Artykuły

Barbara Krafftówna i Franciszek Pieczka - laureaci Wielkiej Nagrody Festiwalu "Dwa Teatry"

Dzisiaj, podczas gali kończącej XVIII Festiwal Teatru Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej "Dwa teatry - Sopot 2018", zostaną wręczone Wielkie Nagrody Festiwalu "za wybitne kreacje aktorskie w Teatrze Telewizji Polskiej i Teatrze Polskiego Radia". W tym roku nagrodami tymi uhonorowani zostaną Barbara Krafftówna i Franciszek Pieczka.

to dwie wielkie osobowości, dwie perły w aktorskiej koronie. Ona w Kabarecie Starszych Panów płomiennie przeklinała Bohdana Łazukę i pięknie nudziła się czasie deszczu. Jako serialowa Honorata rozpalała serce nie tylko Gustlika. A w filmie "Jak być kochaną" stworzyła jeden z najbardziej zapadających w pamięć kobiecych portretów.

On w swojej aktorskiej karierze był karczmarzem, węglarzem, dziadem wędrownym. Ale też świętym Piotrem, świętym Rochem, a nawet samym Panem Bogiem.

Co prawda Wielka Nagroda na tym festiwalu przyznawana jest za role w teatrze, ale publiczność kocha ich przede wszystkim za ich kreacje na małym i wielkim ekranie.

Niedawno Barbara Krafftówna w wywiadzie rzece, jaki przeprowadził z nią Remigusz Grzela, uchyliła rąbka tajemnicy na swój temat. Ta rozmowa to nie tylko podróż w czasie po filmie i teatrze, ale też kopalnia wspomnień o ludziach, z którymi występowała, grała i przyjaźniła się. W książce Krafftówna odkrywa przed nami jeszcze jeden talent - anegdotyczny, jak we wspomnieniu dotyczącym Kabaretu pod Egidą, w którym także występowała.

- Tu nie było żadnego woalowania. Pełen realizm, w którym poezji dodawał Jonasz Kofta, dorosły, ale dziecko. A jednocześnie mężczyzna ze wszystkimi zaletami i wadami - mówiła.

Z wdziękiem przypomniała pewną przygodę z Jonaszem w pociągu jadącym do Sopotu.

"Jedziemy, upał potworny, okna otwarte, przeciąg, który nic nie pomaga, pot się leje. Nagle Kofta się do mnie zwraca: Masz żyletkę?. No, mnie pyta. Wiadomo, że mam ze sobą wszystko, ale odpowiadam pytaniem: A po co ci żyletka?. Dostał żyletkę i widzę, że rozpruwa sobie szew wewnątrz nogawek od krocza do kostki. Poczuł powiew i z ulgą mówi: No coś cudownego, nareszcie oddycham. To był cały Jonasz".

Wspominając pracę na planie serialu "Czterej pancerni i pies", aktorka przyznaje, że najpierw odmówiła grania ze względu na poligony, czołgi, wojsko, strzały, piach. No i dlatego, że... papieros nigdy nie smakował jej w plenerze. A skazując się na wiele tygodni pracy w plenerze, skazywała się, jak tłumaczy, na niemożność palenia.

Kiedy po latach od premiery serialu "Czterej pancerni i pies" Barbara Krafftówna wręczała Franciszkowi Pieczce filmowego Orła, zwróciła się do niego słowami Honoraty: "Panie Gustlik, ja mam w sobie dalej gorąc". Teraz znowu oboje staną na jednej scenie, żeby odebrać Wielką Nagrodę Festiwalu "Dwa Teatry" w Sopocie.

Ostatecznie do przyjęcia roli zmusił ją syn, który przeczytał scenariusz i zobaczył, jak barwną postacią jest Honorata. Kochał ten serial i mówił matce, że musi to zagrać. Zagrała, bo dziecku się przecież nie odmawia.

Aktorka przyznała, że teraz ma takie ulubione powiedzenie: Uczę się swojej sklerozy. Na pytanie, co to oznacza, odpowiedziała: - Staram się ją przechytrzyć. Zawsze wszystko doskonale planowałam i teraz też planuję. Można, na przykład, tak kierować rozmową, żeby poruszać tematy nie za bardzo precyzyjnie. Bo w precyzji muszą być konkrety, nazwiska, detale. Zapisuję też sobie różne fakty. No, uczę się. Dalej ćwiczę jogę i mięśnie... Zależy mi na pełnej sprawności. I chcę być świadoma.

Jeśli zdarzają się jej momenty zniechęcenia, to właśnie z powodu przyszłości, starości - mówiła szczerze. Zaraz jednak dodała:

- Ale póki mogę, będę pisała tę bajkę, patrząc na świat ze zdziwieniem, radością, czasem ze smutkiem.

To piękne, kiedy się pomyśli, że ona tę swoją bajkę pisze już prawie 90 lat.

Z kolei Franciszek Pieczka uważa, że w życiu najlepszą terapią jest praca. Przed rokiem skończył zdjęcia do jednej z głównych ról w filmie "Syn Królowej Śniegu", jeszcze niedawno jeździł na plan serialu "Ranczo".

Kiedy rozmawiałam z aktorem po jego osiemdziesiątych urodzinach (w tym roku w styczniu Franciszek Pieczka skończył dziewięćdziesiąt lat), na mój zachwyt, cóż za piękna i pracowita rocznica, odparł z uśmiechem: - Proszę pani, w tym wieku to się nie składa życzeń, tylko wyrazy współczucia. Ale dopóki mi nic nie doskwiera fizycznie i psychicznie, to wszystko w porządku. Harowałem ostatnio bardzo. Zupełnie jak młodzik - mówił. Jak to się robi, że ma się tyle siły w życiu? - pytałam. Czyja wiem? Nie będę nikomu wskazywać drogi, jak żyć, żeby dożyć - śmieje się. - W mojej rodzinie wszyscy dożywali długich lat.

Więc chyba geny. A poza tym, kiedyś byliśmy z delegacją filmu polskiego w buddyjskim klasztorze w Mongolii. I tam od mnichów dostałem taki szal. Na długowieczność. Mam go do dzisiaj. Może i on pomaga? I jeszcze pani coś powiem, ja grałem świętego Piotra. Więc myślę, że tam u Góry zasłużyłem sobie na jakąś protekcję.

Wychował się na Śląsku, w górniczej rodzinie. Krótko

pracował w kopalni węgla w Chorzowie. Miał być inżynierem. Wybrał nawet Politechnikę Gliwicką. Przerwał jednak te studia, żeby się przenieść do szkoły aktorskiej w Warszawie.

Pieczka podkreśla, że miał szczęście do reżyserów. W filmie debiutował u Andrzeja Wajdy, w "Pokoleniu". I od tej pory minęło ponad 60 lat. Na pytanie, za co ten zawód można lubić, odpowiada:

- Frapujące w nim jest to, że można odejść na chwilę od banalności własnej osoby. I być albo usiłować być kimś innym. To czasami działa niezwykle terapeutycznie - tłumaczy.

Kazimierz Kutz, u którego Pieczka zagrał w "Perle w koronie" i "Paciorkach jednego różańca", powiedział mi o nim wprost: - Posiwiał. Ale i wypiękniał. Może spokojnie przyjąć rolę Pana Boga. Przypominam sobie taki obrazek, kiedy Pan Bóg na wielkiej górze przekazuje Mojżeszowi tablice z dziesięcioma przykazaniami. No, to jest Pieczka właśnie! On ma takie piękne warunki, żeby grać świętych. Taką biblijną urodę. Do tego wspaniały głos. I tę wrodzoną prostotę, która jest taką autentyczną śląskością. Bo każdy prawdziwy Ślązak jest prosty. Nie ma co udawać i ukrywać. Kutz z zachwytem mówi o aktorstwie Pieczki: - Franek ma nie tylko wspaniałe warunki, ale i świetną psychikę. Psychikę Ślązaka, górnika. Solidność, pracowitość, łagodność. To człowiek zupełnie niekonfliktowy. On idzie do teatru jak na szychtę. Nie interesują go kulisy, plotki. Jest domatorem. To familijny człowiek. Ma swój ogródek. I jego bardziej zajmują przeszczepy drzewek, niż czyjeś plotkarsko utytłane życie. A w sztuce robi swoje, na miarę tego, co umie i czego od niego żądają. Jeżeli ktoś dużo od niego żąda, to on dużo daje. Wie, że trzeba robić swoje i nie marnować czasu.

Pieczka, słysząc, co powiedział o nim Kutz, z zadowoleniem konstatuje: - To cały Kaziu. On tak pięknie mówi. Ale ja już grałem Pana Boga w filmie Witka Leszczyńskiego. Ale co to znaczy Pan Bóg? To takie szerokie pojęcie. Choć ludzie go sobie wyobrażają jako takiego ojczulka z siwą brodą. Jednak czy Bóg tak wygląda? Nie wiem...

Reżyser Janusz Zaorski przypomina "Żywot Mateusza" z wielką rolą Pieczki.

- Zagrał tam genialnie - mówi. - To jedna z najwybitniejszych ról w historii polskiego kina. Otrzymał za nią nagrodę na festiwalu w Chicago. Ale ja myślę, że miał szansę na nagrodę w Cannes. Pech chciał, że "Żywot Mateusza" pojawił się w Cannes w 1968 roku. A wtedy Jean-Luc Godard zerwał festiwal ze względu na studenckie rewolty. I nagród nie przyznano. Zaorski wspomina też inne spotkanie z Pieczką przy eksperymentalnym filmie "Do domu": - Franek grał tam własnego dziada, pradziada, prapradziada, w jednym filmie kilka ról. O szóstej rano, po ciemku, chodziliśmy na halę powyżej Kalatówek, by tam, na wysokości 1200 metrów, kręcić ujęcia, kiedy dopiero się rozjaśnia. A on, już wtedy starszy pan, zachowywał się jak młodzieniaszek. Pieczka to przykład absolutnego zawodowstwa.

Na stwierdzenie, że zazwyczaj powierzano mu role bohaterów pozytywnych Franciszek Pieczka mówi: - To się zgadza. Ale w teatrze bywałem także szwarccharakterem. W "Stanie oblężenia" Alberta Camusa zagrałem Dżumę, w "Dziadach" - Nowosilcowa. Typy spod ciemnej gwiazdy grywałem też w filmach niemieckich.

Jednak największą popularność przyniósł mu serial. Serial wszech czasów, jak mówi się o "Czterech pancernych i psie". Na szczęście rola Gustlika Jelenia nie stała się jego kulą u nogi. Nie zamknęła go w szufladzie.

Aktor przyznaje, że jest samotnikiem. I nie lubi szumu wokół swojej osoby. Nigdy nie lubił. Bo woli się odizolować w domu. - Kiedy stoję z boku, mam ostrzejszy i spokojniejszy sąd o środowisku i świecie - powiada.

Filmoznawca prof. Krzysztof Kornacki przypomina, że to role Honoraty i Gustlika początkowo nakreśliły aktorski image obojga. Z jednej strony temperamentna kobietka z dojrzałym seksapilem, rozwibrowanym głosem nieznoszącym sprzeciwu, z drugiej chłop jak dąb, o tubalnym głosie, wywołujący respekt, ale też dusza człowiek. I tak ich widziało ówczesne kino. Na szczęście zdarzały się wyjątki.

- W przypadku Krafftówny takim wyjątkiem jest m.in. rola Felicji w filmie "Jak być kochaną". Krafftówna pokazała w tym filmie jak wielki i niezwykły ma aktorski potencjał. Zagrała tu kobietę introwertyczną, chwilami gra tylko samą twarzą, a my słyszymy jedynie to, co do nas mówi takim spokojnym głosem - tłumaczy filmoznawca. Jego zdaniem, to była pierwsza tak wyrazista kobieca rola w polskim kinie. Wcześniej, wszystkie wybitne role były rolami męskimi. Krafftówna ze swoją Felicją zrobiła więc w polskim kinie wyłom.

- Kiedy myślę o wizerunku aktorki w oparciu o ten właśnie film, to widzę kobietę niemającą złudzeń co do życia, ale idącą do przodu z zaraźliwym uśmiechem... przez łzy - mówi prof. Kornacki, dodając, że potem polskie kino trochę o Krafftównie zapomniało. I można tylko żałować.

Z kolei Franciszek Pieczka, jego zdaniem, to prawdziwy kolekcjoner ról i to w większości pierwszoplanowych. Wiele z nich ma już status ikon w polskim kinie, chociaż Pieczka swój przemarsz przez duży ekran zaczął późno.

Jego też próbowano początkowo obsadzać po warunkach. Ale ona potrafił jednak wyjść z tej szuflady. Z jednej strony był co prawda Gustlik - plebejusz o prostej umysłowości, ale w "Żywocie Mateusza" zagrał świetnie nad wrażliwca, bezbronnego. W przypadku tego filmu ciekawostką jest to, że pisarz Tarjei Vessas, którego książka "Ptaki" stała się kanwą do nakręcenia "Żywota Mateusza", swojego bohatera widział jako małego, zahukanego człowieka, który wszystkiego się bał. Tymczasem reżyser Witold Leszczyński obsadził w tej roli Pieczkę. I kiedy sam pisarz zobaczył, jak aktor to zagrał, potem nie miał wątpliwości, że nikt inny nie mógłby lepiej zagrać tej postaci. Jeszcze innego Pieczkę widzimy w filmie "Słońce wschodzi raz na dzień". Jako Haratyk, charyzmatyczny przywódca, który jeńców nie bierze, również zapada w pamięć. Nie mówiąc już o rolach w filmach Jana Jakuba Kolskiego (m.in. "Jańcio Wodnik") czy w "Austerii" albo "Quo vadis", w którym zagrał św. Piotra.

Zarówno Krafftówna jak i Pieczka przez kilkadziesiąt lat tworzyli także historię teatru polskiego. Krafftówna to m.in. niezapomniana pani Jourdain w spektaklu Jerzego Gruzy "Mieszczanin szlachcicem" czy Klara Zachanassian w "Wizycie starszej pani". Wcieliła się też w postać Laury w "Dwóch teatrach" Jerzego Szaniawskiego, a w "Domu kobiet" zagrała Różę.

Kreacje teatralne Franciszka Pieczki też liczy się w dziesiątki. Te największe role zagrał w Teatrze Powszechnym, któremu był wierny przez kilkadziesiąt lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji