Artykuły

Siwe koty

166. Krakowski Salon Poezji. Wiersze Hansa Magnusa Enzensbergera czytali: Andrzej Buszewicz i Andrzej Kozak. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Pierwszy - duży, mocny w kościach, o niskim głosie. Drugi - mały, mikry w mięśniach, o glosie dużo wyższym od głosu pierwszego. Różni, zdawać by się mogło, że nie do pogodzenia odmienni, a w istocie - tacy sami. Obaj - starzy, siwi, o jasnych, pełnych litości dla świata twarzach. Panowie spokojni i powolni, panowie wyrozumiali. Emeryci na zasłużonym wypoczynku? Jakoś tak.

Andrzej Buszewicz i Andrzej Kozak - byli aktorzy Starego Teatru. Stateczni, pysznie ciepli dziadkowie, co już niczego nie muszą. Ani ostro gryźć się ze światem, ani niczego nikomu udowadniać, ani przełykać tych tzw. gorzkich piguł losu, ani taplać się w słodkich gloriach zwycięstw życiowych, zawodowych, wszelkich. Już nie muszą się nie zgadzać, bądź zgadzać, nie muszą ganiać, by świat naprawiać, albo go przed złymi ludźmi bronić. Już nie muszą w rzeczywistości dłubać, gmerać, manifestować swego oburzenia bądź poparcia. Nie muszą działać, nie muszą chcieć, nie muszą się wykazać. Oni już nic nie muszą.

Jeśli im się nie chce kiwać palcem w bucie, nie kiwają - i co im zrobisz? Nic. Mogą wszystko, więc robią to, co lubią najbardziej - niczym starcy w opowieściach Margueza, siedzą na progu chat i z mądrym politowaniem przyglądają się światu, na którym od zawsze nic nowego pod słońcem, a nerwowym ludziom od zawsze zdaje się naiwnie, że szczerymi chęciami i szlachetnym działaniem wiele można zmienić. Przyglądają się więc tańcom plemienia nerwowych, a gdy Anna Dymna grzecznie poprosi, mogą na Salon Poezji przyjść i wiersze przeczytać. Owszem - tak.

Jak choćby zeszłej niedzieli, kiedy to recytowali poezję Hansa Magnusa Enzensbergera [na zdjęciu]. Niebywała fuzja! Z jednej strony Buszewicz i Kozak, z drugiej - twórca wiecznie zaangażowany, Niemiec upocony upartym nastawianiem zwichniętych stawów społecznych Europy powojennej. Co tu dużo gadać. Od debiutu trybun ten działał pilnie, gmerał w rzeczywistości piórem, skowytał, protestował, angażował się. O jego debiucie pisano: bezprzykładne demaskacje, bezecne syknięcia przeciw bezecności, razy z zimną krwią wymierzone w pysk nieludzkości.

Słowem - bokser wyczulony na społeczną niesprawiedliwość. Gniew, gniew, raz jeszcze gniew. W 1967, na znak protestu przeciwko wstrętnym poczynaniom USA, ostentacyjnie osiedlił się na Kubie i z wielkim wyczuciem siły teatralnego gestu, malowniczo popierał rewolucję karaibskiego Demostenesa - Fidela Castro. Za Adenauera Enzensberger i Gunter Grass zwani byli bezdomną lewicą. Wspomniany tom debiutancki nosił tytuł nie pozostawiający złudzeń. Mianowicie: obrona wilków. Obrona, rzecz jasna, pisana z małej litery, gdyż mała litera ta znak rewolucyjności oraz lewicowej skromności...

On zatem, stary nerwowy ortopeda, wilczy nastawiacz stawów - a tu Buszewicz i Kozak, dwa wiekowe, wspaniałe, białe koty o pół-przymkniętych powiekach, koty, które już nic nie muszą, poza pełnym troskliwego politowania kontemplowaniem boskiej niezmienności istoty świata. Niebywała fuzja, nadzwyczajnie pieprzne zwarcie. No i łatwy do przewidzenia finał, do przewidzenia łatwy, ale trudny do nazwania jednym słowem. Bo co to było? Oswojenie? Głaskanie ironią?

Czytali, głos dawali bezecnym syknięciom przeciw bezecności, albo innym wierszowanym razom z zimną krwią wymierzonym w pysk nieludzkości. Nasi starcy czytali frazy starego wilka zawsze społecznie nerwowej powojennej literatury niemieckiej i było tak, jakby szeptali doń: Na rany Chrystusa, Magnus - nie wyj tak, nie rycz, ho żyłka ci pęknie! Nie napinaj się, nie kąsaj i nie ścigaj się z młodzieżą, w twoim wieku to nie wypada. Lepiej chodź, siądź z nami przed chałupą. Dostaniesz kabanosa i zmrożoną setę. I zobaczysz świat cały, Magnus - wreszcie cały, taki, jaki jest!". Tak, całkowicie bezwiednie, niezamierzenie zetknęły się skrajnie obce sobie bieguny. Ci, co już nic nie muszą, i ten, co wciąż musi nerwowo. Może to jest ratunek? Może właśnie tak zdołamy uciec od fatalnie jednoznacznych przyszpileń ideologicznych? Niech Gustaw Holoubek recytuje wiersze Marcina Świetlickiego, Maja Komorowska zaś niech smakuje gejowskie frazy "Lubiewa" Michała Witkowskiego! Może tak nabędziemy Gombrowiczowskiej lekkości migotliwego bycia wciąż pomiędzy martwotą nieruchomych skrajności?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji