Artykuły

Konrad skołowany

"Wyzwolin ten doczeka dnia / kto własną wolą wyzwolony" - tak chce Wyspiański, taki w imieniu nas wszystkich i dla nas chce Jego bohater z "Wyzwolenia", Konrad.

Konrad w przedstawieniu Jana Błeszyńskiego przygotowanym w Katowicach z zespołem Teatru Śląskiego też chce "własną wolą", a jakże, ale poniesie porażkę stokroć dotkliwszą niż jego sceniczni poprzednicy. Zostanie sam ze swoją chorobą przeszłości, ze zmitologizowaną polskością, oślepiony, jak każe tekst, śmieszny i bezsilny. Gdyby myślał trzeźwo, uznałby, że wszystko przepadło i może nawet nie szarżowałby z szablą w finale.

Ale to nie jest Konrad trzeźwy, bywali tacy przecież. Błeszyński obsadził w tej roli debiutanta, chłopca, który dopiero co otrzymał dyplom krakowskiej PWST, Wojciecha Skibińskiego. I przygotował mu niezły pasztet inscenizacyjny: oto młodziutki Konrad ani chwili właściwie (poza finałem) nie jest sam na scenie. Ale tłum, który się kłębi wokół, to wytwory jego mózgu i imaginacji, majaki, zwidy. Przeszłość, którą trzeba odrzucić, pokonać lub... przynajmniej uczynić nauką dla przyszłości.

Teatr chorej głowy - oto czym jest tłum otaczający Konrada Ta "chora głowa" chłopca jest grana, zaznaczana wyraźnie, Konrad nie może się z tym wszystkim uporać: Karmazyny, Hołysze, Prymasy, rezonerzy i Geniusz - najbardziej sugestywny. Geniuszowi zechce dorównać, też zastygnie na cokole, przez chwilę będzie pomnikiem upojenia Siłą i Mocą i Wiedzą. I wtedy się obudzi z majaków na scenie teatru, pośród aktorów, jako ten, który zachorował... Z atrapą zamiast pochodni - daru Hestii.

Ten chłopiec jest zwyczajny, współczesny, z ulicy. Z dyskoteki, z meczu. Nie gra inteligenta, nadwrażliwca, dzielącego włos na czworo mózgowca czy egzaltowanego romantyka. Jest bardzo prozaiczny, z katowickiej ulicy, katowickiego - na przykład - teatru. To, od czego chce się wyzwolić - brzemię przeszłości, wspaniałej i czarnej, a zwłaszcza jego rozgadane, histeryczne interpretacje - jednak go "siecią czarów wiąże". Czy naprawdę ten Konrad czuje poezję (bo to ona wiąże u Wyspiańskiego najbystrzejszego z młodych, predestynowanego do wielkich rzeczy, Konrada?) Wątpimy. Ale coś go paraliżuje niewątpliwie.

Z tych wyzwolin od frazesu, mitu, pustosłowia, misji specjalnych i posłannictw powinno wzrosnąć ziarno nowej postawy Polaka, który jest na to, "żeby był". I trwał. I nie przegadał Polski, nie rozegzaltowywał jej bez potrzeby, nie wynosił na ołtarze i nie okadzał. Bardzo to racjonalne ziarenko. Ale, okazuje się, to też mało, by zabrać się do wychowania nowego człowieka. Gorzkie słowa Wyspiańskiego o naszej osobowości narodowej miały być biczem, lekiem i psychoterapią. I najczęściej do tego ograniczano wymowę społeczną "Wyzwolenia", przenosząc je na scenę. Sprawę drugą, stosunek do sztuki, rozgrywano albo nie, zależnie od tzw. wizji reżysera i potrzeb społecznych czasu.

Błeszyński pozornie tę drugą kwestię zupełnie pominął. Ale przebija się ona - paradoksalnie - sama, i to wcale sugestywnie. Oto zjawy chorej głowy rozgorączkowanego chłopaka - Everymana, to także sztuka, której językiem myśli się o przeszłości, to owe czary, które "więżą", to teatr wyobraźni narodowej kształtujący naszą świadomość i wrażliwość. Zarwać z tym to zerwać pępowinę, pozostać w samotności. Można próbować zbudowania nowej, własnej mitologii, wznieść się do poziomu Geniusza, ale to też tylko rojenia...

Jest taka scena w katowickim "Wyzwoleniu": Geniusz, wyraźnie ucharakteryzowany na Mickiewicza, zastyga w posąg (ten z Rynku w Krakowie), a równolegle z jego zastyganiem rośnie w górę pomnik Konrada. Przeciwny bóg, z innego krańca. Z chwili nieprzytomnej euforii, niestety.

Oczywiście, ten spektakl to żywa manipulacja na tkance tekstu. To okrojenia, często bolesne. To - przede wszystkim - pomysł. Dobre prawo reżysera, pod warunkiem, że mówi się poprzez to wszystko coś ważnego, ważnego dziś, na dziś.

To przedstawienie mówi. Nawet krzyczy: porzućcie wszelkie złudzenia, Konradowie i szarfy zjadacze chleba (choć ten Konrad to właśnie taki szary zjadacz, tyle że młody).

Którędy zatem wybić się na stanowczość, konsekwencję i niepodległość myśli, na takie działania i poczynania, które dadzą zintegrowane, mądre, pewne swego społeczeństwo? Pytanie Wyspiańskiego nie traci na aktualności. On zresztą wierzył w moc inteligencji, wiedzy i pracy, w siłę trwania.

My dawno już wiemy, że to też nie jest takie proste. Inteligencja może podpowiadać co innego jednym, co innego drugim, trwanie może być emigracją wewnętrzną i oportunizmem, wiedza i praca, mój Boże... W naszym kryzysie mówienie o nich to coraz częściej już tylko zaklęcia, magiczne życzenia; ot, słowa, słowa, słowa...

Wyzwolić się ze skorupy polskości ukształtowanej przez czasy ofiarniczej poezji, piękne. I co dalej? Wyzwolił się Gombrowicz, wyzwolił się Witkacy, pokazali nam, że można i tak, że nic się nie zawali od trzeźwego patrzenia. Pytanie tylko: co się na tym zbudowało?

Spektakl katowicki trwa godzinę i czterdzieści minut, bez przerwy. Tyle dokładnie czasu zmaga się ze swoim problemem Konrad, chłopak, który na pewno nie czytał Gombrowicza, jeśli aż dostaje gorączki od myśli, jakie mu się kłębią na "polski temat". Jest godny współczucia, chciałby zrozumieć i być przydatny, być heroiczny, być w porządku. Ale świat przeszłości, który jest światem jego imaginacji lub teatralnego udania, nie daje mu szans. Ten Konrad nie ma wyostrzonego intelektu, świadomości jak lancet, on jest po prostu młodym człowiekiem AD 87, skołowanym doszczętnie.

Gorzkie to "Wyzwolenie". Właściwie - jaka nadzieja dla tych Konradów? Dla tych, takich, jakiego gra Skibiński, jakiego, ściśle mówiąc, życzy sobie reżyser - żadnej. Na te problemy chyba trzeba innego Konrada. Lepiej przygotowanego do odegrania roli w historii, odporniejszego na czary poezji i

wszelakie inne (historii, mitologii itp.). Ale to by już było, naturalnie, całkiem inne przedstawienie.

Interpretacja Jana Błeszyńskiego, tak różna od niegdysiejszej (realizował "Wyzwolenie" w Olsztynie), jest głosem w dyskusji, tak, tak, o porozumieniu. To nie brzmi dobrze, ale tak przecież mówimy: musimy się porozumieć, pobudować mosty. Jak niełatwe jest to zadanie, przypomina ten spektakl, bardzo sugestywny, konsekwentnie publicystyczny, "niewierny" autorowi na sposób najbardziej lojalny: przymierza sprawę do swoich czasów, ba, dni i miesięcy. Sięga po bohatera zwykłego, szukającego idei, wzorów, sensu. I patronów.

Efekt? Odrzucenie starych idoli, nieznalezienie nowych, ślepy atak, furia bezsilności. Impas. Impas jako sytuacja młodzieży? Owszem. O tym także jest to przedstawienie. I dobrze mu służy debiutant, nawet momenty, których "nie dźwiga" (jak to się eufemistycznie zwykło określać), służą jakoś wymowie spektaklu.

Jednego z wielu w Polsce, ważnego przecież, autorskiego. Nie wiem, jak pójdzie, on w Katowicach, na premierze było tłoczno i ten tłok robiła, szczęśliwie, młodzież. Lektura, wiem. Tym lepiej, że nasycony został klimatem naszych dni, że tekst skonfrontowano z naszym obecnym myśleniem o sobie. Choćby taki zabieg odebrał "Wyzwoleniu" wiele z jego czarów i uroków (zresztą: odebrał), jest o czym mówić.

Sądzę, że właśnie z młodzieżą. Ale kto tę rozmowę poprowadzi dalej?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji