Artykuły

Grane i zapowiadane

Tadeusz Minc ma szczęśliwą rękę do Teatru Małego. Pamiętamy jego bardzo dobre spektakle Różewiczowskie sprzed lat: "Kartotekę" (1973) i "Białe małżeństwo" (1975). Przedstawienia podobały się nie tylko publiczności, miały też dobrą prasę i wysokie oceny wśród krytyków. Po wielu latach powrócił Tadeusz Minc na scenę, która przynosiła mu sukcesy. I bodaj zadebiutował (?!) ten sześćdziesięcioparoletni, wielce zasłużony i wciąż bardzo twórczy reżyser w Brechcie. Zrobił przedstawienie dobre, dowcipne, przejrzyście skonstruowane, stylowe, budzące tzw. dobre uczucia.

"Pan Puntila i jego sługa Matti", bo o tym przedstawieniu mowa, wcale nie należy do utworów łatwych. Wymowa sztuki, wynikająca przede wszystkim z analizy osobowości głównego bohatera, niezbyt jest jednoznaczna i oczywista, jak na przypowieść przystało. Przeciwstawienie sił Dobra i Zła tkwiących w samym Panu Puntili, objawiających się pod postaciami pijaństwa lub trzeźwości wprowadza wśród krytyków niepokój. Bo jak to jest? - zastanawia się Konstanty Puzyna "Dlaczego Pan Puntila po pijanemu jest dobry? Czy wszyscy kapitaliści są dobrzy, kiedy pijani? Czy trzeźwy Pan Puntila dlatego jest taki zły, bo jest bogatym wyzyskiwaczem, czy może to tylko agresja człowieka chorego, a jego rozdwojenie i stany euforii są znanymi objawami schizofrenii? I dalej powiada Konstanty Puzyna: "Teraz możemy także zaryzykować przypuszczenie, co w intencjach Brechta miała, być może wyrażać postać wiecznie pijanego Pana Puntilli. W jego pijackiej serdeczności i dobroci kryje się może tylko perfidia. Może dochodzi tu do głosu, lecz nieświadomie, dobra natura ludzka, podczas gdy w jego bezwzględności na trzeźwo - przeciwnie, świadoma akceptacja wilczych stosunków narzuconych przez kapitalizm?" Prawdopodobna z psychologicznego punktu widzenia analiza postaci jest o tyle istotna. że może prowadzić do skonstruowania ogólniejszych wniosków natury filozoficzno-społecznej. Bowiem konwencja Brechtowskiego teatru ze swej niejako natury domaga się ciągłych uogólnień.

Oglądając przedstawienie w Teatrze Małym odniosłem wrażenie, że Tadeusz Minc i grający rolę Puntilli Witold Pyrkosz przyjęli dla budowania swego spektaklu nieco inny punkt wyjścia. Może bardziej teatralny, a na pewno prostszy. Otóż spróbowali budować swoistą opozycję Dobra i Zła między tym co "swoiście teatralne", a tym co "na serio". Oczywiście jeden i drugi sposób jest teatralny.

Ale zarówno reżyser jak i aktor przez konstrukcję Puntilli sugerują, że możliwe jest budowanie jakby dwu rzeczywistości artystycznych, z których jedna i druga funkcjonują względem siebie jak bardzo szczególna gra różnych poetyk, ukrywających i ujawniających jednocześnie różne treści. Innymi słowy mówiąc, dążono przede wszystkim nie tyle do skonstruowania opowieści o Puntilli pijaku, co o Puntilili aktorze. To przeniesienie znaczeń, potwierdzone w przedstawieniu także innymi akcentami, okazało się bardzo udane. Powstał bowiem spektakl po trosze o naturze samego teatru, o naturze aktorstwa, zachowujący jednocześnie całą warstwę moralizatorsko-filozoficzną w dość przewrotnym wydaniu. Powstało przedstawienie na swój sposób ironiczne, parodiujące konwencję, w której samo się znalazło. Sługa Matti (Jarosław Truszczyński) śpiewając songi zakłada brechtowsko-podobne okulary, trzyma w palcach charakterystyczne cygaro i z pozycji "autora" komentuje ten świat - teatr, który stwarza i zatrzymuje, komentując go i objaśniając, by potem znowu odegrać rolę sługi Pana Puntilli i starać się zrozumieć wszystko, co jest do zrozumienia, oraz zawładnąć dobrem, czyli wyprowadzić ze sobą ze świata Puntilli umiłowaną dziewczynę.

Co zaś jest najważniejsze w rozumieniu świata i człowieka? W "Operze za 3 grosze" powiada Bertolt Brecht: "Człowiek hołduje chętniej dobru niźli złu, Ale warunki nie sprzyjają mu".

Przedstawienie Tadeusza Minca jest pogodną opowieścią o "hołdowaniu dobru". O niewielkich, być może, radościach, szczęściach, dobrych chwilach stwarzających się także dzięki teatrowi, o umiejętnościach przeżywania uczuć dobrych i dzielenia się nimi, radości, która może wynikać z rzeczy małych. Bowiem te największe i tak są nieosiągalne, jak prawdziwy szczyt dla Puntilli - zdaje się z dobrotliwą goryczą mówić to przedstawienie. Pan Puntilla Witolda Pyrkosza ma w sobie coś z aktorstwa komików starego kina. Jest bowiem w tej roli i "pokaz" zewnętrznych sposobów i środków, i szeroki gest, ale i potrzeba przekazania swej publiczności jakiejś własnej, ludzkiej prawdy. Jest w tym aktorstwie tak charakterystyczna dla wszelkiego błazeństwa (a Puntilla jest też na swój sposób błaznem) próba przełamania bezgranicznej bariery samotności. Oto bowiem błazen dając radość innym, pozostaje sam, zawsze gotowy, by bez końca sprawdzać świat i ludzi, ukazując niezmiennie względność wszelkich wartości. Nawet sam dla siebie zatraca wewnętrzne podziały przysłowiowego Dobra i Zła.

Cały spektakl utrzymany jest w przejrzystej konstrukcji, w dobrym rytmie i tempie. Jest pokazem panowania nad materią dramaturgiczną i nad własną wyobraźnią. Oglądając w przeszłości spektakle tego reżysera na scenach Gdańska, Wrocławia, Poznania czy Warszawy odnieść można było niejednokrotnie wrażenie, że rozpętuje on na scenie wyobraźnię, która wciąga go jako reżysera i często rządząc się własnymi żywiołowym zasadami, ubezwłasnowolniała artystę w jego procesie kontrolowania własnych poczynań. Tym razem z przyjemnością obserwować można jak reżyser panuje nad dziełem, które ani przez moment nie wymyka się jego uwadze. Spektakl zrobiony z poczuciem formy i stylu, i co bardzo ważne, ze zdyscyplinowaną konstrukcją narracyjną. Oscylujący między groteską, komedią, a jakąś zadumą na serio, o tym, czym jest teatr i jeszcze poza małą, chwilową iluzją, którą stwarza, można nim wyrazić. Są zabawne pomysły reżyserskie z wjeżdżającym niespodziewanie na scenę samochodem, są zabawnie grane role. Rozmowa Pastorowej (Danuta Wodyńska) z Lainą (Małgorzata Lorentowicz) o "zagospodarowywaniu grzybów" należy do na najdowcipniejszych w przedstawieniu, a pantomimiczna scena, jak z niemego filmu, przyspieszona scena, w której Matti wypróbowuje praktyczne umiejętności swej niedoszłej żony Ewy (Joanna Ładyńska) w prowadzeniu rozlicznych zajęć domowy, należy do najbardziej brawurowych.

Przenosząc zatem kontekst sztuki z "obrazu stosunków społecznych" miasteczka w kapitalistycznej Skandynawii, na stosunki niejako wewnątrzteatralne, nadając utworowi nieco inne sensy, nie uronił jednak Tadeusz Minc z Brechta niczego, co w nim najważniejsze, a mianowicie fachowość rzemieślnika i filozofa moralisty To chyba wystarczający komplement dla przedstawienia w Teatrze Małym.

Nie można natomiast skomplementować przedstawień w Teatrze Dramatycznym. Wprawdzie teatr zaczął znowu grać, najciekawsze z tego, co dotychczas w teatrze się dzieje, są wypowiedzi nowego dyrektora Zbigniewa Zapasiewicza, udzielane w bardzo wielu miejscach i na wielu łamach. Wyłania się z nich kształt celu, do którego chcę dążyć pełną świadomością i determinacją wybitny aktor, decydując się na prowadzenie teatru. Na ile jest to cel realny - stworzenie zespołu zdolnego do "wyemitowania" większej, niż przeciętna, energii twórczej - zobaczymy. W każdym razie opóźniony konieczności, początek sezonu artystycznego w tym teatr ujawnił, że będzie to niełatwa i chyba nie najkrótsza droga do celu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji