Artykuły

KATOWICE: pejzaż z Konradem

Mżawka, powyżej zera, szaro, jak zwykle tutaj.

Na placu Obrońców przedpołudniowy tłum piątkowy znika po weekendowe zakupy w dwu zerkających na siebie z naprzeciwka domach towarowych "Skarbku" i "Zenicie".

Przed teatrem wielkie plansze, na żelaznych stojakach: dziś "Wyzwolenie"! Premiera!

Na ścianie budynku teatru wielkie, wycięte, oświetlane pięknie wieczorem litery też krzyczą WYZWOLENIE!

Jest 13 lutego, tuż po fali mrozów, czas zimowego lizania ran.

Katowice

W szpitalach leżą jeszcze górnicy z Mysłowic, to nadal gorący temat dla dzienników radiowych i telewizyjnych. Pawilon wystawienniczy BWA zamknięty, w pobliskim barze mlecznym tłok, przed hotelem "Silesia" błoto iście poleskie. W Orbisie szyby zaklejone ofertami wczasów i wycieczek krajowych i zagranicznych.

Przeciętna cena krajowych - 25 tysięcy złotych, z zagranicznych najtańsze są wyjazdy do NRD i na narty do bułgarskiego Borovca (od 25 do 48 tys. złotych.) Reszta kosztuje w dolarach i złotówkach i tej reszty jest sporo nawet. Od zwiedzania zamków nad Loarą (378$ + 100 tys. złotych) po Damaszek, Egipt, Cypr, Bangkok. Oczywiście - Rzym, Paryż, Szwajcaria, Londyn, Hiszpania, Malta, Kuba i Korea też. Wypady parunasto lub parudniowe, ceny słoniutkie, tylko na Maltę wypoczynek przewidziany jest na trzy tygodnie.

Ruch przed tymi drzwiami Orbisu spory nawet, czy to zaciekawienie platoniczne, czy konkretne - trudno powiedzieć. Oferta w każdym razie bogatsza niż w Warszawie, na przykład.

W teatrze nie ma dziś próby, nie wolno się przetrenować przed wieczorna premierą. W końcu - aż "Wyzwolenia".

To czwarte "Wyzwolenie" w Katowicach w ogóle, wliczając w to dzieje międzywojenne. Trzecie po wojnie, od ostatniej jego inscenizacji minęło lat dokładnie dziesięć. Po reżyserach Wyszomirskim i Parze swoją wersję "Wyzwolenia" prezentuje Jan Błeszyński, niegdysiejszy młody zdolny z początku lat sześćdziesiątych, wieloletni dyrektor teatrów (Gorzów, Olsztyn, Bydgoszcz), obecnie reżyserujący z wolnej stopy tu i ówdzie w teatrach w Polsce oraz regularnie i z wielkim sukcesem w krakowskim Teatrze Telewizji ("Granica" Nałkowskiej, "Wróg ludu" Ibsena, "Żałoba przystoi Elektrze" O'Neilla).

Scenografię przygotował Marcin Jarnuszkiewicz, muzykę miejscowy idol Józef Skrzek. W roli Konrada Błeszyński obsadził debiutującego w teatrze (nieźle - akurat Konradem!) świeżego absolwenta krakowskiej PWST, Wojciecha Skibińskiego.

To wszystko zapowiadają plansze ustawione przed teatrem. To wszystko i wiele więcej znajdzie się w programie, który, niestety, nie zdążył na premierę: zawalił się pod ciężarem śniegu dach drukarni.

Programy Teatru Śląskiego im. Wyspiańskiego w Katowicach mają w Polsce ustaloną renomę; przygotowywane starannie, tak graficznie jak merytorycznie, naprawdę ułatwiają kontakt widza z przedstawieniem.

Ale takich bogatych i efektownych programów jut nie będzie, twierdzi dyrektor Zegalski, bo takie muszą kosztować około pół miliona złotych. A tych milionów teatr nie ma za wiele co przy drożyźnie klejów, papierów, farb, dykty, tkanin i wszystkiego czego potrzeba dla zrobienia dekoracji do spektakli, czyni administrowanie teatrem dzisiaj sztuką cyrkową i mozołem prawdzi-wie niewdzięcznym.

Tak powiada dyrektor Jerzy Zegalski i nie ma powodu mu nie wierzyć, bo taka sama sytuacja jest wszędzie, w całej teatralnej Polsce.

Placówka kulturotwórcza i jej zadania. Hmm... To brzmi, owszem, bardzo godnie i poważnie, ale rzeczywistość to borykanie się ze skutkami kryzysu gospodarczego i organizacyjnego, w którym to borykaniu się fakt, że jest się akurat placówką kulturalną niczego nie ułatwia, przeciwnie, komplikuje dodatkowo.

80 tysięcy widzów mieli w roku 1986, w 1987 nie wiadomo jeszcze jak wypadną te statystyki: mrozy z pierwszego kwartału wypłoszyły chętnych na wieczór teatralny. Jak wszędzie właściwie. Ale na ogół - mówią w teatrze - nie narzekają. Byle tylko było z kim robić przedstawienia. Nie o aktorów chodzi, tych pod dostatkiem. O zespół techniczny. Maszynistów mają tu czterech, a potrzeba ośmiu (do obsługiwania zapadni - dwu tylko - w "Wyzwoleniu" trzeba było doangażować aktorów, maszynistów wystarczyło tylko na jedną, dwu pod scenę, dwu na górę do sznurowni). Brak stolarzy, tapicerów, właściwie tylko o krawcowe się nie martwią, bo te są.

I nie ma szans, by się to zmieniło. Dyrektor wie to doskonale. Rynek pracy w Katowicach to jednak trochę co innego niż rynek warszawski czy nawet sąsiedzki, sosnowiecki na przykład. Wsi satelitarnych tu nie ma, są satelitarne miasta, przemysł zjada każdą parę wolnych rąk. I przemysł daje więcej niż może dać ktokolwiek inny, na pewno 3 razy więcej niż teatr.

W katowickim pośredniaku wiszą anonsy zakładów pracy, głównie kopalń, ale nie tylko, w których robotnikowi niewykwalifikowanemu proponuje się od zaraz 35 do 42 tysięcy złotych pensji podstawowej.

Placówka kulturalna nie ma szans w tej konkurencji, może oferować maszyniście góra 18-20 tysięcy złotych, z dodatkami, premiami itp. niech 25 tysięcy.

Zatem: trzeba wiedzieć dokładnie, na jakim gruncie się stoi. I nie porywać się na przedstawienia bogate inscenizacyjnie, z częstymi zmianami dekoracji. Trzeba też nie brać się za spektakle, które wymagają na scenie mebli, kostiumów z prawdziwych materiałów. Trzeba zacisnąć pasa i trzeba, mimo wszystko, zdobywać widza.

W końcu - podstawowe zadanie teatru.

Tego widza trzeba bawić i uczyć, budzić sumienia i budzić myślenie, otwierać głowy i serca. I tak dalej - katechizm teatralny, na pamięć znamy go wszyscy. Od lat.

I jak z tym prawdziwym, problem polega tylko na tym: jak go zastosować w życiu.

Jednym z filarów teatralnego katechizmu edukacyjnego jest. zawsze, w każdym teatrze, ta właśnie sztuka Wyspiańskiego - "Wyzwolenie".

Od roku 1903 to jest od prapremiery w krakowskim Teatrze Miejskim (dziś: im. Słowackiego) "Wyzwolenie" jest dla teatru wyzwaniem. Dla publiczności też. Świadczy o stopniu dojrzałości realizatorów, o ich potencjale intelektualnym, artystycznym i moralnym, często także politycznym; ale to samo odnosi się do widzów. Wyzwolenie jest papierkiem lakmusowym dla każdej generacji Polaków: ile z niego zrozumie i jak zrozumie, co wybierze, po co.

Ta sztuka, dramat w trzech aktach rzadko grywana w całości i wedle porządku autorskiego, jest rozmową wrażliwego Polaka, obciążonego całą tradycją narodową, ze społeczeństwem jakie widzi, jakie go otacza. To rozprawa nie rozmowa, rozprawa z narodową mitologią i narodowymi garbami, z tym co takie "nasze" i takie "święte".

Nie bez przyczyny nazywa się Konrad, jak ten z "Dziadów". Wadzi się z Bogiem i ludźmi i w istocie o to samo co tamten: o kształt polskości, o kształt obywatelskości, o kształt wolności.

Grywano "Wyzwolenie" przeciw tradycji i za tradycją, interpretowano z duchem Wyspiańskiego i przeciwko temuż duchowi. Zawsze rozprawa jednostki (Konrad) ze społeczeństwem była rozprawą inteligenta, samotnego i pełnego wahań, ostro widzącego i głębiej czującego, na pewno głębiej czującego odpowiedzialność.

"Wyzwolenie" katowickie degraduje bohatera. Konrad jest chłopcem naszego czasu, raczej piłkarzem czy technikiem komputerowym niźli filozofem i mózgowcem. Wprowadzony na pustą scenę teatru krakowskiego - pamiętamy, rzecz dzieje się w teatrze, w którym daje się narodową dramę na polski temat - przeżywa od razu oszołomienie. Od razu doznaje zwidów "chorej głowy" (teatr "mrącej głowy" to dopiero u Micińskiego, w "Termopilach polskich"). Jego teatr "chorej głowy" to majaki przeszłości: Karmazyny szlacheckie, Hołysze, mężowie stanu, Prymasi, stadko które chłopca (Skibiński) przyprawia o gorączkę, o zawroty głowy, które go czyni prawie nie-przytomnym. I taki pozostanie do końca. Konrad bez siły, buntu, Konrad nieprzytomny przeszłością, w finale oślepiony przez Erynie, niezdolny już do niczego.

Konrad u Błeszyńskiego jest właściwie cały czas w tłumie zjaw, toczy spór z nimi czyli z sobą - wszak to majaki. Ma chwilę zrywu, w scenie z Geniuszem (aktor ucharakteryzowany na pomnik Mickiewicza z krakowskiego Rynku), też wspina się na pomnik, rośnie, spiżowieje (drugi pomnik - druga zapadnia), ale to tylko chwila. Pochodnia buntu darowana mu przez Hestię to tylko teatralna atrapa. Odzyskuje przytomność na pustej już scenie. Aktorzy i reżyser poszli, zjaw nie ma, zresztą - to były zjawy, czy aktorzy grający "polski temat" z przeszłości?

Jest ślepota i pustka. Nikt z nikim się nie porozumiał, nic nie wynikło, młody człowiek tylko przeszedł swoją skróconą szkolę dojrzewania. Nawet Robotnicy - jak w tylu "Wyzwoleniach" - nie wchodzą, by uprzątnąć dekoracje (których nie ma, na dobrą sprawę).

Wynik tej polskiej psychodramy Konrada - zwykłego chłopca, nie napawa nadzieją. Coś się przewaliło, czegoś się chciało, jakieś skorupy miały zostać zrzucone, ale nie stało się właściwie nic. Poza katastrofą: utratą widzenia. Ślepy atakuje powietrze, tnie je szablą (rekwizytem teatralnym?).

Mówi się w "Wyzwoleniu": "tragiczną będzie nasza gra", tutaj ta gra jest grą w pustce i w gorączce, choć na scenie są wciąż tłumy. Ale to tłumy z imaginacji, ze wspomnień, z przeszłości. Nikt realny, nikt z rzeczywistości im nie towarzyszy, chłopięcy Konrad przeżywa swój prywatny sen o rozprawie z narodem.

Prawo reżysera do takiej a nie innej wizji, opcji, tzw. wymowy i odczytania utworu.

Wolno tylko domniemywać, że reżyser nie widzi nadziei na rozmowę serio, z narodem, a jakże. Że wątpi w jej skutki i szanse.

Każdy dzień naszego życia właściwie nie daje podstaw do zanegowania tej niewiary. Choć wiem, że jednak wierzyć trzeba.

To przedstawienie działa zatem á rebours, uściślijmy, może tak działać.

Czy na wszystkich widzów? Nie wiem. Nikt tego nie wie.

Byłabym szczególnie ciekawa reakcji młodzieży szkół średnich na tę inscenizację. Katowickiej młodzieży, która ma to dyspozycji ten jeden teatr i bardziej szare niż gdzie indziej powietrze.

A gdyby tak rozpisać konkurs na recenzję uczniów o tym "Wyzwoleniu"? Gdyby zainteresować tym kogoś: kuratorium, sam teatr, Wydział Kultury, a może katowicką radę PRON-u? "Odrodzenie" mogłoby drukować najlepsze dwie, trzy recenzje. Gdyby wrócić do starych, dobrych zwyczajów i organizować - a tak - organizować zainteresowanie wokół spraw ważnych dla przyszłości społeczeństwa. Śmiem twierdzić, że stosunek do "Wyzwolenia" jest czymś więcej niż zachętą do chodzenia do teatru, śmiem twierdzić, że to alfabet edukacji obywatelskiej.

To, oczywiście, marzenia. Czymże jest jednak publicystyka (między innymi) jeśli nie formułowaniem marzeń (niech będzie zamiennie: postulatów, propozycji, czasami żądań)?

Sobota i niedziela w Katowicach to dni raczej przygnębiające dla przyjezdnych. Dokładnie tak samo jak w Warszawie. Może jeszcze tylko Kraków ratuje się przed unifikacją pustych ulic i pozamykanych na głucho instytucji wszelakiej użyteczności.

W Katowicach w sobotę zimową Konrad gdyby się zmaterializował, może sam uciekłby pod szpony Erynii, kto wie...

Na pewno bowiem nie ma tam miejsca, w którym mógłby powiedzieć komuś: "zróbmy coś, co by od nas zależało, skoro dzieje się tak wiele co nie zależy od nikogo..."

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji