Artykuły

Obrachunki z przeszłością

Apollo Korzeniowski - jeden z ostatnich reprezentantów naszej literatury epoki romantyzmu, autor dwóch sztuk, "Komedii" i "Dla miłego grosza", a zarazem człowiek czynu, działacz niepodległościowy - to postać odkryta dla życia teatralnego właściwie już po wojnie. Dopiero bowiem prezentacje "Komedii" w reż. M. Wiercińskiej (1952) i "Dla miłego grosza" w reż. A. Hanuszkiewicza (1963) ukazały Korzeniowskiego w nowym świetle - nie tylko jako ojca Conrada, ale i jako nietuzinkowego dramatopisarza. Po piętnastu latach sztuka "Dla miłego grosza" powróciła na warszawskie sceny - otworzył nią obecny sezon Teatr Polski. Jest to z pewnością tekst, zasługujący na uwagę, napisany ze swadą, ironią i sarkazmem obrachunek ze środowiskiem szlacheckim, które w latach współczesnych Korzeniowskiemu przyjmowało postawę coraz bardziej oportunistyczną, wyrzekło się patriotycznych idei na rzecz kultu pieniądza.

Tę właśnie problematykę podejmuje autor "Dla miłego grosza" z całą ostrością, traktując romansowo-matrymonialną intrygę niemal wyłącznie jako pretekst, odsłaniający prawdę o moralnym bankructwie przedstawianego świata. Artystyczne walory, które stanowią w dużym stopniu o scenicznej żywotności utworu, to przede wszystkim smakowity, chwilami błyskotliwy dialog i bogata, zadziwiająco dojrzała charakterystyka postaci. To dużo.

Niestety, nie wykorzystał tych wartości sztuki Tadeusz Minc twórca przedstawienia w Teatrze Polskim. Zamiast skupić uwagę na trafnej intepretacji tekstu, na umiejętnym prowadzeniu aktorów, na precyzyjnej ekspozycji dialogu - reżyser myślał przeważnie o zewnętrznych ozdobnikach, o jałowej ornamentyce. Stąd muzyczne intermedia, a wśród nich np. "żywy obraz" pań z wędkami, śpiewających pieśni Moniuszki. Również scenografia Adama Kiliana, czysta w kompozycji plastycznej, budzi wątpliwości w momencie, gdy w złoconej ramie jawi się fabryczny pejzaż. Efekt to dość natrętnie ilustracyjny.

Najwięcej zależało jednak od aktorów. A im właśnie zabrakło stylu, konsekwencji, świadomości wspólnych zadań. Niemal każdy operował innymi środkami wyrazu, nie współtworząc charakteru całości. To oczywiście w znacznej mierze wina reżysera, który nie zdołał nadać przedstawieniu bardziej jednolitej konwencji, dynamiką rytmu. Dlatego też pierwszy akt "Dla miłego grosza", prezentujący całą galerię postaci, okazał się właściwie martwy teatralnie. Szkoda również, że bodaj najlepiej napisany w sztuce dialogowy pojedynek między Anną a Henrykiem nie został rozegrany na miarę możliwości, jakie dawał tekst.

Jedynie obecność na scenie Józefa Nalberczaka (Karol), w pewnym stopniu zmieniała obraz sytuacji, podnosiła temperaturę spektaklu. Tylko ten aktor potrafił poprowadzić swoją rolę ostro, chwilami brawurowo, a zarazem z poczuciem humoru, ze swadą i dowcipem. Krystyna Królówna wyglądała na scenie efektownie, ale zbudowała postać Anny w sposób nieco sztuczny, nie pozbawiony minoderii. Janusz Zakrzeński nie wydobył z roli Henryka wszystkich odcieni drwiny, goryczy, sarkazmu, był zbyt monotonny w ekspresji. Zygmunt Sierakowski (Józef Staropolski) zagrał rolę pozytywnego bohatera zupełnie nieprzekonywająco, bez wyrazu, deklamacyjnie i to na jednej nucie. Natomiast Czesław Wojtała wyraźnie przerysował sylwetkę szlacheckiego snoba (Adam Muchowski). Trudno byłoby zatem uznać tę premierę Teatru Polskiego za udaną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji