Artykuły

"Wesele" Jana Klaty, czyli pytania o wspólnotę

"Wesele" Stanisława Wyspiańskiego w reż. Jana Klaty ze Starego Teatru w Krakowie na 38. Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. Pisze Anna Piniewska na blogu Teatr dla Wszystkich (platformie zastępczej Teatru dla Was).

"Wesele" Jana Klaty mówi o bierności i podziałach. Twórcy i obsada "Wesela" mówią o działaniu i wspólnocie. Nie można przecież zapominać o atmosferze, w której toczyły się ostatnie próby spektaklu; o protestach, które zjednoczyły ludzi pod hasłem: "Polityka niech nam teatru nie tyka!"; o tym, że nie było to zwykłe przedstawienie, tylko wielkie pożegnanie Klaty ze stanowiskiem dyrektora Starego Teatru w Krakowie. Dlaczego wielkie?

Klata robi coś niesamowitego z "Weselem" Wyspiańskiego - znajduje klucz, by dwa odmienne głosy połączyć w jeden, eksponujący symbiozę wyobraźni młodopolskiej i współczesnej. Z jednej strony wprowadza zupełnie nowe rozwiązania na płaszczyźnie interpretacyjnej i symbolicznej. Z drugiej jest stosunkowo wierny tekstowi, przy przygotowaniach korzysta z "Encyklopedii Wesela" Węgrzyniaka, myśli też o tzw. intencjach autora. Choć reinterpretuje konkretne sceny i postaci, często osadza je we współczesnym kontekście, jednocześnie cały czas mówi językiem Wyspiańskiego i pokazuje siłę słowa poetyckiego, które w odpowiedniej oprawie scenicznej może stać się pesymistyczną diagnozą dwudziestego pierwszego wieku. Siłą spektaklu jest nadanie dobrze znanemu słowu literackiemu nowego tła i nowego głosu. To odnalezienie wcześniej niedostrzeżonego potencjału.

W naszych czasach słynne pytanie "Co tam, panie, w polityce?" trzeba powtórzyć, za pierwszym razem może jedynie wzbudzić gorzki, niepohamowany śmiech i eksplozję dźwięków w wykonaniu blackmetalowego zespołu Furia. Radczyni (Anna Dymna) i Klimina (Elżbieta Karkoszka), choć zachowują się jak dwie osoby w jednym ciele, przytulone, niby patrzące razem na zastaną rzeczywistość - każda tylko jednym okiem - nie rozumieją siebie. To tylko pozór i wrażenie. Bycie obok jest w rzeczywistości byciem daleko. Odpowiedzią na butę chłopów i zarzewie konfliktu jest karykaturalny śpiew i taniec do zaaranżowanej przez księdza (Bartosz Bielenia) religijnej przyśpiewki "Chrześcijanin tańczy". Ubrany w skórzaną kurtkę Gospodarz (Juliusz Chrząstowski) recytuje z Wernyhorą (Zbigniew Ruciński) fragmenty jego słów, ale sam sobie nie wierzy - my mu tym bardziej nie wierzymy. Czepiec (Krzysztof Zawadzki) wyczekuje na znak walki w czerwonej, patriotycznej koszulce z orłem, a Rycerz Czarny (Małgorzata Gorol) okazuje się półnagą kobietą z biało-czerwoną flagą na ramieniu. Ale czy to nie są tylko puste symbole; czy na pewno przekonuje nas zagłuszany przez muzykę głos: "Polska to jest wielka rzecz"? Ze złotego rogu, z naszej szansy na wolność, pozostanie przecież jedynie kiczowata, plastikowa reklamówka, którą dostanie młody, żywiołowy Jasiek (Krystian Durman), a o jej zgubieniu poinformuje już strapiony życiem, osiemdziesięcioczterolatek (Andrzej Kozak). "Ostał mi się ino sznur" - powie z zawodem, patrząc na zastygłych, klęczących weselników. Światło niespodziewanie zgaśnie, cisza stanie się najbardziej przerażającą muzyką, a bezruch okaże się bardziej wymowny niż chocholi taniec.

Przecież ani muzyka, ani taniec nie są potrzebne, by finał wybrzmiał z wielką siłą. Całe "Wesele" jest przecież na wskroś przesiąknięte ostrymi dźwiękami - więcej nawet, to zespół (głównie wokalista, Michał Kuźniak) pełni rolę chochoła, który reżyseruje już nie zakończenie, ale cały spektakl. Chocholi taniec, metaforyczne ujęcie marazmu, zniewolenia, niezdolności do czynu, opanowuje i w całości pochłania weselników, co eksponuje rewelacyjna choreografia Maćko Prusaka. Sceny grupowego tańca uderzają nie tylko dynamiką, energią i barwnością, ale też pesymizmem. Taka jest nasza Polska - zdaje się tym obrazem mówić Klata. Nawet gdy, przykładowo, Maryna (Jaśmina Polak), próbuje wyzwolić się energicznymi ruchami w tańcu, i tak za chwilę zmuszona będzie wrócić do złapanych za ręce, noszących na twarzy ten sam grymas bohaterów. Nie dość, że ta obezwładniająca siła zniewala wszystkie postaci - zniewala też każdą z nich z osobna. W dwóch świetnych monologach - Pana Młodego (Radosław Krzyżowski) i Poety (Zbigniew W. Kaleta) - dominantą, co ciekawe, staje się ruch - jakby kurczenie się w sobie, uginanie się pod niewidocznym ciężarem. W moim odczuciu to właśnie postać Poety w brawurowej kreacji Kalety może stać się czymś na kształt urzeczywistnionej idei spektaklu. Dekadent z klapkami na oczach, żyjący w swoim świecie, z wielką pasją mówi jedynie o tym, co poetyckie, co nierealne: "duch się w każdym poniewiera i chciałby się wydrzeć". Tak jest w poezji, tak jedynie mogłoby być w życiu. A jak jest? "Tu pospolitość skrzeczy".

Poeta to ten, który zamiast działania wybiera słowo. Wszyscy zresztą je wybrali - każdy aktor włada nim niezwykle przekonująco. "Wesele" faktycznie jest pokazem siły całego zespołu, podającego słowo literackie z wielką świadomością. W początkowej partii spektaklu, utrzymanej w konwencji szopki, postaci wymieniają się na scenie, prowadzą szybkie i fragmentaryczne dialogi - nie brakuje przy tym komizmu słownego. Czasem już sama modulacja głosem staje się źródłem gromkiego śmiechu, jak choćby piękne "że co" w wykonaniu Haneczki (Ewa Kaim) i Zosi (Anna Radwan), czy kwestia o bucikach Panny Młodej (Monika Frajczyk). Druga i trzecia część spektaklu zastępują śmiech powagą i gorzką refleksją - widz kurczy się sam w sobie pod wpływem usłyszanych słów, tak jak robi to Dziennikarz (Roman Gancarczyk), leżący na podłodze, przytłoczony monologiem Stańczyka (Edward Linde-Lubaszenko).

W związku z uderzającą świadomością testu i głosu jako aktorskiego narzędzia sądziłam, że nazwanie "Wesela" Klaty teatrem słowa byłoby jak najbardziej na miejscu. Ale to opinia krzywdząca. "Wesele" jest spektaklem totalnym, gdzie słowo, ruch, dźwięk, scenografia i kostiumy (słusznie nagradzanej Justyny Łagowskiej) idealnie się dopełniają, tworząc niepodważalną całość. Całość, której wydźwięk jest okrutnie pesymistyczny. Nie ma tutaj schowanej podkowy, symbolu szczęścia, które kiedyś ma nadejść. Jest Polska uśpiona, zastygła w bezruchu, z niemym krzykiem na ustach. Ale ważniejsze jest to, że w teatrze są ludzie, którzy, w przeciwieństwie do weselników, chcą działać i tym razem nie pozwolą sobie na zgubienie złotego rogu. Miałam szczęście uczestniczyć w spotkaniu z reżyserem i aktorami w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych. Jedno z pytań prowadzącego dyskusję, Jacka Wakara, dotyczyło atmosfery związanej z konkursem na dyrektora Starego Teatru. Wtedy z ust aktorów padły ważne wypowiedzi, mówiące o tym, że "dobra zmiana" zdobywa teatr, że w związku z tym trzeba zmienić "dobrą zmianę". Razem - bo wspólnota to słowo, które najpełniej opisuje zespół Klaty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji