Kraków. Dziesięć lat Teatru Tańca GRUPAboso
Publiczność ich uwielbia, ponieważ dzielą się z nią swoimi najpiękniejszymi uczuciami.
Aneta Zadroga: Co było dla ciebie bodźcem do rozpoczęcia pracy z tancerzami dziesięć lat temu?
Eryk Makohon, założyciel i choreograf Teatru Tańca GRUPAboso: Kiedyś większość tych osób, które tworzą Teatr Tańca GRUPAboso, zajmowała się tańcem towarzyskim, a ja byłem ich trenerem. Szukałem wówczas nowych technik mogących rozwinąć ich w tym, co robią. Uznałem, że teatr i taniec współczesny to dziedziny, które ich wzbogacą, i nie pomyliłem się. Okazało się jednak, że to, co miało być wzbogaceniem, stało się tak wielką pasją, że oderwało nas od tego, co robiliśmy na początku.
Co jest w tańcu na scenie najważniejsze?
- Impuls wynikający z emocji. Chodzi o to, żeby nasz taniec nie był tylko machaniem nogami. A żeby tak się stało, w tańcu powinna być zawarta prawda. Wynika ona z tego, że tancerz najpierw musi mieć motywację do ruchu, a dopiero później następuje ruch. Wtedy jest to prawdziwe. Jeśli tego elementu brakuje, zostaje nam tylko forma.
Emocje widać przy każdym występie. Po dziesięciu latach nie maleją?
- Dla nas podstawową funkcją teatru są właśnie emocje. I wśród tworzących spektakl, i wśród oglądających go. W nas są one ogromne za każdym razem, z drugiej strony - u publiczności - mamy nadzieję również.
Jak to robisz, że aktorzy tak wspaniale mówią do publiczności ze sceny, nie używając słów?
- To bardzo proste. Nasza zasada brzmi: tancerz mówi tańcem, a nie słowem. Pokazujemy to, co czujemy, i wkładamy w taniec nasze przeżycia i wspomniane już emocje.
Publiczność reaguje na was bardzo entuzjastycznie, to pewnie też jest ważne?
- Zachwyt publiczności jest mobilizacją do dalszej pracy, siłą napędzającą i mnie, i moich tancerzy do kolejnych projektów. Teatr bez publiczności jest jak list bez adresata, nie ma sensu istnienia. Jeśli z drugiej strony nie ma uczuć, to tak jakby się prowadziło monolog, który nic nie wnosi.
Co jest najtrudniejsze w tym, co robicie?
- Szara rzeczywistość. Wieczne kłopoty z pieniędzmi, kłopoty organizacyjne. Wszyscy, którzy u mnie tańczą, uczą się albo pracują zawodowo i są rozerwani między obowiązkami a tym, co robią na scenie. Z drugiej jednak strony to, że nie tańczą za pieniądze, daje pewną świeżość, i pewnie gdyby to było źródło dochodu, potrzebowalibyśmy innej motywacji. A tak mamy pasję, która powoduje to, co widać na scenie.
Na zdjęciu: scena ze spektaklu "Panaceum".