Artykuły

Bubel na jabłoni. Kiepski początek Przeglądu Nowego Teatru Dla Dzieci

"Babcia na jabłoni" wg Miry Lobe w reż. Jarosława Kiliana Wrocławskiego Teatru Lalek na V Przeglądzie Nowego Teatru Dla Dzieci we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Premiera Wrocławskiego Teatru Lalek, która otworzyła tygodniowy festiwal, to jeden z gorszych spektakli tej sceny w ostatnich latach.

Wpadka jest o tyle bolesna, że dobra passa WTL-u trwa niemal nieprzerwanie od początku dyrekcji tercetu Maria Wojtyszko (kierowniczka literacka), Jakub Krofta (szef artystyczny) i Janusz Jasiński (dyrektor teatru). Owszem, zdarzały się potknięcia - wystawione w 2012 roku "Antyzwiastowanie" Marii Spiss i Bartosza Szydłowskiego zaowocowało nie tylko artystyczną porażką, ale i procesem o plagiat, a po premierze "Krzywiryjka" Roberta Jarosza dwa lata później większość publiczności miała kwaśne miny. Ale potem było już tylko dobrze, a ostatnie sezony z rewelacjami w rodzaju "Yemai. Królowej mórz" Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk w reżyserii Martyny Majewskiej czy "Piekła-Nieba" duetu Wojtyszko-Krofta upewniły wrocławian w przekonaniu, że mamy jeśli nawet nie najlepszą, to z pewnością jedną z najciekawszych scen lalkowych w kraju. Scenę proponującą najmłodszym widzom teatr, który traktuje ich poważnie, dotyka ich problemów, prowokuje do myślenia, skłania do międzypokoleniowych debat.

Cóż, wpadki zdarzają się nawet najlepszym. Przykre jedynie, że "Babcia na jabłoni" na motywach książki Miry Lobe pod tym samym tytułem i w reżyserii Jarosława Kiliana otworzyła Przegląd Nowego Teatru dla Dzieci, który z założenia daje wrocławianom rodzaj "the best of" - festiwal najciekawszych produkcji teatralnych z ostatnich dwóch lat. Poprzeczka była zatem ustawiona wyżej niż przy większości innych premier, tym bardziej że "Babcia..." musiała się już dzień później skonfrontować ze znakomitym "Królem Maciusiem Pierwszym" Teatru Lalek "Banialuka" z Bielska-Białej w reżyserii Konrada Dworakowskiego, ze świetnym Mateuszem Bartą, absolwentem wrocławskiej Akademii Sztuk Teatralnych w roli tytułowej.

Teoretycznie to się musiało udać - książka Lobe znana jest kilku pokoleniom polskich czytelników. Wydano ją u nas po raz pierwszy w 1968 roku ze zjawiskowymi ilustracjami Mirosława Pokory. W 2009 roku po latach przerwy wróciła w tym kształcie do księgarń dzięki wydawnictwu Dwie Siostry. Jarosław Kilian to doświadczony twórca teatru dla dzieci, we Wrocławiu wyreżyserował udaną baśń "Co krokodyl jada na obiad" ze wspaniałą scenografią Józefa Wilkonia. W dodatku za adaptację "Babci..." zabrał się Wojciech Zimiński, dziennikarz, scenarzysta, twórca kabaretowy, znany milionom widzów z komentarzy w "Szkle kontaktowym" - wydawałoby się, gwarant odpowiedniej dawki dystansu, humoru i ironii. No i jeszcze Krzesimir Dębski, który całość muzycznie oprawił.

I do warstwy muzycznej można mieć tu najmniej zastrzeżeń. Jest w spektaklu Kiliana kilka dobrych piosenek. Jest znakomity duet Bartka Miarki (gitary) i Michała Bocka (perkusja), który gra na żywo. Jest wreszcie jedna, jedyna podrywająca widownię do oklasków scena koncertu na garnki i talerze w wykonaniu głównego bohatera, małego Antka (gościnnie występująca Agata Cejba).

O całej reszcie trudno powiedzieć cokolwiek dobrego. Scenografia Weroniki Karwowskiej jest płaska, nieciekawa - pomijając nawiązujący do stylistyki książkowych ilustracji statek piratów, który miga gdzieś przez moment - a przede wszystkim niespójna. Największą porażką jest tytułowe drzewo, w domyśle i tylko w domyśle, magiczna przestrzeń dla bohatera spektaklu, w rzeczywistości - monotonne do bólu. Cyrkowe z ducha kostiumy czy lalki (psa i babci) wydają się być wyjęte a to ze sklepu z pluszakami, a to z gabinetu figur woskowych i w żaden sposób nie przekładają się na pomysł na całość opowieści. Zresztą, jaki pomysł! Koncepcji tu najbardziej ze wszystkiego brakuje.

Opowieść o Antku, który nie ma prawdziwej babci, więc wymyśla sobie bajkową postać, z którą odbywa mniej lub bardziej niebezpieczne wyprawy, ma w sobie urok i czar historyjki retro. Ech, gdzież te niegdysiejsze babcie - wypadałoby westchnąć - w kapeluszach z kwiatami, z motkiem wełny na kolanach, w okularach zsuniętych na czubek nosa, marzące o kocu antyreumatycznym! Jarosław Kilian zatrzymuje się w rozkroku - a to próbuje niewiele wnoszącymi do fabuły szczegółami uwspółcześnić tę narrację (brat głównego bohatera w słuchawkach na uszach, wpatrzony w ekran smartfona), a to ogrywa ten retro klimat w sposób najgorszy z możliwych, wpadając w zużyte, powielane po wielokroć schematy. Babcia występuje więc w duecie z fotelem, mama z wazą zupy, Antek w czerwonej czapce i spodenkach, jako bezpieczny, bo pozbawiony asysty wilka czerwony kapturek, podskakuje wciąż i przebiera nogami, jakby wyskoczył z kadru disneyowskiej kreskówki. Zresztą cała reszta obsady także gra raczej uśrednione typy ludzkie, a nie prawdziwe postaci. Niektóre zresztą - jak rodzeństwo Antka - nic nie wnoszą do fabuły i wydają się tu całkowicie zbędne.

Gdyby jeszcze towarzyszył tym chwytom jakiś ironiczny nawias, ale gdzie tam! Cała historia jest utaplana w tanim dydaktyzmie, łatwym do rozgryzienia dla każdego widza. "To taka bajka dla niegrzecznych dzieci, bo może jak obejrzą, to zgrzecznieją" - podsumował po obejrzeniu "Babci..." zaprzyjaźniony przedstawiciel młodszej widowni. Po tym, jak WTL mierzył się z o wiele poważniejszymi, dotykającymi dziecięcą publiczność tematami rozwodu, migracji, śmierci bliskiej osoby, trudno, żeby określenie "bajka dla niegrzecznych dzieci" zabrzmiało jak komplement. Tym bardziej że niegrzeczne dzieci ten spektakl musiałyby oglądać za karę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji