Z nutą optymizmu
W repertuarze stołecznych teatrów, normalną koleją rzeczy, obok spektakli złych, chybionych i ledwie poprawnych pojawiają się również pozycje dobre, bardzo dobre a czasem i wybitne. Jednak tych ostatnich jest tak niewiele, że ogólny obraz życia teatralnego w naszym mieście wypada mizernie. Niewątpliwie wydarzeniem ostatnich miesięcy jest inscenizacja "Kordiana" Juliusza Słowackiego w Teatrze Nowym. Długi czas narodowa klasyka nie pojawiała się na warszawskich scenach. Przyczyn tego niezrozumiałego zjawiska było wiele: rzekoma niechęć publiczności preferującej jakoby utwory lekkie, łatwe i przyjemne, brak pieniędzy na kosztowne spektakle etc. Jednak główna przeszkoda leżała chyba w świadomości twórców, którzy od niejakiego czasu przywykli do uprawiania sztuki nie wychodzącej poza przeciętność, niechęć (a może strach?) do podejmowania artystycznego ryzyka Jako pierwszy w tym sezonie po dramat romantyczny sięgnął Bohdan Cybulski. Jego inscenizacja "Kordiana" nowatorska w formie rozegrania utworu jest jednak głęboko zakorzeniona w historii już blisko dziewięćdziesięcioletniej obecności tego dzieła Juliusza Słowackiego na polskich scenach. Ten spektakl to kontynuacja i otwarcie nowego rozdziału reżyserskich zmagań i interpretacji narodowej klasyki - romantycznego mitu, bo przecież Cybulski to młody reżyser. "Kordian" w Teatrze Nowym tworzony jest skromnymi, wręcz ascetycznymi środkami, do niezbędnego minimum ograniczono dekoracje. Najważniejszym elementem scenograficznym jest światło rysujące na scenie jasne plamy, wywołujące z mroku kolejne postacie dramatu, potęgujące nastrój kolejnych obrazów. Sycą się światłem kolory, dominująca początkowo w spektaklu szarość przeobraża się w brąz, błękit, ogniste czerwienie sięgające purpury. Wraz z narastaniem akcji coraz więcej jest barw, coraz więcej jaskrawości na scenie, która zetleje w finale. Tytułową rolę w tym przedstawieniu kreuje Adam Bauman, aktor, który zaznaczył już swoją obecność w kilku spektaklach Teatru Nowego. Tworzy on postać Kordiana z ogromnym polotem, powściągliwie dawkując środki ekspresji. Unika patosu i egzaltacji, przedstawia człowieka rozdartego wewnętrznie, wyzutego ze spełnienia swojego powołania fatalizmu "choroby na Polskę" Ciążące na nim brzemię obezwładnia go, przerasta jego siły. Romantyczne rojenia o potędze zostają starte na miałki pył niemożności, bo wokół niego rozpanoszyło się "chciejstwo". To zbyt mało, by wybić się na niepodległość. Ciekawą postać tworzy Zdzisław Wardejn jako Wielki Książę Konstanty. Wardejn przedstawia Konstantego jako człowieka nieustannie balansującego między szaleństwem a racjonalizmem, popadającego w zmienne nastroje. Przydaje to tej postaci kolorytu, uwalnia od jednoznaczności postaw i czynów. I pozostali carscy dostojnicy w tym spektaklu nie są marionetkami - sługami dworu, ale wytrawnymi i przebiegłymi graczami politycznymi, węszącymi we wszystkim swój interes. Wciąż wahają się między służalczością a chęcią wyrwania się spod carskiej zależności. "Kordian" - romantyczne misterium, pytanie o Polskę - tego "Chrystusa narodów" jest na scenie Teatru Nowego gorzkim rozrachunkiem z mitami, upiorami posłannictwa i wyjątkowości w dziejach świata. Prometejski bohater jest tylko igraszką w rękach ślepego losu, szlachetne gesty i czyny spiskowców nieuchronnie są skazane na porażkę w zetknięciu z cynizmem notabli: Papieża, Prezesa. Pokora i modlitwa oto panaceum na polskie szaleństwo. Bohdan Cybulski stworzył spektakl wybitny, ujmujący plastycznością i precyzją rozegrania poszczególnych scen, dojrzałością interpretatorską Jego odczytanie "Kordiana" anno 1986 to przejmująca i kontrowersyjna wizja dramatu romantycznego Zmusza ta inscenizacja do myślenia, przewartościowuje wiele utartych pojęć pokutujących w naszej świadomości. Dowiódł Cybulski tym przedstawieniem, że narodowa klasyka to nie archaiczne ramoty a utwory wciąż aktualne, nasz teatralny kanon. Probierz artystycznej kondycji teatru i jego twórców. Słowa uznania należą się również współtwórcy tego spektaklu, scenografowi Janowi Banuchowi za oryginalne potraktowanie światła, będącego samoistnym i jakże sugestywnym elementem plastyki na scenie. Premierę "Kordiana" Juliusza Słowackiego w Teatrze Nowym dopełniło otwarcie wystawy zatytułowanej: "Kordian na scenie Pamiątki" oraz koncert zespołu kameralistów "Camerata Vistula".
Wśród spektakli wystawionych w tym sezonie na scenie Teatru Dramatycznego warto zwrócić uwagę na "Okapi" Stanisława Grochowiaka w reżyserii Bogdana Czajkowskiego. Utwór ten to groteska przedstawiająca infantylny świat mężczyzn, którzy zmuszani przez okoliczności do odgrywania przeróżnych życiowych ról, w gruncie rzeczy są wciąż chłopcami. Łakną nade wszystko matczynej czułości i ciepła rodzinnego domu. Tylko kobieta potrafi stworzyć im azyl. Tytułową rolę w tym przedstawieniu gra Ewa Ziętek, aktorka obdarzona ogromnym temperamentem i energią Czajkowski słusznie więc postanowił wykorzystać te naturalne atuty aktorki. I osiąga ona właściwy efekt swej gry dopóki nie stara się jeszcze bardziej wzmocnić siły swej ekspresji. Zdarza się bowiem, że zupełnie niepotrzebnie szarżuje, co prowadzi do przerysowania postaci. Niespodziewanie dobrze wypadają w tym spektaklu pozostali aktorzy: Krzysztof Wieczorek (Antoś), Józef Onyszkiewicz (Trot). Ryszard Jabłoński (Fifi) i Jerzy Janeczek (Jaksa Zakapiorek). Bogdan Czajkowski wykazał w tym utworze sporą biegłość reżyserską zręcznie poprowadził akcję, pomysłowo rozegrał kilka scen, a finał spektaklu dowiódł, że ma i poczucie humoru. Warto więc zapamiętać to nazwisko.
Teatr Rozmaitości w swych peregrynacjach w historię polskiej dramaturgii sięgnął ostatnio po "Żabusię" Gabrieli Zapolskiej, powierzając reżyserię Józefowi Słotwińskiemu. Jest to nareszcie jedna z niewielu świetnie zrealizowanych komedii na stołecznych scenach. Brawurowo odtwarza tytułową rolę Emilia Krakowska dając tym dowód ogromnej różnorodności swego talentu. Do tej pory przyzwyczajeni bowiem byliśmy do pewnej jednostronności ról tej aktorki. Zaskoczeniem jest nowe wcielenie Zygmunta Malanowicza jako Bartnickiego, męża kochliwej Żabusi. Przyznam się szczerze, iż nie spodziewałem się takiego komediowego zacięcia u Malanowicza. Jednak aktor ten nie poprzestał na farsowych akcentach w budowaniu postaci, wzbogacił ją o nutę tragizmu w scenie końcowej. Ten subtelny zabieg przydał Bartnickiemu pełnię człowieczeństwa, zdjął z tej postaci odium jednoznaczności. Malanowicz uwiarygodnił przez to całą fabułę sztuki. Sens "Żabusi" nie polega na ukazaniu moralnego idiotyzmu głównej bohaterki, główna wartość tej komedii mieszczańskiej Gabrieli Zapolskiej leży w przedstawieniu cierpień jakie powoduje zdrada kochanej osoby. Naiwny w gruncie rzeczy moralitet o niestałości płochych kobiet zyskał na wymowie.
Należy także odnotować kolejny interesujący spektakl w Teatrze Ochoty - "Zbrodnia i Kara" według Fiodora Dostojewskiego w reżyserii Jana Machulskiego. Ta kolejna próba zmierzenia się ze światową klasyką odsłania świat niełatwych wyborów moralnych, gdzie ludzie o nieprzeciętnej wrażliwości wciąż nie mogą pogodzić się z brutalną rzeczywistością Przedstawienie to wystawia dobre świadectwo artystom Teatru Ochoty i jest dowodem coraz większej dojrzałości tej sceny.
Niewiele jednak dobrego można powiedzieć o najnowszej premierze w Teatrze Małym - "Fizykach" Friedricha Durrenmatta w reżyserii Lecha Komornickiego. Spektakl ten jest rażąco niespójny, pełen pustych miejsc, reżyserskich niedoróbek i aktorskich potknięć. Dziwacznie falujące tempo akcji nie znajduje ani faz budowania napięcia ani finału, ot, rzecz się toczy początkowym rozpędem, by ku zadowoleniu widzów dobiec końca Poszczególne postaci, choć grane przez wybitnych aktorów, wypadają blado i nieprzekonywająco, a pewne sytuacje przywodzą na myśl dwuznaczny spektakl "Drzewa umierają stojąc"...
W tym chybionym widowisku wart jest jednak zauważenia Gustaw Kron tworzący bardzo subtelnie, z ogromnym wyczuciem scenicznym postać pacjenta zakładu doktor Matyldy. Zastanawiający jest też fakt trwonienia olbrzymiego scenograficznego talentu Kazimierza Wiśniaka powierza mu tworzenie dekoracji do tak mizernego utworu. Czyżby Teatrowi Narodowemu zbywało na wybitnych scenografach? Traktując "Fizyków" jako wypadek przy pracy miejmy nadzieję, że kok premiera w Teatrze Małym, a ma być "Pigmalion" Shawa przerwie złą passę tej sceny.