Artykuły

Lustro, które teatr stawia rzeczywistości

"Święto Winkelrida. Rewia narodowa" Marcina Cecko wg Jerzego Andrzejewskiego i Jerzego Zagórskiego w reż. Marcina Libera w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Anna Umięcka w portalu gdansk.pl.

Jak ocalić świat - zastanawiają się autorzy "Święta Winkelrida. Rewii Narodowej", najnowszej premiery w Teatrze Wybrzeże. Spektakl Jerzego Andrzejewskiego i Jerzego Zagórskiego w adaptacji Marcina Cecko i w reżyserii Marcina Libera to brawurowa próba zdiagnozowania współczesności, mechanizmów manipulacji władzy i otaczającego nas chaosu. Niestety, nie bez wad.

"Święto Winkelrida. Rewia narodowa" to spektakl oparty na sztuce "Święto Winkelrida" Jerzego Andrzejewskiego i Jerzego Zagórskiego, napisanej w 1944 roku na konkurs, który miał wyłonić patriotyczną sztukę współczesną. Sprawa była poważna i czas trudny, bo konkurs ogłosiła Konspiracyjna Rada Teatralna w okupowanej Warszawie. Powstała opowieść o Arnoldzie Winkelridzie, mitycznym średniowiecznym rycerzu, który ocalił ojczyznę - Szwajcarię, poświęcając swoje życie w bitwie. I o jego synu, który 20 lat później przyjeżdża do miasteczka, gdzie właśnie czczą czyn jego ojca, w nadziei na odzyskanie łąki, którą zarekwirowano jego rodzinie po śmierci przodka. Nadzieja ta nie jest bezpodstawna - do miasteczka zaprosił go przecież sam burmistrz. Młody Winkelrid nie wie jednak, że burmistrz uknuł intrygę - o łące nie chce słyszeć, za to chce go obsadzić w roli ojca w rekonstrukcji historycznych wydarzeń. Młody człowiek już niedługo dowie się, że łąki nie dostanie, a władza manipuluje, wykorzystuje i nie można wierzyć jej obietnicom, które służą tylko zbijaniu kapitału politycznego. Czym jest metaforyczna łąka? Poletkiem prywatności, dobrem organicznym, mieszczańską zapobiegliwością, bo przecież "mi się należy".

Polityczna satyra Andrzejewskiego i Zagórskiego po raz pierwszy na deskach teatru pojawiła się dopiero dekadę później - podczas październikowej odwilży '56 roku. Posłużyła Dejmkowi do rozliczenia się ze skompromitowaną komunistyczną ideologią. Powstało przedstawienie, jak twierdził poeta Stanisław Brucz ówcześnie: "lekkie i smaczne jak ciastka z kremem, a przy tym zaprawione goryczą celnej i mściwej satyry". Łąka stała się kawałkiem realności zestawionej z absurdem świata wykreowanego przez zideologizowaną władzę.

Gdańskie wystawienie oryginalną sztuką zaledwie się inspiruje. Duet Marcin Cecko i Marcin Liber - dramaturg i reżyser - za punkt odniesienia przyjęli inscenizację Dejmka, ceniąc ją za aktualność i "grę z teatralnością". Pierwotny tekst stał się więc dla nich tylko osnową, w którą wpletli nowe wątki, nie tylko obnażające dwulicową grę prowadzoną przez władzę ze społeczeństwem (jak u Dejmka). W sztuce przyglądają się, jak te same mechanizmy działają na innej zbiorowości - na przykład zespołu teatralnego. Skojarzenia z serialem "Artyści" Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego będą tu jak najbardziej na miejscu.

Dostajemy więc zabawny, choć nienowy, obraz podwójnej rzeczywistości scenicznej, teatru w teatrze. Średniowieczna Szwajcara walczy tu o uwagę widza z próbami nad tekstem w teatrze, a bohaterowie sceniczni, żeby zintensyfikować efekt wielopłaszczyznowej rzeczywistości otrzymali nawet drobne rysy charakterologiczne grających.

W spektaklu przepływamy od realu do fikcji, aż do zamazania granic. Rządzą tu absurd i groteska, jak w dodanym członie do tytułu dzieła "Święto Wilkenrida. Rewia narodowa".

Z zapętlonych meandrów scenariusza, nagromadzonych wątków i intelektulanych maniupulacji wyłania się w końcu obraz współczesnej Polski i Polaków przebranych w szwajcarski kostium. Bohaterowie Martin i Marten - alter ego reżysera i dramaturga - zastanawiają się nawet, czy nie przenieść akcji sztuki w przyszłość i świętować 20. rocznicę wyjścia Szwajcarii z Unii Europejskiej, do której nigdy nie trafiła. Ale czy Szwajcarii? A dlaczego nie mówić o Polsce wprost? "Bo jak oni usłyszą nazwę swojego kraju to od razu się ustawią w pozycji defensywnej i cokolwiek powiesz to w zamknięte uszy" - mówi Marten.

Bo to Polska skłóconych i podzielonych, roszczeniowych i rozczarowanych. Mówiących różnymi językami, jak Aktorka Maggie, którą uwiodła wizja kraju czystego i narodowego i Aktor Czarls - internowany za komuny, który jej nie rozumie.

Spektakl ujęto w zgrabną klamrę - ogłuszającą manifestację z początku dzieła kończy Armagedon, gdzie wszyscy atakują wszystkich: "Świat płonie!" "Zaraz się wszyscy pozabijamy" krzyczą ze sceny aktorzy, by ucichnąć na końcu i w dramatycznym finale wypowiedzieć swoje marzenia, jak w modlitwie, pragnąc wysłuchania.

"Żebyśmy się umieli szanować w różnicach" mówią i można już tylko dodać amen.

Po raz kolejny otrzymujemy też znakomitą aktorską grę całego zespołu. Błyszczące dopracowane drobne role Grzegorza Gzyla, Doroty Androsz, Piotra Biedronia, Jarosława Tyrańskiego, swobodę sceniczną Cezarego Rybińskiego, Małgorzaty Brajner i Piotra Witkowskiego, temperament Magdaleny Gorzelańczyk. A do tego oszczędną i inteligentną scenografię Mirka Kaczmarka, muzykę Filipa Kanieckiego i oryginalne kostiumy grupy Mixer.

Ale choć zgadzam się z celną diagnozą rzeczywistości przeprowadzoną przez autorów, którzy w dynamice spektaklu i błyskotliwych dialogach odzwierciedlają chaos otaczającego nas świata - fake newsów, iluzji medialnej, wielogłosu niewysłuchanych potrzeb, skrajnych poglądów i braku autorytetów, gdzie jedyną stałą jest zmienna, to jednak nie do końca akceptuję rozbuchaną, ponad trzygodzinną formę.

Rozumiem szczery śmiech na trzygodzinnym spektaklu Dejmka - żart z nadętych akademii ku czci czy pompatycznej retoryki proletariackich przemówień przekłuwał balon strachu narosły po latach stalinowskiej opresji i musiał działać oczyszczająco.

Czy jednak działa to dzisiaj? Ten spektakl jest jak surfowanie po sieci. Zalewa nas treścią i już po godzinie brawurowej zabawy z sensami, zaczynamy odczuwać znużenie, a szkoda, bo gdy dobrniemy do piekielnie zabawnej sceny historycznej rekonstrukcji śmierci Winkelrida może zabraknąć nam siły na śmiech, a przy wzruszającej scenie końcowej na łzę.

Kto jednak zachowa świeżość do końca, otrzyma w nagrodę radę - jak żyć i co jest ważne. Oby ta końcowa mądrość nie dopadła nas w Polsce, jak w spektaklu, dopiero w niebie.

A co z łąką? "To prawo do mówienia nie" - pada ze sceny. I z tą myślą wyjdę z teatru pokrzepiona.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji