Artykuły

Pułapka

W ubiegłym tygodniu (15, 16, 17 I ) krakowianie mogli o­glądać na scenie Starego Teatru "Pułapkę" Tadeusza Ró­żewicza przygotowaną przez ze­spół warszawskiego Teatru Stu­dio. I chociaż "Pułapka" grana była przez trzy kolejne wieczory, dostać się na nią wcale nie było łatwo. A opłacało się szturmować wejście, żeby obejrzeć tę cieka­wą sztukę w nad wyraz zajmują­cej inscenizacji.

Reżyser Jerzy Grzegorzewski stworzył przedstawienie złożone z dwóch równoważnych warstw. Pierwsza, to warstwa konwencjo­nalna, "dziejąca się" dzięki tek­stowi Różewicza i zawartej w nim akcji dramaturgicznej. Dru­ga zaś, "wizualna" ściśle wpraw­dzie do pierwszej przylega, ale jest tak wyrazista, a przy tym niezależna, że, jak się zdaje, mo­głaby samodzielnie tłumaczyć konflikt Franza Kafki z bliskimi i światem.

"Pułapka" bowiem to sztuka opowiadająca o osamotnieniu i strachach genialnego pisarza (au­tora m. in. "Procesu", "Przemia­ny", "Zamku", "Wyroku"); dok­tora praw i urzędnika Towarzystwa Ubezpieczeń (pracował tam przez całe niemal dorosłe życie); niesamodzielnego syna praskie­go, żydowskiego kupca (nigdy nie opuścił na stałe domu rodziców, niedoszłego ojca drobnomiesz­czańskiej rodziny (dwukrotnie za­ręczał się z Felicją Bauer i dwu­krotnie zrywał te zaręczyny) i nieuleczalnie chorego człowieka (zmarł na gruźlicę w 1924, w 41 ledwie roku życia).

Pozawerbalna czytelność tezy sztuki osiągnięta została m. in. dzięki szczególnie udanej sceno­grafii. W ciemnym mieszkaniu Kafków straszą solidne, choć podniszczone graty drobnomiesz­czańskiego salonu; odpychają ja­kąś trudną do określenia niespój­nością. Przeszklone zastawki ta­rasują przejścia, a matowe i za ciemne światło stwarza cały la­birynt mrocznych, nieprzyjem­nych zakamarków.

Zachowanie rodziny i przyja­ciół Franza uderza groteskową przesadnością: tak bowiem widzi pisarz swoje otoczenie. Oto zbyt agresywnie domagająca się upra womocnienia związku Felice, do­broduszne, lecz beznamiętne, jak­by półsenne siostry, gorzka, bez­względna i ostra Greta (rewelacyjna w tej roli Anna Choda­kowska (!), słucha się jej z zapar­tym tchem!, trzeźwy, bez zarzu­tu ułożony Maks, monotonnie do­brotliwa matka, wreszcie - szar­piący się między despotyczną zjadliwością a roztkliwieniem, hi­steryczny ojciec. Wszyscy oni na­tarczywie otaczają Franza, wy­mawiają, osądzają, radzą, tłuma­czą, żądają, proszą, a tym samym pogłębiają jego przeświadczenie o osaczeniu i skrępowaniu, a takie narastające napięcie i niepokój.

Olgierd Łukaszewicz jako Franz gra przede wszystkim strach. O­granicza do minimum ruchy (sta­wia tak małe kroki i tak niewie­le gestykuluje, jakby całe jego ciało krępował sznur). Chodzi skulony, mówi cicho, zachowuje sztuczną powściągliwość jak ktoś, kto wie o nieustannej inwigilacji.

A strach panuje nie tylko nad Franzem ale także nad jego oj­cem (wspaniały, niesamowity Marek Walczewski). Tylko uzew­nętrznia się to odmiennie, bo za­leżnie od ich skrajnie różnych charakterów. Introwertycznego Franza strach paraliżuje. U ojca, ekstrawertyka, wywołuje nad­mierną pobudliwość, afektację, nawet prowokuje nieskoordyno­wane, nieopanowane ruchy.

Łukaszewicz i Walczewski, o­bydwaj w garniturach i koszu­lach, to paralitycznie powygina­ne, czarno-białe figurki - kopie dziwacznych rysuneczków Kafki. Ich ruchy i gesty, przejaskrawio­ne i gorączkowe, są czytelne bez słów. Bo tekst Różewicza był dla reżysera jedynie pretekstem. Je­go, Grzegorzewskiego, spektakl to pantomima. Trzeba przyznać: mistrzowsko zrealizowana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji