Artykuły

Beczkomania

Chciwość na rządzenie, na władzę wynikającą wyłącznie z potrzeby zaspokojenia własnej pychy, nie może kończyć się dobrze. A już patologiczna chciwość na władzę, w której uzyskaniu delikwent nie uznaje żadnych granic, kończyć się musi tragicznie dla niego samego, jak też i dla jego najbliższych. Nie mówiąc już o naro­dzie, któremu przyjdzie żyć pod takimi rządami. Premiera "Borysa Godunowa" w Teatrze Dramatycznym trak­tuje o władzy. Ale główną rolę reżyser powierzył nie aktorom grającym konkretne postaci, lecz... beczkom.

Całe ich stosy przewalają się na scenie, przytłaczając postaci bohaterów odsu­niętych gdzieś na drugi plan i jeszcze na dalsze plany. Dobrze, że chociaż spoza nich widać aktorów. Beczkom nadał re­żyser rozmaite funkcje. Czegóż one nie wyczyniają i czymże nie są. Czekałam tylko, kiedy beczki zaczną mówić i śpie­wać. Ale do takiej sytuacji reżyser pew­nie jeszcze nie dojrzał. Być może zasta­nawia się, jak to zrobić. Inscenizacja ro­syjskiego współczesnego reżysera, Andrieja Moguczija - z lubością uprawiają­cego tzw. teatr eksperymentalny -utrzymana jest w konwencji nurtu okre­ślanego estetyką brzydoty. Nic nowego. Estetyka brudu i brzydoty dominuje w większość naszych teatrów, albowiem polscy reżyserzy, zwłaszcza młodzi, gu­stują w takich właśnie klimatach. No cóż. Posługiwanie się wulgaryzmami i tzw. brudem i brzydotą estetyczną nie wymaga od reżysera zbytniej erudycji nie tylko w zakresie wiedzy humani­stycznej, ale też stricte warsztatowej, te­atralnej. W teatrach zachodnich - z nie­licznymi wyjątkami - odeszło się już od nurtów brutalistycznych posługujących się właśnie taką estetyką. Natomiast u nas wciąż to trwa, a także - jak widać -reżyserzy rosyjscy (przynajmniej niektó­rzy) uważają ten rodzaj estetyki teatral­nej za wręcz awangardowy. Żeby oddać sprawiedliwość trzeba powiedzieć że w przedstawieniu Andrieja Moguczija jest kilka scen, które choć utrzymane we wspomnianej kon­wencji, robią pozytywne wrażenie wizu­alne, jak na przykład wielkie schody pro­wadzące na Kreml, po których wolno wspina się tytułowy bohater (Adam Fe­rency), mając zamiast ramion dwie ogromnej długości rury. A raczej rurocią­gi, którymi - domyślnie dla widza - pły­nie ropa na Zachód. Stąd ta ilość beczek na scenie, wewnątrz których - znów domyślnie dla widza - znajduje się ro­pa. Scena koronacji, w której pop (Wła­dysław Kowalski) namaszcza Goduno­wa na cara, używając zamiast święconej wody czarnej mazi, to także "ropna" symbolika. Niemałe wrażenie robi na widzach też projekcja video przedsta­wiająca dziesiątki, a może nawet setki samolotów lecących nad naszymi gło­wami. Tak można sobie wyobrazić nalot w czasie wojny. Ciekawie pod wzglę­dem wizualnym, ale też i aktorskim, pre­zentuje się postać zamordowanego carewicza Dymitra, którego zjawa prześla­duje Godunowa. I słusznie, skoro to na jego rozkaz przecież zabito chłopca, któ­ry miał być carem Rosji. Dominika Kluź­niak w roli zjawy młodziutkiego carewi­cza, z zaschłą na szyi i policzku krwią, ci­cho podśpiewująca coś i przemieszcza­jąca się po scenie dziecięcymi podskoka­mi, a także w roli Fiedora, synka Godunowa - to najlepsza rola w spektaklu. Niczego tu za dużo w rysunku postaci, wszystkiego w sam raz. Nie można tego powiedzieć zaś o ro­li Krzysztofa Majchrzaka jako księcia Szujskiego. Ubrany w metalową, kulo­odporną kamizelkę prezentuje bicepsy i ogrywa nieogoloną, spoconą twarz macho z papierosem w ustach. Kwestie słowne są raczej wybełkotane aniżeli powiedziane. Do widza dochodzą tylko jakieś oderwane dźwięki. Widocznie tak sobie aktor oraz reżyser wyobrażają por­tret macho. A Majchrzak gra wyłącznie ciałem, bo pewnie zbyt dosłownie po­traktował festiwal "Warszawa Central­na. Stygmaty ciała". Taką właśnie pre­tensjonalną nazwę nosi ten międzyna­rodowy przegląd odbywający się w Te­atrze Dramatycznym, zainaugurowany premierą "Borysa Godunowa". Jeśli idzie o warstwę słowną, także nie wszystkie kwestie Adama Ferencego w roli Borysa Godunowa docierają do publiczność. Aktor wypowiada je na du­żym ściszeniu, jakby chciał w ten sposób nadać swemu bohaterowi klimat pew­nej tajemnicy. Ale, niestety, ze szkodą dla widza. Do kluczowych scen dla roz­woju wydarzeń należy rozmowa mni­cha Pimena - Władysława Kowalskiego, z Grigorijem - Waldemarem Barwińskim, ujawniająca kulisy morder­stwa carewicza Dymitra i nastroje wśród narodu. To właśnie podczas tej rozmo­wy pojawiła się u Grigorija myśl, by uciec do Polski i tam ogłosić się Dymitrem, nazwanym później Samozwań­cem. Scena spotkania Pimena z Grigorijem zagrana wyraziście (choć do wyrazi­stej dykcji Władysławowi Kowalskiemu daleko) początkowo ma charakter czę­ściowo groteskowy. Pimen siedzi w beczce niczym pustelnik odgrodzony od reszty świata.

Kilka, a może nawet kilkanaście scen w całym spektaklu budzi z pewnością zainteresowanie widza. Ale są to sceny pojedyncze. Całość przedstawienia zaś tworzy wrażenie hulającego po scenie chaosu z przerzucaniem się beczkami, wybuchami pirotechnicznymi, nawałem rozmaitych gadżetów, wyświetlaniem z projektora jakichś tekstów odwrotnie ułożonych itp. Podstawowym grzechem tego spektaklu jest brak myśli wiodącej. Używając kolokwializmu, można rzec cała para poszła w gwizdek, czyli w ob­razek. I gdyby wielkimi literami nie wy­świetlano -jak za czasów kina niemego -tytułów poszczególnych części spekta­klu, nie sądzę, aby widzowie wiedzieli, co się dzieje i gdzie aktualnie toczy się akcja. Choć i tak większość ma mętlik w głowie. Mimo iż na afiszach napisano, że spektakl oparty jest na dramacie Puszkina i operze Modesta Musorgskiego, trudno by szukać znajomych tropów w tym, co na scenie reżyser nam serwu­je. I nawet nie o to chodzi, że historycz­ny czas wydarzeń (przełom XVI i XVII wieku) został przeniesiony we współ­czesność, lecz o to, że rozmaite wątki zbyt nachalnie próbuje się tu wpaso­wać w sytuację polityczną, i to z takim rozrzutem, że enkawudzistów ucharak­teryzowanych na sycylijską mafię), Sta­lina, Irak, Amerykę, Rosję, Gruzję, Cze­czenię itp. wrzucono do jednego worka, po czym wymieszano jego zawartość. Trudno się więc dziwić, że poszukiwa­nie jakiejś logicznej myśli, która byłaby wiodącą w tym spektaklu, spełznie na niczym. A już finał aż do bólu stylizowa­ny na Becketta połączonego z Brechtem i jeszcze do tego z dalekim echem pokantorowskim i w ogóle z czym kto chce - stanowi summę spektaklu, jeśli chodzi o chaos i nieczytelność myśli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji