Artykuły

Magda Cielecka i Maja Ostaszewska: Miejsce, z którego nie możemy do końca wyjechać

- Sięgamy po sztukę izraelskiego autora, ale jest to bardzo polskie. Te figury rodzinne, które stworzył Levin, te wszystkie zależności i marzenia są nam szalenie znajome - mówi Maja Ostaszewska. A Magdalena Cielecka dodaje: - Myślę, że będzie to też spektakl o relacji polsko-żydowskiej, o bardzo silnej zależności między tymi narodami.

W Nowym Teatrze trwają ostatnie próby do spektaklu "Wyjeżdżamy". Krzysztof Warlikowski 12 lat po premierze "Kruma" wraca do twórczości Hanocha Levina. Tym razem sięga po sztukę "Pakujemy manatki". Premiera w czwartek 14 czerwca.

Dorota Wyżyńska: Na próbach wracacie w rozmowach do "Kruma"? Dla was to też powrót do twórczości izraelskiego pisarza. Maja grała w "Krumie" Trudę. Magda wchodziła w zastępstwa: jako Truda za Maję i jako Cica za Danutę Stenkę.

Maja Ostaszewska: Nie odcinamy się od "Kruma", wręcz przeciwnie, odnosimy się do niego. Można powiedzieć - dialogujemy z tamtym spektaklem. Widzowie znajdą w "Wyjeżdżamy" wiele analogii, odwołań. Istotne, że w "Krumie" główny bohater wraca, a tu cały czas szykuje się do wyjazdu. Powtórzą się pewne figury, ale patrzymy na nie z dzisiejszej perspektywy, czasu, rzeczywistości, w której żyjemy. Pewne rozwiązania obsadowe także przypominają o "Krumie". Tak. Moja bohaterka w spektaklu "Wyjeżdżamy" to w pewnym sensie ten sam typ kobiety co Truda z "Kruma". Oczywiście po latach.

Magdalena Cielecka: To się wiąże z teatrem Krzysztofa Warlikowskiego. Wynika z jego myślenia o teatrze. Mam wrażenie, że u Krzyśka w jego spektaklach jesteśmy wciąż kolejnymi wersjami tych samych person. Z pewnymi małymi odstępstwami. Spełniamy w jego teatrze pewne określone role. Role, z których czasem uda nam się wyjść, ale w gruncie rzeczy gramy kontynuację tej samej może nie postaci, ale energii, typu osoby.

U Levina jest podobnie. Postaci w jego sztukach powracają. Tak jak i w "Krumie", i tu jest matka, z którą bohater pozostaje w pewnym konflikcie. Pojawia się też postać z zewnątrz. Ja gram Amerykankę, która jak Cica w "Krumie" jest kimś z lepszego świata.

W "Krumie" tytułowy bohater wracał do rodzinnego miasteczka, rozczarowany, że mu się nie udało. W "Pakujemy manatki" bohaterowie marzą o wyjeździe, chcą się stąd wyrwać.

M.O.: Levinowska prowincja jest zarówno pojęciem geograficznym, jak i tym, co siedzi w nas samych. To miejsce, z którego nie możemy do końca wyjechać, bo jest w nas głęboko zakorzenione. Jest częścią nas. Z drugiej strony chcemy pójść dalej, wyrwać się.

M.C.: Prawie wszyscy chcą wyjechać, ale wielu nie zdąży, bo wcześniej umrze.

Bo podtytuł sztuki to "Komedia na 8 pogrzebów".

M.C.: Ten podtytuł od razu ustawia, jak mamy czytać tekst. To nie jest "Hamlet", ale tragifarsa.

M.O.: Levin to autor idealny dla Krzysztofa. Krzysztof też jest mistrzem łączenia tego, co wysokie i niskie, dramatu z tonem ironicznym, prześmiewczym. Mamy tu temat wyjazdu z kraju i kult grobowy związany z częstotliwością pogrzebów. Czy to nie jest szalenie adekwatne do naszej polskiej rzeczywistości?

Tytuł "Wyjeżdżamy" na początku był anonsowany jako roboczy, ale jednak został.

M.C.: To chyba się stało trochę przypadkiem, choć Krzysztof ma taką zdolność antycypacji rzeczywistości. Teraz finiszujemy z próbami, ale pomysł na spektakl i ten tytuł powstał półtora roku temu. Krzysztof potrafi wyczuć nastroje, które się zbliżają. To znak wysokiego artyzmu. Tak było w wypadku wielu przedstawień.

Choćby "Kabaretu warszawskiego" czy "Francuzów".

M.O.: Warto dodać, że sięgamy po sztukę izraelskiego autora, ale jest to bardzo polskie. Te figury rodzinne, które stworzył Levin, te wszystkie zależności i marzenia są nam szalenie znajome. Choćby to ciągłe poczucie prowincjonalności połączone z dziwnym rodzajem dumy.

Podoba mi się ton, w jakim jest to opowiedziane. Dystans, czasem okrucieństwo i uśmiech, ale jednocześnie czułość wobec bohaterów, ich lęków i ambicji.

M.C.: Myślę, że będzie to też spektakl o relacji polsko-żydowskiej, o bardzo silnej zależności między tymi narodami. Jesteśmy podobni do siebie. Mentalnie te narody są sobie bliskie. I to widać, kiedy pracuje się nad tym tekstem. W naszym spektaklu akcja nie rozgrywa się ani tam, ani tu, ale w takim międzypaństwie, które jest wspólne, które ma ze sobą problem, choć nie potrafi bez siebie funkcjonować. Moja bohaterka, która jest Amerykanką, jest na początku zachwycona tak powierzchownie, tak popowo wszystkim, co ją spotyka po przyjeździe tutaj. Dopiero kiedy zacznie poznawać fundament rodziny, zobaczy, co tkwi pod spodem. Nie chcę więcej spojlerować, jak będzie przeprowadzona moja postać. Myślę, że przedstawienie będzie też głosem w sprawie stosunków tych dwóch narodów i naszej wspólnej historii, która dzisiaj jest tak głośno dyskutowana.

Zaczęłyście mówić o swoich bohaterkach. Jakie są Levinowskie kobiety?

M.O.: Levin jest interesującą zbitką autora wrażliwego, ale jednocześnie, paradoksalnie, cynicznego. Nikogo nie oszczędza. Myślę, że podobny jest zresztą Krzysztof Warlikowski. W sztukach Levina są stałe figury kobiet. W tej jest bardzo dużo silnych wdów, które pochowały swoich mężów i budują nową społeczność, walczą o hierarchię. Mamy też figurę babci, matki ojca, która jest niewygodna. I tu pojawia się temat - myślę, że dziś szalenie aktualny, ważny - odpowiedzialności za starszych ludzi. Kiedyś żyło się w rodzinach wielopokoleniowych, młodsi opiekowali się starszymi. A dzisiaj wielu ludzi wysyła schorowanych rodziców do domów opieki i nie zawsze jest to podyktowane dobrem tych drugich. Płacą za ich utrzymanie, więc - można powiedzieć - są w porządku. Ale w sercu pozostaje poczucie zdrady.

Moja bohaterka to supermatka, która co chwilę jest w ciąży. Chce być fit, "być w formie". Narzuca sobie dyscyplinę, jest trochę jak taran. Trzyma się konwenansów, nakłada skorupę, żeby przetrwać, trzymać się. Ona nie chce wyjechać. Chce być "kimś" w tej społeczności.

M.C.: Te postaci są ciekawe do grania, bo są wyraziste. Nakreślone bardzo ostro. Kobiety są tu bardzo ekspansywne i atrakcyjne, ale i bardzo gorzkie.

Krzysiek daje nam taki skarb. To jest fantastyczny materiał do grania. Bardzo dobrze napisana sztuka, bliska życiu, bo tak jak życie balansuje na krawędzi tragedii i okrutnego śmiechu. Są tu teksty, które już wiadomo, że przejdą do naszych tzw. highlightów. Jak wiele tekstów z "Kruma". Takie gotowce, które wpisują się w życie, które każdy rozumie, które mówią bardzo trafnie o kondycji człowieka.

To jest bardzo ludzkie i przez to uniwersalne. Levin dotyka spraw, z którymi wszyscy się borykamy. Myślę, że nie będzie to taki spektakl wymagający intelektualnego przygotowania, jakim były " (A)pollonia" i "Francuzi" czy "Opowieści afrykańskie według Szekspira", w których trzeba było połączyć pewne mity, archetypy, coś doczytać albo pójść kilka razy, by w pełni odebrać przedstawienie. Tutaj każdy ma szansę zobaczyć siebie, bo każdy żyje w pewnej społeczności, rodzinie, chodzi do pracy, ma marzenia i tęsknoty. I niespełnienia.

M.O.: To słowo tęsknota, o którym Magda wspomniała, jest tu bardzo ważne. Wszystkie Levinowskie kobiety za czymś tęsknią. Mamy tu tęsknotę za tymi, którzy odeszli, i za czymś, czego nigdy nie doświadczyliśmy. To poruszający tekst o przemijaniu.

M.C.: I utracie. O tym, jak nas ubywa. Zaczynamy w 19 osób, a potem z każdym z ośmiu pogrzebów jest coraz mniej ludzi, coraz więcej krzeseł jest pustych.

M.O.: Zgadzam się z tym, co mówi Magda, że jest to fantastyczny materiał do grania, bo ma wyraziste postaci, ale chciałbym jeszcze dodać, że to tekst dla teatru zespołowego. Nie ma tu głównych ról, gramy prawie same zbiorówki, w których każdy przeprowadza los swojego bohatera. Krzysztof miał różne pomysły na tę premierę. Ale zarówno dla niego, jak i dla nas ważne było, żeby zrobić spektakl, który będzie naszą wspólną wypowiedzią jako zespołu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji