Artykuły

Igraszki z sacrum

Martwota całkowita. 45 minut minęło i wszyscy się rozeszli. Jeśli Artur Żmijewski chciał pokazać swoją bezradność wobec sacrum - to wygrał.

George Orwell mówił, że jeżeli zależy nam na wolności, to warto stawać w obronie nawet poglądów ekstremistycznych oraz idei, z którymi się nie zga­dzamy: "Za nie warto cierpieć" To efektowna figura retoryczna, ale czy możliwa do realiza­cji? Przypomniałem sobie o niej w drodze do warszawskiego Teatru Dramatycznego, gdzie Artur Żmijewski wystawił "Mszę". Reżyser jest szefem artystycznym lewicowej "Krytyki Politycznej", a jego głównym środkiem wyrazu jest prowokacja.

Manifest

Już film "Katastrofa", zrealizowany po 10 kwiet­nia w czasie żałoby narodowej, skutecznie nakłuwał balon kiczu tzw.religii smoleńskiej. Przyznam, że w tamtym czasie akceptowałem jego sposób myślenia, bo wydawało mi się, że inne spojrzenie na tragiczne wydarzenia - niż to prezentowane w mediach - jest niemożliwe. Odrzucałem jednak całą otoczkę ideologiczną. Teza głoszona przez Żmijewskiego, że Kościół w trakcie żałoby zawłaszczył sobie przestrzeń publiczną, była dla mnie nie do przyjęcia. Mod­litwa i liturgia dla wielu ludzi była najwłaściw­szym sposobem przeżywania tragedii smoleń­skiej. Nie akceptowałem natomiast narodowo-ojczyźnianego kiczu wyłażącego o każdej porze dnia i nocy z ekranu telewizyjnego i z gazet, wspieranego niekiedy - to przyznaję - przez duchownych. Tym bardziej że ów kicz został niemal natychmiast upolityczniony i służył jako argument w brutalnej walce politycznej. Problem w tym, że Żmijewski poszedł dalej i stworzył ideologię, która posłużyła mu dziś do uzasadnienia wystawienia Mszy św. na scenie teatralnej. Argumenty reżysera są pozornie proste. Mówimy, że teatry to świątynie, ale gdy przyszła chwila próby, zostały potraktowane jak kluby rozrywkowe. 10 kwietnia z powodu ogłoszenia żałoby narodowej odwołano wszyst­kie spektakle, a nawet Warszawskie Spotkania Teatralne. Sam byłem tym zdziwiony - prze­cież wystarczyło tylko nieco przekonstruować repertuar.

W programie teatralnym "Mszy" czytamy: "Bóg stworzył Teatr dla tych, którym nie wystarcza Kościół - powiedział klasyk pol­skiego teatru,Juliusz Osterwa. Jerzy Grotowski podjął się próby wykroczenia poza teatr ku rytuałowi, ku współuczestnictwie we wspól­nocie. Adam Mickiewicz poszukiwał sceny w pełni oddającej totalność metafizycznego doświadczenia, które znalazło swój literacki wyraz w scenie obrzędu dziadów. Ta długa, romantyczna tradycja łączenia teatralności z religijnością uległa w okresie żałoby po ka­tastrofie smoleńskiej radykalnemu zawieszeniu. Na czas żałoby teatry zamknięto na głucho, a kościoły otwarto dla wiernych i niekończą­cej się modlitwy"

"Wygląda na to - czytamy dalej - że wyłącz­nie religijny rytuał może wyrazić ból wspólnoty. Nie tylko ból, ale i wszelką zadumę, i wszelką radość. A także wszelkie wołanie. Skoro jest tak ważny i uniwersalny, to teatrowi nie wolno tego rytuału przemilczeć. Przenosimy go więc z pietyzmem i szacunkiem na scenę. Robimy to z nadzieją, że nauczymy się, jak teatr może stać się jeszcze bardziej uniwersalnym medium, które w przypadku następnej żałoby będzie już mogło wyrażać troskę i żal wspólnoty. In­scenizujemy mszę, żeby stać się mądrzejszymi i światlejszymi, niż jesteśmy - czerpiemy wie­dzę z najlepszego wzoru". Prawdziwy manifest. Ideologia młodej lewicy wyłożona jak na tacy. Ale o czym to miałoby świadczyć? To nie Kościół zamykał sceny te­atralne, trudno zresztą przypuszczać, żeby dy­rektor warszawskiego festiwalu Maciej Nowak wykonywał polecenia biskupów. Może teatr stracił swoją moc, a może tylko pozbawiono go uprzywilejowanej pozycji? - zastanawiał się reżyser w rozmowie z Joanną Derkaczew. Artur Żmijewski postanowił zatem to spraw­dzić. Wystawiając "Mszę" chciał odpowiedzieć sobie samemu - tak sądziłem - na dręczące go pytania. Ten projekt to dla niego podwójna próba: "Z jednej strony test na siłę rytualną teatru. Z drugiej - sprawdzian jakości dla sa­mej liturgii. Postanowiłem przyjrzeć się temu najbardziej popularnemu na świecie scena­riuszowi, jakim jest scenariusz mszy świętej. Skoro codziennie poza jednym dniem w roku odtwarza się go z udziałem milionów ludzi, to może czas zobaczyć, ile on jest wart. Czy to jest dobry scenariusz, czy sznurowaty? Ciekawa kompozycja czy kicz?"

Po przeczytaniu tych słów idea Żmijewskiego wydała mi się jeszcze bardziej niejasna, nacią­gana intelektualnie i niebezpieczna moralnie. Po pierwsze, w sprawach religijnych z natury rzeczy nie ma obiektywizmu. Religia nie doty­czy żadnych "obiektów", tylko sfery duchowej. To, co dla jednego nie jest niczym obraźliwym, dla drugiego może być niesmaczne, a dla trze­ciego będzie bluźnierstwem. Wszystko tu zależy od indywidualnej wrażliwości człowieka. Hi­storia wskazuje jednak, że wszelkie naruszanie tabu, szczególnie sfery sacrum - źle się kończy. Nie należy igrać z sacrum, bo to nieuchronnie prowadzi do degradacji człowieka. Jako księdza nic mnie w tym spektaklu nie poruszyło.

Martwota

Żmijewski postanowił sobie poigrać. Prof Da­riusz Kosiński mówił "Gazecie Wyborczej", że nie boi się, by jakiekolwiek działania artystyczne mogły zaszkodzić "mszy". Przypominał, że "właśnie to niebezpieczne napięcie scena - ołtarz inspirowało najważniejszych twórców istotnych dla polskiej tradycji teatralnej. Nawet sam pomysł testu jakościowego liturgii w teatrze także nie jest nowy". Robili to w Polsce Jerzy Grotowski, Leon Schiller i Juliusz Osterwa. Chcieli dowiedzieć się, czy liturgia może być skuteczna poza kontekstem religijnym, marzyli "o wspólnocie teatralnej, o doświadczeniach duchowych, które wcześniej zarezerwowane były raczej dla Kościoła".

Jaki był zatem cel wystawienia "Mszy"? Reżyser musiał przecież wiedzieć, że poru­sza się na granicy profanacji, że porywa się na rzecz najświętszą dla katolika. Spektakl Żmijewskiego powstał chyba głównie po to, by sprawdzić, na ile sam rytuał ma jeszcze moc, siłę oddziaływania. Jak podziała zmiana kontekstu? A sprawdzianem miały być reakcje widzów. Potraktowałem zatem całe przedsięwzięcie Żmijewskiego w kategoriach eksperymentu typu: co się stanie, gdy sprofanujemy, czyli przywrócimy sacrum zwyczajny, doczesny wymiar? Tyle że niewiele z tego eksperymentu wyszło, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Właściwie wszystko było do bólu przewi­dywalne. Być może eksperyment został źle przeprowadzony, a pytanie źle sformułowane, już sam pomysł kupowania biletu na "Mszę" kłóci się z jego ideą. Coś, co z założenia miało być egalitarne, stało się elitarne (bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, którzyście zapłacili za bilet) i właściwie wykluczyło tych, dla których ten rytuał coś znaczy, wywołuje jakieś emocje, na których działa. Powiedziałbym więc, że jeśli traktować to w kategoriach eksperymentu socjologicznego, to próba została źle dobrana i niczego nie mówi ani o samym rytuale, ani o jego uczestnikach. Msza została odtworzona na scenie "jeden do jednego" Ołtarz, tabernakulum, wielki krzyż, ksiądz i kleryk-ministrant Aktorzy (Piotr Siwkiewicz i Krzysztof Ogłoza) zachowują najwyższy szacunek dla wykonywanych "czyn­ności liturgicznych" Czytania pochodziły z 31. niedzieli zwykłej roku liturgicznego, a perykopa ewangeliczna dotyczyła obłudy faryzeuszy. Tematem kazania, pobożnego aż do bólu, były powinności kapłanów. W ostatnich słowach kaznodzieja wzywa niemal do rewolucji: "Ewangelia stoi u bram"

Ze strony widzów nie było żadnej interakcji. Na co liczył reżyser? Na reakcje profanacyjne? Że zaczną uczestniczyć w liturgii: odpowia­dać na wezwania księdza, klękać, śpiewać? Nawet znak pokoju nie wzbudził poruszenia. Widzowie rzucali tylko pieniądze na tacę dla komitetu powązkowskiego im. Waldorffa. Nie było też reakcji szyderczych, manifestacji niechęci do Kościoła. Martwota całkowita. Czterdzieści pięć minut minęło i wszyscy się rozeszli. Widzowie wykazali wyczucie kon­tekstu - nie da się przenieść Eucharystii do teatru, bo jej istotą jest Przemiana, której nie zagra aktor na scenie. Teatrolodzy wiedzą, że niebezpieczeństw związanych z odtwarzaniem w teatrze wspól­noty sakralnej jest kilka: profanacja albo bezkrytyczne zaślepienie zbiorową euforią. W przedstawieniu Żmijewskiego nie stało się nic Z mojego punktu widzenia prowokacja nie udała się, bo widz podświadomie czul, że nie można szarżować ze sprawami najświętszymi dla człowieka. Wie o tym zarówno wierzący, jak i niewierzący.

Poruszenie?

Prof. Leszek Kolankiewicz mówił przed spek­taklem, że pokłada nadzieje w bluźnierstwie: "Ono przynajmniej może być zbawienne dla samego rytuału". Ale to bluźnierstwo nie mo­gło się udać, nie było też ataku na Kościół, jak niektórzy się spodziewali, nie było też miste­rium, bo Żmijewski - w przeciwieństwie do ateisty Kazimierza Dejmka - nie czuje liturgii, tradycji i rytuału. Nie był to spektakl o klerze, jak niektórzy sugerują. Kazanie było banalne i proste jak cep. Jako księdza nic mnie w tym spektaklu nie poruszyła Pozostawała martwa scena i martwa widownia. A może taką reakcję Żmijewski też przewidział? Dowodząc tym samym, że "za­granie" Mszy jest niemożliwe, że tak naprawdę to absurd. Że Msza w teatrze to tylko zabawa w nabożeństwa To nawet nie akt przemocy ani wdarcie się do sfery świętości. Jeśli Żmijewski chciał pokazać swoją bez­radność wobec sacrum - to wygrał. Myślę jednak, że chodziło mu o coś zupełnie innego. Ale niech sam reżyser wyjaśni, czy osiągnął to, czego pragnął.

Po spektaklu spotkałem słynnego polskiego aktora z miną wyrażającą zadziwienie i niezro­zumienie, w czym uczestniczył. "Proszę księ­dza - powiedział - ale te modlitwy z mszału to wielka poezja. Nie zdawałem sobie z tego sprawy". Więc może warto było wystawić "Mszę". Oj, czuję, że odzywa się we mnie Orwell i jego wizja obrony ekstremizmów!

"Mszę" wystawiono, zgodnie z zamiarem, dwa razy; więcej przedstawień nie będzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji