Artykuły

Każdy przywdziewa maskę

Jest w najnowszej premierze Teatru Dramatycznego w Warszawie wszystko, czego należałoby się spodziewać po kryminale: pozornie nudna mieścina, w której pojawia się brutalne morderstwo młodej dziewczyny z tzw. dobrego domu, miejscowy policjant odpowiedzialny za rozwikłanie zagadki wstrząsającej zbrodni, postaci w różny sposób związane z ofiarą, szemrane kręgi podejrzanych odsłaniające kolejne oblicza prawdy o tle tragicznego zdarzenia, narastający suspens z zaskakującym zakończeniem - czysta klasyka gatunku rzec by można. Jednak "Martwa natura w rowie" w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej na Woli nie jest teatralną powtórką z rozrywki z gatunku telewizyjnej "kobry". Już od pierwszych minut spektaklu mamy przekonanie, że bierzemy udział w czymś zdecydowanie dalej idącym niż tylko uczestnictwo w śledzeniu historii o zabarwieniu sensacyjnym. Już w pierwszej scenie obok jednego z bohaterów pojawiają się przedziwne postaci, jakby z obrazów Lecha Batora inspirowanych "Alicją w krainie czarów". Nieme, jedynie szyderczo chichoczące osoby z głowami zajęcy i rozciągnięta policyjna taśma odgradzająca dwa plany akcji, zdają się wyznaczać oba światy: my (zawsze porządni,niewinni, "normalni", czyści i zdrowi, wolni od skazy, pokus, nałogów) i oni (szumowina ludzkości, skłonni do przesady w rozrywkach, ulegający swoim słabościom, a w konsekwencji popadający w patologię i przestępstwa oraz problemy z prawem). Sztuka Fausto Paravidino uświadamia nam z dojmującą szczerością, jak powodowani chęcią ukrycia własnych życiowych potknięć i występków, łatwo popadamy w osądzanie innych i podświadomie oddalamy się od tych, o których już wiadomo oficjalnie, że ułomni, że powinęła im się noga. Do tego trup dziewczyny wcale nie znika ze sceny po identyfikacji zwłok; wręcz przeciwnie, Eliza w swojej niematerialnej postaci (dobra i jakże nietypowa rola Marty Dylewskiej) staje się odtąd obecna w niemal każdej ze scen przedstawienia, tak jak wciąż pozostaje w świadomości uwikłanych w tę historię osób wspomnienie po niej, tęsknota za nią i bolesne odkrywanie jej prawdziwego oblicza. A wachlarz charakterów mamy w tym spektaklu niezwykle szeroki i barwny - od ojca i matki, która podobnie jak my, dopiero po śmierci swojego dziecka zdaje sobie sprawę kim była Eliza, przez stałych bywalców miejscowego klubu o wątpliwej reputacji, dealera narkotyków, chłopaka Elizy, prostytutkę -imigrantkę Każda z tych postaci może w dowolnym momencie przywdziać maskę zająca i ją zdjąć; każda poza jedną, na którą odbywa się polowanie policjanta żyjącego w stresie presji czasu. Bo on winnego musi odnaleźć zanim jeszcze dowiedzą się o tym media. Negatywny rozgłos mógłby przecież zaszkodzić idyllicznemu wizerunkowi miasteczka, w którym ludzie, tak jak my wszyscy, mają coś na sumieniu.

W tym spektaklu mamy taką samą dawkę symboliki, co dosadnej dosłowności (język tak zasadnie wulgarny może razić niektórych, zatem tym wrażliwym na piękną polszczyznę polecam zdrowy dystans, by nie przekreślić z miejsca wartościowych elementów inscenizacji). Dobrze ograna przestrzeń sceniczna rozbija fabułę na kilka planów akcji bez widocznych barier, a mimo wszystko odrębnych i niezależnych. Podsyca to zaciekawienie widza i jego czujność w śledzeniu akcji. Bardzo dobrze sprawdza się również w tej realizacji tok narracji prowadzonej w dwóch płaszczyznach - czasu realnego i zatrzymania kadru - stop klatki, przy jednoczesnym komentarzu dokonywanym przez bohaterów relacjonowanych wydarzeń. I tak jak opowieści ma z założenia towarzyszyć poczucie codziennej zwykłości, tak i aktorstwo w "Martwej naturze w rowie" pozostaje na neutralnie dobrym poziomie, bez szczególnych objawień. Jedyny element, który mnie osobiście razi w spektaklu to dowcip, trącący nieco wymuszoną reakcją poklasku (jego nośnikiem jest postać dealera - w tej roli niemalże już tradycyjnie w tym teatrze obarczony taką funkcją, tym razem przy delikatnym nadużyciu jego niewątpliwego potencjału komediowego, Waldemar Barwiński). Nie miejmy złudzeń, deklarowane nawiązania do filmowych hitów Guy'a Ritchie czy Quentina Tarantino w teatrze żywego planu mają bardzo nikłe szanse powodzenia.

Pozostaje jeszcze pytanie kto przyjdzie do Teatru na Woli na taki spektakl? Jeśli widz skoncentruje się jedynie na warstwie kryminalnej, odpowiedź może brzmieć: nikt, albo bardzo nieliczni; odnoszę bowiem wrażenie, że takiej rozrywki poszukuje się dziś częściej w kinie niż w teatrze. Pozostaje zatem mieć ufność, że wrażliwość i percepcja widzów wykroczy poza podstawowe ramy, tym bardziej, że metaforyczna wymowa spektaklu daje asumpt do bardzo ciekawych wniosków dla nas wszystkich - jakże surowych sędziów wciąż bardziej wobec innych, niż siebie samych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji