Artykuły

Na tę farsę warto iść do teatru, aby spędzić tam fajny wieczór

"Dajcie mi tenora!" Kena Ludwiga w reż. Dariusza Gnatowskiego w Nowym Teatrze w Słupsku. Pisze Zbigniew Marecki w Głosie Pomorza.

O aktorach ze słupskiego teatru od dawna wiadomo, że są fachowcami od komedii i fars. W minioną sobotę pokazali, że nic się nie zmieniło.

Tym razem zespół Nowego Teatru im. Witkacego postawił na farsę hollywoodzkiego fachowca Kena Ludwiga i postawił na sztukę pt. "Dajcie mi tenora!" Wyreżyserował ją Dariusz Gnatowski, powszechnie znany jako Boczek z serialu "Świat według Kiepskich".

Farsa jak to farsa - na ogół nie stawia zbyt dużych wymagań intelektualnych, bo i to się w niej nie liczy, a umiejętność zabawienia widzów przy pomocy komiczno-humorystycznych chwytów, które zostały wpisane w tekst sztuki. Tym razem jest podobnie, a słupscy aktorzy wywiązali się z tego zadania bardzo dobrze.

Nie będę opowiadał fabuły sztuki, aby nie psuć wrażenia tym, którzy jeszcze jej nie widzieli. Powiem tylko, że punktem wyjścia jest przyjazd do amerykańskiego miasta znanego włoskiego śpiewaka, wspomnianego już tytułowego tenora, który jest tam oczekiwany, ale w nocy przed zapowiadanym występem nagle rzekomo umiera w hotelowym pokoju. Trzeba go więc zastąpić, a śpiewak w trakcie trwania spektaklu nagle wraca do żywych, co powoduje szereg komplikacji. Słupscy aktorzy świetnie sobie z tą materią dają radę. Po raz kolejny warsztatowy popis daje Jerzy Karnicki, który jako dyrektor opery nie tylko czerwieni się na zamówienie, ale także pokazuje całą swoją maestrię w teatralizacji zachowań i gestów, co świetnie służy sprawnemu wydobywaniu wyrazistych efektów komicznych.

Widzowie po raz kolejny mogą także podziwiać naturalne predyspozycje komediowe Hanny Piotrowskiej, która jako włoska żona wspomnianego tenora świetnie pokazuje jej włoski charakter, a już poprzez to jak gra swoim ciałem, skłania do śmiechu.

Dobrze radzi sobie także Krzysztof Kluzik jako tytułowy tenor, choć, gdy stara się mówić nieco z włoska, to chyba za bardzo słychać mowę z polskich kresów. Nad tym efektem chyba trzeba jeszcze trochę popracować.

Doskonale wypada także Igor Chmielnik, który w swojej roli musi pokazywać bohatera w kilku mocno zróżnicowanych sytuacjach, a mimo to robi to przekonująco i z wdziękiem. Nie odstają także aktorzy i aktorki obsadzeni w rolach drugoplanowych. Oni również świetnie radzą sobie w rolach farsowych. Jednym słowem: jest co oglądać, tym bardziej że zespół aktorski i reżyser dobrze rozłożyli siły podczas spektaklu, który początkowo rozwija się dość wolno (może dlatego najpierw trochę brakuje śmiechu?), a w drugiej części przedstawienia nagle wybucha dynamizmem. Przyczyniają się do tego m.in. końcowe sceny zbudowane jak cytaty z komedii ze starego, niemego kina. W rezultacie zakończenie jest efektowne i widz zapomina o tym, że w trakcie spektaklu miał wątpliwości co do jego sensu.

Scenografia i kostiumy, które zostały dobrane przez Barbarę Guzik, dobrze wpisują się w farsową konwencję, bo na scenie oglądamy dwa standardowe pokoje hotelowe, przedzielone umowną ścianą, a widz podgląda aktorów, bo w scenie pudełkowej oczywiście brakuje czwartej ściany.

Opracowanie muzyczne do sztuki przygotowała Jolanta Otwinowska i ma ono tę zaletę, że muzyka nie przeszkadza w oglądaniu scenicznych wydarzeń. Natomiast oświetlenie zostało tak dobrane, że zwłaszcza pod koniec spektaklu nadaje mu dynamizmu i buduje filmowe efekty.

Podsumowując, warto się wybrać na tę farsę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji