Artykuły

Zatańczyć Lutosławskiego

Wydarzeniem była londyńska premiera baletu "Life is a dream" Witolda Lutosławskiego. Spektakl Rambert Dance Company z polskim wsparciem Instytutu Adama Mickiewicza trafia teraz na festiwalw Bergen, a przewidzianych jest ponad 30 kolejnych prezentacji - pisze Adam Ciesielski w Sieciach.

Witold Lutosławski (1913-1994) już za życia był ceniony i wykonywany w Anglii, wszakże nigdy nie na scenie baletowej. Długo nie miał przekonania do wykorzystywania swych utworów w spektaklach tanecznych. Pojego śmierci te rygory zelżały, w 2007 r. Krzysztof Pastor sięgnął m.in. po "Preludia taneczne" w swym balecie "Visions at Dusk", zrealizowanym w Het Nationale Ballet w Amsterdamie, a w 2012 r. po IV Symfonię w projekcie "Chapters". Obecna inscenizacja londyńska jest kolejną z nielicznych dotychczas prób skojarzenia muzyki Lutosławskiego ze sztuką tańca. Nader udaną - powiedzmy od razu.

Założycielką Rambert Dance Company, najstarszego brytyjskiego zespołu baletowego, była w 1926 r. Marie Rambert (1888-1982). Urodzona w Warszawie jako Miriam Ramberg, doświadczenie zdobywała w Baletach Rosyjskich u Diagilewa i Niżyńskiego. Spod jej ręki wyszły tak ważne osobowości jak Frederick Ashton czy Harold Turner. Jej teatr do dziś słynie z pierwszorzędnych tancerzy i realizatorów.

Duński choreograf Kim Brandstrup to z kolei światowa marka. Muzyki Lutosławskiego wcześniej nie znał, drogę do niej utorowały mu fascynacje teatrami awangardowymi Tadeusza Kantora i Jerzego Grotowskiego. Niewykluczone, że oglądany w młodości w Kopenhadze "Książę niezłomny" Calderona w surowej wersji aktorów Grotowskiego (z niezapomnianym Ryszardem Cieślakiem) podpowiedział mu teraz wybór innego dramatu mistrza hiszpańskiego baroku, "Życie jest snem". Zwłaszcza że jego autor akcję umieścił w Polsce. Fikcyjnej, jak 250 lat później Alfred Jarry w "Ubu Królu".

Losy polskiego królewicza, podejrzewanego przez ojca o mordercze instynkty, więzionego, uwalnianego i znów (w uśpieniu) osadzanego w wieży, choreograf potraktował jako bajkowe tło. Nakładając na nie różne filtry, m.in. własne doświadczenia kreatora spektaklu, z karuzelą alternatywnych pomysłów, huśtawką nadziei, zwątpień, onirycznych marzeń. Bohater i jego alter ego spotykają się zresztą. W realu? W lustrze? We śnie? "Gdy rozum śpi, budzą się upiory" - skonstatował kiedyś Goya. Tu poetycką wieloznaczność, grę iluzji podkreśla scenografia - dzieło Quay Brothers, obdarzonych niezwykłą wyobraźnią amerykańskich bliźniaków, asów animacji i filmu, twórców m.in. pamiętnej "Ulicy Krokodyli" wg Brunona Schulza. Nikt też lepiej jak oni nie mógł rekomendować Brandstrupowi muzyki Lutosławskiego. Wszak właśnie Timothy i Stephen Quay, bywalcy i entuzjaści Polski, są autorami filmu do Kwartetu tego kompozytora.

Właśnie genialna muzyka Lutosławskiego, wykonywana przez żywą orkiestrę, idealnie integruje zmienne klimaty, obrazy, niesie fruwających w powietrzu tancerzy. Rozbrzmiewają IV Symfonia, Łańcuch II, "Muzyka żałobna". Ale poruszające wrażenie robi też napisana przez Lutosławskiego pod pseudonimem Derwid piosenka "Nie oczekuję dziś nikogo". Śpiewana po polsku w nagraniu Reny Rolskiej (1960). Nostalgicznej melodii towarzyszy solo taneczne zjawiskowej Greczynki.

Zafrapowani Bracia Quay zasypali mnie w Londynie pytaniami o Rolską, niewzmiankowaną zresztą w programie. Interesowały ich piosenki z jej repertuaru i ewentualne spotkania z Lutosławskim, który wszak obok dzieł symfonicznych pisał także przeboje. Wspólnie marzyliśmy też, by londyńskie "Życie jest snem" pokazać w Polsce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji