Artykuły

Operowy thriller

"Głos ludzki" Francisa Poulenca w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski na blogu Teatr dla Wszystkich (platformie zastępczej Teatru dla Was).

"Głos ludzki" ("La Voix Humaine"), jednoaktowa opera Francisa Poulenca, do tekstu Jeana Cocteau, pojawia się dość rzadko w repertuarze Opery Narodowej, ale jak się okazuje wciąż ma swoich wiernych wyznawców. Niektórzy z nich oglądają wszystkie spektakle, kiedy się tylko na afiszu pojawią. Czerwcowe przedstawienia, choć przyniosły w stosunku do premiery zmiany obsadowe w grupie zaangażowanych tancerzy (tym razem można było zobaczyć Kayę Kołodziejczyk, Rui Oshiharę, Krzysztofa Balińskiego i Bartosza Orłowskiego), potwierdzają klasę tego eksperymentującego z formą przedsięwzięcia, które chyba niesłusznie zostało po premierze zdeprecjonowane przez większość teatralnych komentatorów.

Maja Kleczewska, wspólnie z Joanną Woś, podjęły się bardzo trudnego w operze wyzwania, próbując dopełnić burzliwą historię z życia głównej bohaterki działaniami ruchowymi i aktorskimi przygotowanymi przez Tomasz Wygoda. Wszystko w tym swoistym monodramie dzieje się w przestrzeni, którą tworzą trzy wraki samochodów i filmy wyświetlane na ekranie - Wojciech Puś doskonale zespolił obrazy z rozwibrowanym muzyką tokiem opowieści. Daje to tancerzom ciekawe możliwości w uzupełnianiu scenicznej akcji, która dzieje się również wewnątrz użytych obiektów - dla widza to pojawianie się fragmentów ludzkich ciał, niekiedy w ułamkach sekund, jest nie tylko budzącym przedziwny lęk zaskoczeniem; ten sposób "ogrywania" zmasakrowanych aut, w tak niewygodnych dla tancerzy pozycjach, znakomicie podkreśla dramatyzm całej sytuacji, a także rozszczepianie osobowości zagubionej kobiety, cały chaos jej rozgorączkowanych i traumatycznych emocji. Dodatkowo spotęgowany obrazami na ekranie, gdzie oglądamy sieć autostrad, ulic, przydroży, obwodnic, światła nocnego miasta i w zbliżeniach twarz samej bohaterki, której część rozmów filmuje kamera. Wszystko to razem buduje fantasmagoryczną opowieść o człowieku, który próbuje uciec przed samym sobą, bo nie potrafi odnaleźć się w świecie pozbawionym miłości. Woś, jako Ona, przez niemal godzinę próbuje rozmawiać ze swoim byłym kochankiem... tak... próbuje, albowiem bywa, że rozmowa zostaje przerywana i wtedy kobieta zgłasza ten problem na centrali. Stąd często pojawiająca się melodyjka informująca o połączeniu. Aparatem telefonicznym jest komórka, ale używana w sposób nieoczywisty, albowiem najważniejsze w tym spektaklu są uczucia i wspomnienia, które kotłują się w głowie protagonistki - a te nie muszą mieć ujścia w realistycznym zakotwiczeniu. Zresztą Kleczewska wszystkimi swoimi reżyserskimi zabiegami stara się odrealnić samo zdarzenie, które dzieje się tak naprawdę w głowie bohaterki, w jej chorej wyobraźni, w podświadomości, pełnej dziwnych zjaw, urojeń i majaków. To tam toczy się jej rozpaczliwa walka z myślami o samotności, rozstaniu, okłamywaniu samej siebie i nie dającym się zapomnieć przywiązaniu do mężczyzny, dla którego próbuje popełnić samobójstwo. Dzisiaj może już tylko z nim rozmawiać przez telefon, dlatego będzie walczyć o każdą chwilę, by móc jego głos usłyszeć. Opuszczenie mieszkania i udanie się w podróż przed siebie buduje tragiczną historię jej życia, która niczym filmowy thriller zawłaszcza nami od pierwszej do ostatniej minuty. Zresztą filmowa narracja, tak często obecna w jej inscenizacjach, w przypadku "Głosu ludzkiego" zawiodła Kleczewską do klimatu filmu "Crash" Cronenberga, który pokazuje między innymi to, jak toksyczna może być presja technologii na somatyczność i duchowość człowieka. Choć w tym przypadku bardziej może chodzić o poszukiwanie ekstremalnych doznań w próbach odzyskiwania tego, co już bezpowrotnie i nieodwracalnie stracone.

Joanna Woś, znakomicie tego dnia dysponowana, śpiewa zjawiskowo, a jej głos zawiera cały ogrom sprzecznych emocji towarzyszących eskapadzie, w którą jej bohaterka wyrusza tracąc grunt pod nogami, odrzucona, pełna niepokojów o swoją samotną, wypełnioną pustką egzystencję. W do bólu prawdziwej, przede wszystkim w warstwie psychologicznej interpretacji, monolog solistki zaskakuje umiejętnością stopniowania napięcia, które od tonów błagalnie subtelnych wędruje w rejony dużo bardziej tragiczne, objawiające się choćby w próbach szantażowania byłego kochanka. Gra jaką prowadzi sopranistka, zarówno w partiach śpiewanych, jak i parlandowanych, wobec samej siebie i mężczyzny, którego wciąż kocha jest bardzo silnie zespolona z tym, co zawiera wyrafinowana partytura Poulenca (ogromna w tym zasługa grającego na fortepianie Taras Hlushko).

Kleczewska stawia głównie na to, co może uwypuklić sedno tego tajemniczego tekstu, zdyscyplinowanego sztywnymi podziałami rytmicznymi, w którym czas ma wymiar dychotomiczny i w tym rozdźwięku między słowem a zapętlaniem akcji znajduje sposób nie tylko na ożywianie napięcia, ale i na sam sposób teatralizowania tego, co mogą rodzić wypowiadane słowa, a co pojawia się w sferze czysto wewnętrznej bohaterki. Wszystko to razem poprzez swoją ekspresję, wizualność i intensywność zastosowanych środków wyrazu czyni z jednoaktowej opery Poulenca spektakl niezwykły, niepokojący i przejmujący, który choć może momentami mnoży znaczenia ponad miarę, to jednak nie ucieka - w moim mniemaniu - od dialogu z utworem w stronę postmodernistycznych czy dekonstrukcyjnych igraszek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji