Artykuły

Zabrakło pomysłu na tragedię antycznej królowej

Nie wiadomo, po co i dla kogo Laco Adamik wystawił "Fedrę" Racine'a w Teatrze Powszechnym, skoro pokazuje nam świat bezwolnych histeryków i neurotyków, których problemy są nam obojętne.

Zaskakujący jest wybór dramatu Racine'a na scenę Teatru Powszechnego. Jest on bowiem mało widowiskowy: o większości wydarzeń dowiadujemy się z opowieści. Nie porusza nas też dylemat dumnej królowej, która kocha swojego pasierba. Nie było to zapewne niczym rażącym w starożytności (przypomnijmy, że mityczni bohaterowie płodzili dzieci z krowami, bykami, łabędziami itd.), nie jest czymś przesadnie szokującym dziś, kiedy aferę rozporkową z wypiekami na policzkach śledzi przed telewizorami cały świat. Bohaterowie Racine'a nie działają, lecz mówią. Nie działają, są bowiem w większości bezwolnymi zabawkami: Fedra poddaje się swojej piastunce Enonie, Hipolit jest bezradny wobec Fedry, a Tezeusz - wobec wszystkich postaci i jeszcze Neptuna. Brak głównego bohatera, który stanowiłby oś spektaklu. Siłą rzeczy więc wybija się to, co drugoplanowe, i największe zainteresowanie widzów budzi Enona, piastunka Fedry, świetnie, powściągliwie zagrana na wózku inwalidzkim przez Mirosławę Dubrawską. I właśnie śmierć Enony wywołuje największe wzruszenie.

Po co? Dla kogo wystawiono "Fedrę"? Laco Adamik i nie zna odpowiedzi na te pytania. Co gorsze, nie zna odpowiedzi na pytanie: jak?. Wszystkie postaci są rozhisteryzowane, rozwrzeszczane, nie potrafiące przezwyciężyć okoliczności. Jedyne, co potrafi Krystyna Janda, grająca Fedrę, to rozpaczliwie machać rękami i odrzucać poły swego królewskiego płaszcza. Jedyny raz wywiera na widzu wrażenie, kiedy umiera po wypiciu trucizny, ale to raczej zasługa jej znakomitego warsztatu aktorskiego niż reżysera. Piotr Machalica głównie stoi i patrzy tępo. Hipolit Marcina Władyniaka zachowuje się jak szalony: wpada na scenę z prędkością 60 km na godz., po czym stając jak wryty z piskiem obcasów, piętnaście minut przemawia do Fedry. Jego obłęd najwyraźniej udziela się Arycji, granej przez Marię Seweryn. Nie potrafi ona wydobyć tragizmu z postaci ukochanej Hipolita, jest mdła i nijaka. Kuriozalnym zaś pomysłem było ustawienie na scenie szklanej ściany, zza której mówią aktorzy. Do widza nie dociera treść, lecz jedynie dudniący bełkot. I jeszcze jedno: od aktorów takiej klasy można chyba wymagać, aby nauczyli się tekstu. Jedynie Krystyna Janda nie potykała się na pięknych Racine'owskich strofach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji