Artykuły

Manifestacja czy mistyfikacja

Obrazoburczy gest Joanny Szczepkowskiej podczas premiery "Persony. Ciała Simone", wymierzony w Krystiana Lupę albo praktykę "poszukującego" teatru odwraca uwagę od spektaklu - najgorszego od lat dzieła wybitnego reżysera. Spektakl obnaża to, co w teatrze Krystiana Lupy pretensjonalne i mętne. I trudno tłumaczyć to świadomą strategią reżysera.

Popremierowy tydzień upły­nął pod znakiem medialnej wrzawy, jakiej nie wywołało od lat żadne wydarzenie te­atralne. Krystian Lupa w specjalnym oświadczeniu zdystansował się od zacho­wania swej aktorki, uznając je za performerską inicjaty­wę Szczepkowskiej wypa­czającą sens finałowej se­kwencji przedstawienia. Sa­ma sprawczyni skandalu tłu­maczyła, że pokazanie nagich pośladków nie było skierowane przeciw inscenizatorowi, ale służyło udo­wodnieniu, do czego może sprowadzać się przekracza­nie granic na scenie. A to nadrzędny, jak mówią jeden przez drugiego twórcy, cel nowego poszukującego te­atru, permanentnie znajdu­jącego na bezpiecznym eta­pie "work in progress".

Wtedy wydawało się, że awantura zakończy się polu­bownie. Kolejne pokazy dru­giej części tryptyku Lupy do­szły do skutku z udziałem Szczepkowskiej, która pod­kreślała, że wspólnie z reży­serem ustalili, że nadal bę­dzie grała swoją rolę. Szyb­ko okazało się to jednak nie­możliwe. Lupa zrezygnował ze Szczepkowskiej, zespół aktorski "Persony. Ciała Si­mone" przyjął jego decyzję "z żalem, ale i ulgą". Co ozna­cza zdystansowanie od krną­brnej koleżanki, opowiedze­nie się po stronie reżysera. Ten z kolei poinformował, że od marca Simone grać bę­dzie Maja Ostaszewska i dopiero wtedy dojdzie do wła­ściwej premiery widowiska.

Status specjalny?

Przytaczam te fakty z poczu­ciem żalu i zażenowania, bo w sporze Szczepkowskiej i Lupy nie ma zwycięzców - przegrały obie strony. Szczepkowska za swój gest zapłaci prawdopodobnie jesz­cze bardziej wyraźną niż do­tąd środowiskową anatemą. O pracy z wybitnym reżyse­rem mówiła dużo i zazwyczaj źle. Podkreślała, że spotkała się z prawdziwym artystą, a to dziś bardzo rzadkie, ale kwestionowała jego metody, sposób pracy z aktorem. Na koniec zaś upubliczniła oko­liczności swego zwolnienia z roli w opisie, któremu dia­metralnie przeczą zresztą wystosowane w odpowiedzi słowa Lupy. Z gestem Szczepkowskiej trudno się zgodzić. Chcąc nie chcąc, znakomita aktorka do­łączyła do grona małych skandalistów, stając u boku Jana Borysewicza i Krzyszto­fa Skiby. Inna rzecz to jej argumenty. Czy to się komuś podoba, czy nie, d... Joanny Szczepkowskiej musi stać się początkiem poważnej rozmo­wy o granicach nowego te­atru, o tym, czy są artyści - Krystian Lupa to najlepszy przykład - którym należy się specjalny status. Wolno im zatem więcej niż pozostałym, w każdej sytuacji powinni li­czyć na posłuch współpra­cowników oraz przedstawi­cieli instytucji, gdzie obecnie pracują. Można mieć do Szczepkow­skiej pretensje o to, że wywle­kła na wierzch tajemnice te­atralnej kuchni. Normalnie nikogo nie powinno obcho­dzić, w jakich warunkach po­wstaje sceniczne dzieło. Ocenie podlega wyłącznie jego ostateczny kształt, słowem - jakość. Tyle tylko że wiele z zarzutów aktorki od dawna było w środowisku teatral­nym tajemnicą poliszynela. Nikt nie ośmielił się dotąd za­brać głosu.

Daleko od teatru

Bywało, że inscenizacje Lupy budziły sprzeczne emocje, zawsze jednak przynajmniej było się o co spierać. Trzeba pogodzić się z tym, że jego wielki teatr, ten oparty na li­terackich arcydziełach, jest już zamkniętym rozdziałem. Mniej więcej od "Factory 2" artysta mówi wprost, że teatr właściwie przestał go intere­sować, ciekawsze stało się badanie relacji aktora z po­stacią, odwzorowywanie na scenie modelu prawdziwego życia, czy to poprzez zbioro­wość, czy też kierując świa­tło na pojedynczego bohate­ra. Pierwszy nurt obrazowa­ła właśnie "Factory 2", drugi oba spektakle z tryptyku "Persona". Z "Factory 2" zgodzić się w żadnym punkcie nie mo­głem. Spektakl o Marilyn Monroe okazał się frapującą próbą portretu ikony zmiaż­dżonej przez świat, przez oczekiwania tłumu, przez własną zdruzgotaną psychi­kę. Tyle tylko że najsłabszym jego elementem stał się napi­sany przez samego Lupę sce­nariusz. Zbudowany z kośla­wych, trącających o banał zdań, chwilami martwych w zarodku dialogów, a wresz­cie programowanych jako metafizyczne myśli. Ratun­kiem dla "Persony. Marilyn" okazali się aktorzy. Sandra Korzeniak stworzyła rolę na pograniczu prywatności i za­wodu, znalazła dla swej boha­terki inny, niedefiniowalny ro­dzaj scenicznego istnienia. Wrażenie było piorunujące.

Zostały tylko ruiny

"Persona. Ciało Simone" ob­naża wszystko to, co w te­atrze Lupy mętne, niedokoń­czone, sztuczne i pretensjo­nalne. I trudno tym razem tłumaczyć to świadomą stra­tegią artysty. Punkt wyjścia opisywano już wielokrotnie. Oto Elżbieta Vogler (Małgorzata Braunek), znana z "Persony" Bergmana, przerywa wieloletnie milcze­nie, by za namową młodego reżysera Artura (Andrzej Szeremeta) próbować zmie­rzyć się z rolą Simone Weil. Pierwsza niemal dwugodzin­na część przedstawienia jest zapisem dyskusji aktorki z re­żyserem. Mają prawdopodob­nie ukazać niemożność doj­ścia do prawdy o Simone, a jednocześnie podkreślić znaczenie samej drogi do postaci. Wytrzymać to jednak niepo­dobna, gdyż poza aktorskim trwaniem Braunek i bezradną nadekspresją Szeremety nie dostajemy literalnie nic. Sprawy nie poprawia wtar­gnięcie na scenę członków młodzieżowej komuny. Nie dość że w wykonaniu młodych aktorów Teatru Dramatycz­nego stają się oni nie do zapa­miętania, to jeszcze mają do zaprezentowania stek oczywi­stości, które, jak się domy­ślam, obrazują myślowe i emo­cjonalne zagubienie wstępującej w życie generacji.

Wreszcie ostatnia rozmowa Elżbiety z ucieleśnieniem czy też wyobrażeniem Weil (Joan­na Szczepkowska), choć najintensywniejsza podczas ca­łego czterogodzinnego sean­su, nie zmienia podstawowe­go wrażenia. Lupa spierał się ze Szczepkowską także o jej wykonanie, mówiąc, że od premiery nie osiągnęła zna­nego z prób efektu. Z punktu widzenia osoby postronnej wygląda to jak monolog pozo­stawionej samej sobie aktorki. Kaleki, bo grany siłowo, na monotonnej nucie desperacji, ale chwilami poruszający. Nie udało się Braunek i Szczep­kowskiej osiągnąć pamiętane­go z dawniejszych przedstawień twórcy stanu aktorskie­go współistnienia. Przez 40 minut dialogu są obok siebie, całkowicie osobno - niczym odległe wyspy.

Nie odmawiam Krystianowi Lupie prawa do pomyłki, artystycznego fiaska, wreszcie stanu niewiedzy czy zagubienia. Mogę zrozumieć, że "Per­sona. Ciało Simone" miała być w założeniach dyskusją czy wręcz polemiką z myślą Simone Weil - być może po­wstawała w kontrze wobec jej dzieła i osoby. Trudno mi jed­nak pogodzić się, że ilustracją twórczej bezradności mu być, jak się wydaje, traktat o nie­możności bycia artystą i spro­stania jego wyzwaniom. Być s może Lupa chciał w drugiej części swego tryptyku pokazać, że teatr w formie, jaką znamy, uległ już ostatecznej degradacji i teraz przyszedł czas na nowe otwarcie. Uczynił mimo woli coś zupełnie innego. Ci wszyscy jednak, którzy nie dadzą się zwieść autointerpretacjom samego Lupy, dojdą do wniosku, że jego te­atr doszedł do ściany. Nie da się bowiem budować przed­stawienia na samej tylko nie­możności - aktorskiej i reży­serskiej. Nie da się przekony­wać, że jedyną wartością są ciągnące się w nieskończo­ność próby, gotowy sceniczny utwór traci zaś jakiekolwiek znaczenie. Gdyby w to wie­rzyć, okazałoby się, że ogląda­liśmy w warszawskim Te­atrze Dramatycznym fascy­nującą wędrówkę do sedna aktorskiego bytu. Zobaczyli­śmy tymczasem ruiny spekta­klu, zapis wewnętrznie roz­walonych prób, z niejasnym celem, niewidoczną pointą.

Spektakl jako złudzenie

Awantura wokół gołego tyłka Joanny Szczepkowskiej jest za­tem Krystianowi Lupie na rę­kę. Co prawda zmusza do opo­wiedzenia się za lub przeciw jego uprzywilejowanej pozycji w polskim teatrze, ale odwra­ca uwagę o rzeczywistej war­tości jego ostatniego dzieła. Tuszuje katastrofę. I dzięki te­mu Lupa może mówić, że wła­ściwa premiera "Persony. Cia­ła Simone" odbędzie się w marcu, z nową aktorką w roli Simone Weil. Jeśli tak, to co oglądaliśmy w ubiegłym tygodniu w warszawskim Te­atrze Dramatycznym? Padli­śmy wszyscy ofiarą zbiorowej halucynacji?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji