnoszą. "Pani Furia" pokazuje stan wstrętnej rzeczywistości, ale równie skutecznie możemy to oglądać każdego dnia w wiadomościach. Od wypowiedzi artystycznej można oczekiwać czegoś więcej. Na pocieszenie pozostaje nam wiadomość, że Teatr Współczesny będzie poddany remontowi, a na jesień przygotowywane kolejne premiery, które będą wystawiane w budynku TVR. Przed wakacjami obejrzałem jeszcze jedną propozycję, niepokojąco rozbudowującą coraz łatwiejszy repertuar Teatru w Jeleniej Górze. Był to "Seks dla opornych" Michele Riml w reżyserii Henryka Adamka. I jak to w przypadku takich sprawdzonych komedii, nie można spodziewać się czegoś niezwykłego. Twórcom chodzi o skuteczne bawienie widzów przez półtorej godziny. Czy się udało? Tak. Magdalena Dąbrowska i Jacek Grandowy w roli Alice i Henry'ego dają radę. W naturalny i urokliwy sposób przedstawiają sytuację małżeństwa w lekkim kryzysie. Jest zabawnie i rozrywkowe Jest to jednak spektakl dla mniej wymagających i raczej szukających wyłącznie dobrej zabawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji