Artykuły

"Portki" Marszałka

- Bardzo lubiłem pracować z młodzieżą. Uwielbiałem! Jeden tekst - przedmiot nazywał się "mówienie prozą" - dawałem 12 studentom. Jeżeli jeden tekst próbuje powiedzieć 12 osób, to każdy mówi go inaczej, i to jest fantastyczne! - mówi JANUSZ ZAKRZEŃSKI, aktor Teatru Polskiego w Warszawie.

Justyna Hofman: Dlaczego Pan porzucił medycynę?

Janusz Zakrzeński: Byłem otoczony rodziną, która nie miała nic wspólnego z medycyną. Dziadek ślicznie malował, kopiował, pisał wiersze. Mama śpiewała w operze we Wrocławiu. Ciotka, jej kuzynka, Krystyna Jamroz była śpiewaczka operową - miała piękny głos, kolejna ciotka była aktorką w Teatrze Słowackiego w Krakowie... Mój ojciec nawet nie chciał myśleć, że mógłbym, zostać aktorem! "Gdybyś był leśniczym..." - mówił. A to właśnie w jego rodzinie pojawiła się aktorka! Władysław Zakrzeński przyjechał do Warszawy i - jak przystało ówczesnemu ziemianinowi - poszedł do teatru, i od pierwszego wejrzenia zakochał się w aktorce - Marii Majdrowicz. To była prześliczna kobieta - wspominają starzy aktorzy. Wuj się oświadczył, ale postawił jeden warunek: po ślubie koniec ze sceną. Zgodziła się. Po wojnie chciała wrócić na scenę, ale, niestety, dla młodej dziewczyny po 5 latach przerwy nie ma już powrotu. To samo było z moją ciotką - Kazimierą Szyszko-Bohusz, którą zaangażował Jan Frycz, dyrektor Teatru Słowackiego 1 września 1939 roku. Jak dojechała do Krakowa, to już była wojna.

Musiał Pan być aktorem! Skąd więc medycyna?

Miałem przyjaciela, z którym w gimnazjum siedziałem w jednej ławce. Edek wybrał medycynę, więc ja jako najlepszy jego przyjaciel też poszedłem na medycynę. Nie był to czas stracony. Na studiach byłem półtora roku, potem jeździłem w pogotowiu ratunkowym. Obserwowałem ludzi, widziałem ich w sytuacjach ekstremalnych. Tam poznawałem człowieka i prawdę o nim.

Teatr, estrada, film, radio, telewizja. Co jest najważniejsze?

Teatr. Z teatru wyrosłem, na teatrze się wychowałem. Potem estrada i film. Był czas, gdy nie przepadałem za graniem w filmie. Denerwował mnie brak logicznej kolejności rozwoju akcji. Kręci się np. pierwszego dnia zdjęciowego jakąś środkową scenę z filmu - tak było np. w "Nad Niemnem": wychylałem się i nasłuchiwałem, jak śpiewali flisacy - scena środkowa, a dzień zdjęciowy pierwszy. Powoli się do tego przyzwyczaiłem, ale... Moi koledzy mają na koncie setki ról filmowych, ja zaledwie kilka. Nie wstydzę się roli Piłsudskiego ani Benedykta Korczyńskiego w "Nad Niemnem", przede wszystkim Witkacego. Ubolewam nad tym, że nie powtarzają "Tumora". To był naprawdę dobry film. A dla mnie cudowna przygoda rodzenia się postaci, rodzenia się filmu, gdyż w założeniu film miał być paradokumentem. Po kilku dniach zdjęciowych powiedziałem do reżysera: jeżeli nie ruszysz z miejsca tego operatora to będziesz miał g... nie film. I operator zaczął filmować chodząc, podglądając, śledząc aktorów i... raptem zrobił się film. Grali sami wybitni: Jurek Bińczycki, Anka Seniuk, Krzysiek Chamiec. Do tych dokonań dołączyłbym jeszcze "Czarne chmury", w których nagle jestem zupełnie innym aktorem: czarny charakter to była jakby kwintesencja moich dokonań.

Jak Pan wszedł w portki Piłsudskiego? - pytano mnie często. Nie wiem. Dużo rozmawiałem z ludźmi, którzy znali Piłsudskiego, widzieli, obserwowali. Np. rozmowa z kobietą, która zbierała chrust pod dworkiem w Sulejówku. Ona mi opowiadała, że żona Piłsudskiego, p. Aleksandra, w każdą niedzielę z córkami szła trzy kilometry do kościoła. Piechotą. Pani marszałkowa chodziła piechotą z córkami do kościoła. Rozmawiałem z córkami Piłsudskiego. Kobieta zbierająca chrust powiedziała, że marszałek chodził między drzewami w płaszczu narzuconym na ramiona i z kimś rozmawiał. Z kim? Z drzewami. Marszałek rozmawiał z drzewami. To jest piękne. Człowiek, który potrafi obcować z przyrodą jest dla mnie pełną postacią, pełnym człowiekiem.

Benedykt Korczyński w "Nad Niemnem". Łaził i patrzył na drzewa, słuchał śpiewu ptaków... Na takim materiale mogę coś zrobić.

Wbrew moim zewnętrznym warunkom dostałem rolę Witkacego w filmie "Tumor Witkacego". Zacząłem się wgryzać w tę postać - rozmawiałem w Zakopanem z fryzjerem, który go golił i strzygł, z panią, z którą chodził do kina. Wpadła pewnego dnia jak furia do mojej garderoby i zaczęła krzyczeć: Co wy z tego Witkacego robicie?! Przecież on nie był taki - ja z nim chodziłam do kina. Ona mu to kino fundowała, bo Witkacy nigdy nie miał pieniędzy. Na takich drobnostkach buduje się postać.

Wszedł Pan w najbardziej lubianą przez telewidzów telenowelę "M jak miłość"...

Dziduszko to postać idealnie we mnie trafiona! Ktoś wniknął w moją duszę. Słowa, zdania tam wypowiadane, reakcje są mi bliskie tak, jakby były moje własne.

Wyszedłem z tego teatru, w którym mówiło się, że w "serialach nie wolno grać". A jeżeli już się gra, to trzeba zginąć w szóstym odcinku, tak, jak ja zginąłem w "Czarnych chmurach". Żaden aktor poważnie traktujący swój zawód i pragnący się rozwijać nie chce być trwale utożsamiany z serialową postacią. Zatrzymał mnie niedawno jakiś Pan i mówi: Pan jest chory na cukrzycę, jak to dobrze, bo ja też jestem chory... Jako Janusz Zakrzeński nie mam cukrzycy! Dowiedziałem się jednak od tego sympatycznego pana, jak się choruje, jak się leczy, co można, czego nie można, itp. Świetnie, cudownie i nie wiem, czy z tego wszystkiego nie rozchoruję się na tę cukrzycę.

Dziduszko w "M jak miłość". Na ulicy zaczepił mnie młody człowiek, zaczęliśmy rozmawiać i on nagle mówi tak: mieszkam z rodzicami, ale bardzo chętnie, jak Paweł, zamieszkałbym u Pana i pyta, czy ja naprawdę nie mam możliwości przyjąć go do swego domu. Ja się z takich reakcji bardzo cieszę, bo to świadczy o tym, że ludzie mają do mnie zaufanie, otwierają się przede mną, zwierzają ze swoich kłopotów i problemów. To piękne.

Z perspektywy czasu i doświadczenia aktorskiego, co by Pan powiedział młodym adeptom tej sztuki?

Przez kilka lat byłem starszym asystentem, potem samodzielnym wykładowcą w Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie. Bardzo lubiłem pracować z młodzieżą. Uwielbiałem! Jeden tekst - przedmiot nazywał się "mówienie prozą" - dawałem 12 studentom. Jeżeli jeden tekst próbuje powiedzieć 12 osób, to każdy mówi go inaczej, i to jest fantastyczne! Nie znoszę powielania. Chciałbym, aby młodzi aktorzy o tym pamiętali.

Dziękuję za rozmowę

***

Janusz Zakrzeński, od wielu lat aktor Teatru Polskiego w Warszawie, Od chwili zagrania Piłsudskiego w filmie "Polania Restituta" wielokrotnie wcielał się w tę postać. Jako Tewie Mleczarz objechał całą Polskę śpiewając "Gdybym był bogaczem".... Zaśpiewać "Gdybym byt bogaczem" może każdy, czego dowody są. Natomiast przeczytać wszystkie opowiadania Szolema Alejchama nie każdy potrafi. Grać Tewiego nie znając tych opowiadań się nie da. Nie ma słów dla słów, czy śpiewu dla śpiewu. Słucham ptaków, które rozpoczynają swój poranny koncert każdego dnia. I jest taki ptaszek, który te swoje trele wyciąga w określonym rytmie. Próbowałem go złapać na złamaniu rytmu - nie udało mi się. Jest autorem książki "Moje spotkania z marszałkiem".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji