Artykuły

"Wszystko było tak dobrze..."

Udane pod wieloma względami przedstawienie "W małym dworku" w reżyserii Jana Sycza przyjęto jako nieomal przełom w scenicznych dziejach Witkacego. Przy okazji ostatniej przed wakacjami premiery w Teatrze "Miniatura" pisano o chwalebnej rezygnacji z podejrzanych metafizycznych matactw, o rozsądnym porzuceniu zgubnych prób ożywienia idei "Czystej Formy", o ujawnieniu prawdziwego, bo farsowego oblicza awangardzisty, którego dzieło przesłoniły liczne uczone interpretacje, głosy, komentarze... Gdyby nawet można było z powagą przyjąć te na gorąco formułowane diagnozy, to i tak warto pracy Sycza przyjrzeć się bliżej. W tym dworku, który w dyskretnej scenografii Anny Sekuły pozostaje tylko tytułową metaforą, dokonuje się bowiem coś więcej niż niewinna zabawa id duchy.

Przypomnijmy tylko scenę finałową: oto po rozwiązaniu intrygi małżeńskiego "czworokąta", którą wieńczy śmierć Zosi i Amelki oraz samobójstwo Dyapanazego Nibka - przy stole zasiadają do kolacji przedstawiciele "nowego świata": kucharka, oficjaliści, chłopiec kuchenny. Kucharka, którą kreuje Halina Wyrodek, specjalizująca się ostatnio w rolach "cielesnych", ma najdziwniejszy strój. Spoza wymyślnych wycięć wytaniamę bogactwo jej kobiecych kształtów. Sens tego pomysłu czytelny jest dopiero w zakończeniu: oto przewzysta alegoria nowych, podekadenckich czasów, zorientowanych bardziej materialnie... Reżyser nie zapomniał więc o proroctwach autora, który głosił nieuchronne zwycięstwa życia gatunkowego, kiedy to jakości metafizyczne zastąpi chleb i przyjemności seksualne...

Metafizyki zresztą brakuje w tym spektaklu z określonych powodów. Poeta Jętory Pasiukowski, Aneta Wasiewiczówna, Anastazja Nibek czy nawet Zosia i Amelka - a więc grupa społecznie przeciwstawiona służbie, tak wywindowanej w dopisanym finale - uniezwykla sobie życie odrywając dramat o duchach. Ale tym pozorom "gry o Tajemnicę" nadaje reżyser inną wykładnię: objaw jedynie dekadentyzmu czy przejściowości? "W małym dworku" może być bowiem nie tylko pastiszem z Rittnera - ale groteskową deformacją szlacheckiej sielanki, takim zminimalizowanym aż do zatracenia pokrewieństwa "Panem Tadeuszem". I dopiero w tym kontekście "socjalnego" komentarza, odgraniczenia świąta powagi od królestwa drwiny, zroumiały jest zapał reżysera i aktorów w uniezwyklaniu Witkucowskich stereotypów. Będąca niemal wyróżnikiem tej dramaturgii szmirowatość postaci i sytuacji mobilizuje twórców przedstawienia do dowcipnego komplikowania elementów akcji . Efektem takich zabiegów jest jednolitość farsowego tonu.

Myślę, że zakotwiczenie pomiędzy prawdą i pozorem pozwala dopiero uchwycić fenomen gry Andrzeja Grabowskiego, który z roli Poety stworzył bodaj najciekawszą komediową kreację mijającego sezonu w Krakowie. Jest to w całości szarża niemal kabaretowa, ale tak bogata, zwłaszcza w sekwencjach oszukanego kochanka czy "męki twórczej" nieszczęsnego grafomana, że nie zwraca się nawet uwagi na grubą dosadność niektórych pomysłów. Grabowski jak za czasów aktorskich "gwiazd" zdominował tą jedną rolą cały spektakl, ale dzięki temu włożył, choć na krótko, maskę owego "Niby-Konradka", którego wśród Witkacowskich bohaterów tropił niegdyś Puzyna.

W pozostałe maski trudniej uwierzyć, może dlatego, że są niezmienne od początku do końca, choć nieźle skontrastowane. Pewna sztuczność zachowań Andrzeja Balcerzaka (Dyapanazy Nibek) czy Zbigniewa Batora (oficjalista Kozdroń) bywa w niektórych tylko scenach atutem. Natomiast Danuta Jamrozy w ważnej roli Widma miewa dużo fałszywych tonów - zbyt chyba przejmuje się wskazówkami autora sugerującymi na przykład "winiosły krok typowej widma". Zaś Maria Andruszkiewicz-Konieczna nie bardzo radzi sobie z wyrażaniem perwersyjnych ciągotek Anety Wasiewiczówny. Ale trudno się dziwić, że wobec witalizmu Kucharki domonizm i erotyczne zapędy pozostałych bohaterów sprawiają wrażenie wyłącznie słownych deklaracji.

Ciekawe, że sparodiowaną w tym spektaklu konwencją nie jest ani "realistyczny" teatr, ani brukowa literatura, ale raczej film sensacyjny. Związek z tym gatunkiem polega nie tylko na "filmowym" rozwiązywaniu sytuacji, ale też na konsekwentnej przemianie najbardziej nieprawdopodobnych sugestii czy przypuszczeń w teatralną rzeczywistość. "W małym dworku" Sycza to faktycznie jakby "błąd z góry rozdanych ról", któremu [] narzuca ślad społecznego proroctwa. Gdyby jeszcze Andrzej Grabowski odnalazł w tym układzie godnego siebie partnera

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji