Artykuły

Lubię umierać na scenie

- Lubię umierać na scenie, nie przepadam za happy endem. Dlaczego opera ukazująca dramat miłości i zdrady, krwawą walkę o władzę miałaby się skończyć szczęśliwie? - mówi EWA PODLEŚ, solistka Teatru Wielkiego - Opery Narodowej w Warszawie.

Ewa Podleś, najsłynniejsza polska śpiewaczka, wystąpi w piątek i niedzielę (26 i 28 maja) w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej po dwóch latach nieobecności na macierzystej scenie. Jest posiadaczką wyjątkowego głosu o wielkiej rozpiętości skali - kontraltu, którego bogactwo barw i akrobatyczna giętkość uwodzi publiczność na całym świecie. Krytycy prześcigają się w próbach ujęcia fenomenu tego głosu: ma kolor i smak starego wina, ciepło i gęstość aksamitu i płynnej czekolady.

Fetowana zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych przygotowuje swój wielki powrót na scenę Metropolitan Opera, gdzie w najbliższym czasie zaśpiewa w "Giocondzie" Amilcare Ponchiellego.

W Warszawie śpiewaczka wystąpi w swojej popisowej roli, szlachetnego rycerza Tankreda, tytułowego bohatera opery Gioacchino Rossiniego. Dzieło oparte na tragedii Woltera wyreżyserował sześć lat temu Tomasz Konina.

Anna S. Dębowska: W Teatrze Wielkim zaśpiewa Pani tragicznego herosa Tankreda. Jak to się stało, że męskie role w operach barokowych oraz Rossiniego stały się jedną z Pani wokalnych specjalności?

Ewa Podleś: Mimo że są męskie, zostały napisane dla kobiet dysponujących kontraltem. To taki rodzaj głosu jak mój: o bardzo szerokiej skali obejmującej jak w moim przypadku przeszło trzy oktawy i pozwalającej mi śpiewać w trzech skalach: od altu przez mezzosopran do sopranu.

Na początku kariery śpiewałam wyłącznie młode dzierlatki, różne trzpiotki i uwodzicielki, popisywałam się koloraturą. Po urodzeniu dziecka dzięki systematycznej pracy i mądremu doborowi ról barwa mojego głosu zmieniła się, ściemniała. Stał się silniejszy w niskim, "piersiowym" rejestrze. To otworzyło przede mną nowe możliwości repertuarowe, zaczęłam np. śpiewać Wagnera, ale przybyło też ról męskich.

Mam ich w swoim repertuarze tak wiele, że czasami z obawą spoglądam w lustro, czy przypadkiem nie rosną mi wąsy. Na scenie ciągle muszę obejmować różne sopranistki i wyznawać im miłość (śmiech).

Kontralt to unikalny głos, jego nadzwyczajnej rozpiętości nie da się wypracować. Jak mówił Witold Lutosławski, to "dobro powierzone", które zobowiązuje mnie do nieustannej pracy, aby nie wyjść z formy, aby się doskonalić.

Dlaczego do warszawskiego "Tankreda" w reżyserii Tomasza Koniny wybrała Pani tragiczne zakończenie, w którym bohater umiera w bitwie, mimo że Rossini opatrzył tę operę również happy endem?

- Lubię umierać na scenie, nie przepadam za happy endem. Dlaczego opera ukazująca dramat miłości i zdrady, krwawą walkę o władzę miałaby się skończyć szczęśliwie? Happy end wybieram tylko wtedy, gdy śpiewam tę operę w wersji koncertowej. Trudno przecież padać na estradę między pulpity orkiestry. W teatrze umieram.

Kreuje Pani swoje postacie nie tylko głosem, ale również środkami aktorskimi: mimiką, gestem. Czy śpiewak powinien być również dobrym aktorem? Nie wystarczy śpiewać?

- Mnie jest potrzebny teatr, robię go nawet w najskromniejszej pieśni śpiewanej na estradzie sali koncertowej. Namawiam partnerów, aby nauczyli się swojej partii na pamięć, co nie zawsze jest normą, żeby oderwali wzrok od nut na pulpicie i zaczęli mi partnerować, po prostu grać. Inaczej wieje nudą. Nad perfekcję, która jest oczywiście pożądana, przedkładam żarliwość. Cenię artystów, w których wykonaniu muzyka tańczy, śpiewa, wibruje. U mnie wszystko musi być na najwyższych obrotach. Używam różnych odcieni, kolorów, zmieniam głos, żeby przerazić lub rozmarzyć. Wszystko po to, żeby mój przekaz czytelnie popłynął w stronę widowni. I wiem, że tak się dzieje. Do mojej garderoby ludzie przychodzą ze łzami w oczach.

Dlatego Pani tak rzadko występuje na scenie Teatru Wielkiego? Przecież warszawska publiczność Panią uwielbia.

- Nie ma tu dla mnie odpowiedniego repertuaru. Poprzedni dyrektorzy Opery Narodowej nie mieli pomysłu, jak wykorzystać mój głos. Owszem, "Tankreda" i "Semiramidę", a także "Podróż do Reims" zrobiono tu z myślą o mnie. Ale "Tankreda" i "Podróż..." śpiewam niezmiernie rzadko, a "Semiramida" zeszła z afisza.

Ja jestem gotowa w każdej chwili przyjąć rolę w Teatrze Wielkim, mimo że tu mam największa tremę, bo nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. Teatr Wielki jest dla mnie najważniejszy, to mój dom. Tu debiutowałam 31 lat temu, a Warszawa jest moim rodzinnym miastem. Jeśli tylko pojawi się odpowiednia dla mnie propozycja, przyjmę chętnie, odrzucę nawet angaż w Metropolitan Opera. Wszystko w rękach nowej dyrekcji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji