Artykuły

Warmia pozwala na slow life

O pracy w Teatrze Jaracza, swoim projekcie Olsten Brothers, zaletach życia w naszym mieście i jego wadach oraz upodobaniu do slow life opowiada Piotr Banaszek, fagocista, pianista, kompozytor i akompaniator - pisze Ewa Mazgal w Gazecie Olsztyńskiej.

Ja to pana znam z widzenia. Z Teatru Jaracza. Pan tam grywa na instrumentach.

- Nawet teraz. Trwają próby do spektaklu "Anna Karenina" w reżyserii Janusza Kijowskiego. Pracuję z aktorami nad piosenkami, a będzie ich aż 20. Premierę spektaklu zaplanowano pod koniec września. Oprócz tego w Studium Aktorskim co roku są dyplomy muzyczne i ja od 2 lat, razem z Tomkiem Krezymonem, kierownikiem muzycznym teatru, wspomagam studentów jako pianista i korepetytor. A w musicalu "Jazda na zamek" jestem w zespole grającym podczas spektakli.

Ale nie jest to pana główne zajęcie?

- Nie. Generalnie jestem pianistą imam własny zespół. The Olsten Brothers Band.

Na stronie przeczytałam, ze założyli go trzej bracia.

- To taka legenda. Po powrocie z Warszawy, gdzie skończyłem studia i mieszkałem przez pewien czas, trochę zachłysnąłem się Olsztynem.

A konkretnie czym?

- Zawsze kochałem Olsztyn. Miłość chyba trochę mija, ale w nazwie zespołu chociaż fonetycznie chciałem coś z Olsztyna zawrzeć, pokazać, że muzyka powstaje tutaj. Na początku tworzyłem piosenki do szuflady. Legendę o trzech braciach wymyśliłem w przypływie fantazji. Jakiś czas temu udało mi się zebrać kolegów muzyków - Adama Grzelaka, Marcina Stanczewskiego i Pawła Bomerta, dzięki którym nazwa stalą się bardziej realna.

Nagraliście teledysk z coverem piosenki "Other side" Red Hot Chili Peppers. Mało olsztyńska piosenka i obrazy jakby amerykańskie.

- Ja lubię myśleć, że Warmia to region dający możliwość, jak to się dzisiaj nazywa, slow life - takiego korzystania z chwili, wyłączenia się z biegu. I choć w nazwie zespołu jest słowo "band", jest to mój pseudonim artystyczny i autorski projekt. Śpiewam, gram, nagrywam i nawet robię teledyski. I ten do "Otherside" jest slow life'owy. Nie pędźmy - to moja filozofia i cel wszystkiego, co robię.

Czy Olsten Brothers mają publiczność, czy istnieją bardziej w sferze wirtualnej?

- Raczej w wirtualnej. Jakiś czas temu był fajny festiwal organizowany przez MOK - Slow Life Music Festival. Żałuję, że już się nie odbywa, bo tam była publiczność poszukująca takiej muzyki jak moja. Choć dzisiaj dzięki internetowi można docierać do ludzi na całym świecie.

Czy Olsztyn to miasto przyjazne muzykom? Czy są miejsca do prób, czy są miejsca, gdzie można zagrać, no i czy jest

dla artystów praca?

- Niestety, nie za bardzo. Jest filharmonia, coś drgnęło w Teatrze Jaracza, ale to niewiele. I większość moich kolegów muzyków wyjechała. Ja też bym tak robił, gdyby nie zajęcie w teatrze i praca z Martą Andrzejczyk. Resztę moich muzycznych usług świadczę poza Olsztynem.

Z Martą pracował pan przy "Wierze Gran"?

- Tak. Robiłem z nią też wiele innych projektów. Teraz Marta pracuje nad koncepcją nowego, który ma być gotowy jesienią.

A czy, pana zdaniem, w Olsztynie dużo się dzieje w życiu artystycznym?

- Nie chcę wyjść na narzekacza, ale choć niby się dzieje, to jednak się nie dzieje. Kiedy się rozmawia, wiele osób coś robi, ale to gdzieś ginie. Nie przebija się.

Może wydarzenia mają zbyt skromną oprawę i reklamę?

- Może są zbyt niszowe. Główny nurt życia artystycznego stanowią covery w pubach. Ale może to kwestia rozleniwienia publiczności, której nie chce się szukać. Ten brak zainteresowania nie generuje przecież wydarzeń. Nie ma się też gdzie pokazać.

Co pan sądzi o pomyśle zbudowania w miejscu dawnego Komina nowoczesnego centrum kulturalno-koncertowego? Pan prezydent niedawno ujawnił taki plan.

- W Olsztynie w ogóle nie ma miejsca dla średnio licznej publiczności. Są albo bardzo duże, albo za małe. Jest Andergrant.

No właśnie.

- Ale, mimo całej sympatii dla tego miejsca, nie lubię tam chodzić. W Andergrancie męczą się uszy, bo przestrzeń nie jest dobra akustycznie. W klubie można poszaleć przy muzyce, ale trudno się jej słucha. Tyle że to jedyne miejsce w Olsztynie na koncert, powiedzmy, rockowy. W Toruniu jest znakomite centrum kulturalno-kongresowe Jordanki, gdzie niedawno grałem. To coś niesamowitego - nowoczesna, wielka sala z superzapleczem i sprzętem. Jest tam chyba 1000 miejsc siedzących, ale to wszystko można schować i zrobić przestrzeń do słuchania koncertów na stojąco. Kibicuję budowie podobnego miejsca w Olsztynie.

Wielu pana kolegów z olsztyńskiej szkoły muzycznej poszło na studia na przykład do Warszawy, tak jak pan, ale potem już do Olsztyna nie wróciło. Może mieli rację?

- Ja tutaj założyłem rodzinę, ale czasem się zastanawiam, co dalej? W Warszawie jest duża konkurencja, ale mnóstwo się dzieje.

Przeczytałam, że z wykształcenia jest pan fagocistą.

- Tak. Bardzo lubię ten instrument, ale fagot ma wielką wadę. Trzeba robić do niego stroiki, a ja nie mam zdolności majsterkowicza. Trzeba kupować odpowiednie drewno i z niego wystrugać, za pomocą odpowiednich maszyn, odpowiednio wyprofilowaną płytkę, którą później się łamie i związuje. A po drugie fagocista w orkiestrze jest tylko trybikiem, a ja potrzebuję więcej kreatywności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji