Artykuły

Jestem nocnym markiem i koalą

- Połowę czasu spędzam jako aktorka, grając w teatrze i w filmach, połowę piszę piosenki, komponuję muzykę, piszę teksty do piosenek. Gdyby ktoś zabrał mi jeden z tych zawodów, to tak, jakby było mnie tylko w połowie - mówi warszawska aktorka i piosenkarka KATARZYNA SKRZYNECKA.

- I ja, i moi znajomi obojga płci podziwiają pani wygląd. Co pani robi, by zachować urodę i figurę? Gimnastyka? Neta?

- Przede wszystkim nie palę i nigdy tego nie robiłam. Nie znoszę papierosów i nigdy ich palić nie będę. Ani nikt z mojej rodziny

- I mąż też nie pali?

- Niestety, pali, ale tylko na balkonie. Nawet nie muszę go wyrzucać z domu. Jednak choć mąż sam pali, nie znosi papierosów w domu. Gdy znajomi chcą zapalić u nas w domu, mąż zaprasza ich na balkon. Nie znosi dymu w mieszkaniu, i całe szczęście. To jest jedyny palacz, którego muszę tolerować w swoim otoczeniu. Ale unikam palących i proszę grzecznie, żeby przy mnie nie palili. Dym drażni mnie mocno, nie jestem przyzwyczajona do palenia. Ale to taka na pół żartobliwa odpowiedź na pani pytanie. Na pewno młodemu, miłemu wyglądowi pomaga dobra energia, pogoda ducha, pewien sposób bycia, aura, jaką człowiek tworzy, niezależnie od tego, czy jest to mężczyzna, czy kobieta. W mojej rodzinie wszyscy bardzo długo młodo wyglądają. Ani moim rodzicom, ani dziadkowi czy babci nikt nigdy nie przypisuje takiego wieku, jaki w rzeczywistości mają, Myślę, że tak jest głównie z dwóch względów. Oczywiście, geny też się liczą. Ktoś ma taki typ urody, że szybko zaczyna wyglądać poważnie, a ktoś inny zawsze młodo. Ale też ważne jest pozytywne nastawienie do życia, pogoda ducha, poczucie humoru, uśmiech, ogólne ciepło i otwartość w stosunku do ludzi. To nas czyni zawsze młodymi, niezależnie od tego, ile mamy lat. Druga rzecz to warto o siebie dbać.

- Jak to wygląda u pani w praktyce?

- Człowiek zawsze powinien być zadbany, pachnący, czyściutki, niezależnie od tego, czy stać go na to, żeby ubierać się tak czy inaczej. To nie jest najważniejsze, ile pieniędzy na siebie wydajemy. Nigdy nie wydaję na siebie dużo pieniędzy, na zasadzie ubierania się w jakichś drogich sklepach. Nie lubię tego, nie zależy mi wcale na nie wiadomo jak markowych ubraniach. Lubię rzeczy, które są ładne i mi się podobają.

- A tę piękną biżuterię, którą ma na sobie, to gdzie pani kupiła - nie w markowym sklepie?

- Właśnie dzisiaj dostałam ją od męża na trzecią rocznicę ślubu. Biżuterię zazwyczaj kupuję w galeriach srebra. (Rzadko noszę złoto. Mam dużo ciekawych minerałów, przywożonych z całego świata, oprawionych w srebro. Lubię biżuterię o nowoczesnych kształtach. Wolę ją niż taką babciną, barokową. Jeśli chodzi o figurę czy diety, każdemu polecam aktywny tryb życia, niezależnie od tego, czym się kto zajmuje zawodowo. Warto trochę czasu poświęcić na ruch, chociażby na rower czy spacer z rodziną. Jeśli ktoś nie ma tyle czasu czy przede wszystkim samozaparcia, by pochodzić na siłownię, pojeździć na jakichś rowerkach, pobiegać na bieżni, to gdzie indziej trzeba tego ruchu szukać. Myślę, że to jest warunkiem naszego dobrego samopoczucia. I zdrowia przez długi czas. Bardzo lubię sport. Ale też dużo tańczę. Już jako dziecko przez dziesięć lat tańczyłam w zespole baletowym. Staram się chodzić w miarę regularnie na fitness. Oczywiście, są takie okresy, że przez rok w ogóle nie ćwiczę, bo mam tak dużo pracy w teatrze, ze z trudem wystarcza mi czasu na zrobienie obiadu i spędzenie chwili z rodziną. Dzień nie ma tylu godzin, żebym mogła wtedy pozwolić sobie na pójście do siłowni. Ale jeśli już tylko mogę tak ułożyć zajęcia, żeby pójść do siłowni, to jeśli ćwczę, staram się to robić bardzo rzetelnie. Trenuję wtedy przynajmniej co drugi dzień, od półtorej do dwóch godzin. Latem, oczywiście, można pojeździć na rowerze. Bardzo lubię rower górski, dużo jeżdżę. Troszeczkę też na rolkach, ale nie czuję się na nich zbyt pewnie. Wolę rower.

- Wakacje też pani czynnie spędza?

- Zdecydowanie wolę góry niż morze. Jeździmy nad morze, ale ogólnie nie jestem miłośniczką sportów wodnych. Boję się głębokiej wody, żadne jachty nie wchodzą w grę. Boję się otwartej przestrzeni w wodzie.

- A gór się pani nie boi?

- Kocham góry. Od dziecka jeździłam w Tatry. Wspinaliśmy się z tatą całe lata. Złaziłam prawie całe Tatry, znam wszystkie szlaki, oprócz tych najbardziej niebezpiecznych jak Orla Perć. Tych się po prostu bałam.

- Narty?

- To mój ukochany sport, który znam chyba najlepiej.

- Zjazdy w Tatrach czy w Alpach?

- Całe życie jeździłam do Bukowiny Tatrzańskiej. Od trzech lat z mężem jeździmy również we włoskie Dolomity. Oczywiście, jeśli znajdujemy wolny tydzień w ciągu roku. Tam są piękne, długie trasy narciarskie. Ale nawet wtedy staramy się jeszcze wygospodarować choćby trzy dni na Bukowinę Tatrzańską. Tatrzańskie miejscowości mają niepowtarzalny urok. Mnie się kojarzą z moim dzieciństwem i najpiękniejszymi wspomnieniami z wakacji. Na nartach jeżdżę bardzo dobrze, zresztą od czwartego roku życia, czyli już trzydzieści lat.

- Czyli to zasługa rodziców?

- Tata mnie postawił na narty, bo sam świetnie jeździ, gdy miałam cztery lata. Sama na wyciągu jeździłam, gdy jeszcze nie skończyłam sześciu lat. Nawet kiedyś zrobiłam kurs instruktorski, ale to tylko dlatego, by udoskonalić swoją technikę, nie by uczyć. Każdemu polecam sport. No i trzeba uważać na to, co się je. Kuchnia polska jest przepyszna, ale trzeba zapomnieć o śmietanie, zasmażkach, potrawach mącznych, zwłaszcza panie, które mają inklinacje do tycia. Polecam wszystko, co ma dużo warzyw, czyli sałatki, chude jogurty, soki z owoców, ale niekoniecznie tych najsłodszych. Jeśli już, to lepiej zjeść grejpfruta. Wiadomo, że jeżeli nie obżeramy się zanadto, nie jemy rzeczy tuczących, mącznych, ciast, słodyczy, do tego trochę się ruszamy, nie powinno być problemów z wyglądem.

- Słodyczy też pani nie lubi?

- Nie jestem na szczęście ich amatorką. Jedyna moja słabość to torty mojej mamy w czasie świąt. Wtedy nie obowiązuje żadna dieta. Zresztą to nie jest czas dla niej odpowiedni. Na te trzy dni trzeba zapomnieć o jakichkolwiek dietach i pozwolić sobie na dużo rozkoszy. Po to są święta.

- Przejdźmy do spraw zawodowych. Czuje się pani bardziej aktorką czy piosenkarką?

- Muzyka zawsze mi towarzyszyła. Skończyłam wydział fortepianu i wokalistyki, potem szkołę aktorską i konsekwentnie pracuję w dwóch zawodach w takim samym wymiarze czasowym. Połowę czasu spędzam jako aktorka, grając w teatrze i w filmach, połowę piszę piosenki, komponuję muzykę, piszę teksty do piosenek. Mam cudowny zespół muzyczny, wydaję płyty, mam dużo koncertów. Gdyby ktoś zabrał mi jeden z tych zawodów, to tak, jakby było mnie tylko w połowie.

- Myślenie o muzyce było u pani pierwsze?

- To stało się prawie jednocześnie. Jeszcze w liceum rozważałam, czy zdawać na Akademię Muzyczną na wydział jazzowy, czy do szkoły teatralnej. Ale właściwie bardzo szybko wiedziałam, że powinna to być jednak szkoła teatralna, bo szkołę muzyczną miałam już za sobą i zawsze muzykę mogę wykonywać. Praca w teatrze daje szersze horyzonty. Nawet jeśli się komuś nie poszczęści w zawodzie aktora, może próbować jako dziennikarz, jako pomysłodawca ciekawego programu, może studiować reżyserię. Każdy może się w jakiś ciekawy sposób zrealizować w życiu w tym zawodzie.

- Czym dla pani jest udział w telewizyjnym programie "Taniec z gwiazdami", który cieszy się dużą popularnością?

- Traktuję to jako kolejne zadanie artystyczne. Być może aktorzy mają w sobie troszeczkę więcej spontaniczności i poczucia humoru niż dziennikarze, którzy są bardziej rzeczowi, a przez to bardziej zdystansowani i chłodniejsi. A celem programu "Taniec z gwiazdami" jest spontaniczność i naturalność. To jest program na żywo, dotyczący tańca i pokazujący ludzi, których wszyscy znają z innego oblicza - jako muzyków, dziennikarzy, sportowców. Tu występują w kompletnie dla nich nietypowej sytuacji. Wszystko jest postawione na głowie, widzimy ich jako normalnych ludzi, którzy się pocą, przewracają, łamią żebra, nadciągają ścięgna, płaczą, nie mają siły, coś im nie wychodzi po sto razy. Tak jak każdemu człowiekowi. Naturalność jest walorem tego programu i dlatego ludzie go tak lubią.

- Niedawno była pani w Ameryce, teraz znowu się wybiera.

- Jedziemy z Darkiem Kordkiem z muzycznym przedstawieniem "Sztuka kochania".

- Polonia je obejrzy?

- Już po raz drugi zagramy w Nowym Jorku. Graliśmy tam "Sztukę kochania" w lutym. Byliśmy zaskoczeni tłumem widzów. Do tego stopnia przedstawienie cieszyło się powodzeniem, ze organizator zaprosił nas po raz drugi, w maju, ponieważ już ma sprzedane bilety na pięć kolejnych spektakli, między innymi w Nowym Jorku i New Jersey, tam, gdzie są duże ośrodki polonijne. Polscy aktorzy są przyzwyczajeni do tego, że często są goszczeni przez Polonię, a tę, co zrozumiałe, nie stać na wynajęcie dużego, profesjonalnego teatru. Spektakle czy koncerty odbywają się z reguły w dość skromnych warunkach, na przykład w domach kultury. Najważniejsze jest to, że występujemy dla ludzi, którzy chcą przyjść i zobaczyć spektakl. Natomiast tu byłam szalenie zaskoczona, bo graliśmy na Broadwayu, w olbrzymim, pięknym teatrze, przy 5 Avenue, gdzie grane są duże koncerty i przedstawienia. Była pełna sala. Potraktowano nas z najwyższymi honorami, wprowadzono po czerwonym dywanie, częstowano szampanem po spektaklu. Bardzo miłe spotkanie. Po raz pierwszy byłam na takich występach dla Polonii, a już koncertowałam wiele w świecie - i w Stanach, i w Anglii, we Francji i w Niemczech, w Australii - i w Nowej Zelandii. Ale tu po raz pierwszy nie czuliśmy, że Polacy są takim trochę biedniejszym narodem i gorszym na Zachodzie. Myślę, że dla widowni to też było ważne.

- Czy występuje pani Jeszcze z Gordonem Huskellem?

- Jeżeli Gordon przyjeżdża do Polski, prawie zawsze zaprasza mnie do śpiewania w duecie. To jest bardzo miłe. Napisałam nową piosenkę na swoją, płytę, też duet. Gordon zaprosił mnie do nagrania go. Bardzo się cieszę, że pracujemy nadal i że pozostały takie miłe relacje. Mam nadzieję że niedługo tę nową piosenkę nagramy i być może w Polsce też ona będzie wykonywana.

- Jakie ma pani najbliższe plany płytowe?

- Niedawno została wydana "Koa". Gramy dużo koncertów z utworami z tej płyty. Za jakiś czas zaczniemy myśleć o kolejnej. Moje piosenki rodzą się w bardzo nieoczekiwanych sytuacjach Mam już napisanych kilka nowych piosenek, zapewne pojawią się na kolejnej płycie. Powstały pod wpływem impulsu, akurat chciałam na taki, a nie inny temat napisać piosenkę albo zaproponować muzykę i napisać tekst.

- "Kamelon", "Koa" - trochę to niezwykłe tytuły.

- Koa to jest pseudonim, którym nazywają mnie moi muzycy.

Wiele lat temu nazwali mnie misiem koalą, bo jestem nocnym markiem, który wszystko robi w nocy. Piszę w nocy muzykę, nagrywam ją, siedzę w studio, uczę się roli. Strasznie długo przesiaduję w nocy. Jakoś najlepiej twórczo się spełniam, kiedy nikt mi nie przeszkadza. Rano jestem kompletnie nieprzytomna, nie wiem, jak się nazywam, mam wrażenie, że usnę i że to jest środek nocy. Moi muzycy zawsze się śmiali, kiedy wyjeżdżaliśmy wcześnie rano na koncerty. Mówili, że jest ze mną wtedy taki kontakt intelektualny jak z misiem koala po dużej dawce eukaliptusa, Zostałam więc nazwana Koalą. Potem to skrócili i została tylko Koa.

- Niektórzy nazywają też panią Skrzynką.

- Zawsze byłam Skrzynką, już od szkoły podstawowej. To tak zwana ksywka, związana z moim nazwiskiem. Wcale się temu nie przeciwstawiam, wręcz przeciwnie, ten pseudonim do mnie tak przyległ, że uważam to za zupełnie normalne. Jeśli ktoś mówi "Skrzynka", to znaczy, że mnie lubi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji