Artykuły

Mam frajdę, gdy mnie nie poznają

- Nie jestem taka gadatliwa jak ona. Dlatego na początku pracy nad rolą bardzo mnie irytowało jej gadulstwo. Czemu ona tyle gada? Jak to udźwignąć? W sobotę, w szczecińskim Teatrze Współczesnym premiera "Ani z Zielonego Wzgórza" w inscenizacji Marka Pasiecznego na kanwie nieśmiertelnej powieści Lucy Maud Montgomery. W postać tytułowej bohaterki wcieliła się aktorka Teatru Współczesnego - Magdalena Wrani-Stachowska.

W Teatrze Współczesnym jest od 2014 r. (absolwentka PWST w Krakowie). Jej wcześniejsze role to m.in. Dzwoneczek w "Piotrusiu Panu", Berta w "Bziku. Ostatniej minucie" u Eweliny Marciniak, dziewczyna w sztuce "Świadkowie albo nasza mała stabilizacja" oraz Świetlicowa w "Feinweinblein, w starym radiu diabeł pali" u Katarzyny Szyngiery.

*

Rozmowa z Magdaleną Wrani-Stachowską

Ewa Podgajna: Jak się jedzie z Krakowa do Szczecina?

Magdalena Wrani-Stachowska: - Koleżanka reżyserka poleciła mnie pani dyrektor Ani Augustynowicz. Potrzebowali zastępstwa w spektaklu "Tauryda. Apartado 679" w reż. Antoniny Grzegorzewskiej. Po szkole grałam gościnnie i szukałam pracy. Miałam lukę w kalendarzu. Ruszyłam do Szczecina 12 godzin pociągiem. To nie jest w naszym kraju łatwa trasa, to fakt. Czasami sobie żartuję, że do Tajlandii można szybciej polecieć.

Coś panią zachwyciło w Szczecinie?

- Chyba jestem fanką Szczecina ze względu na ludzi, których tu poznałam. To moi przyjaciele tutaj spowodowali, że jak wracam z wakacji do Szczecina, to myślę, że wracam do domu. Ale trochę mi to czasu zajęło. Na początku nie mogłam się nadziwić, dlaczego tu nie ma rynku? I że fajnie byłoby, gdyby było więcej miejsc, lokali, do których można pójść i porozmawiać o sztuce. A teraz czerpię radość z tego, że idzie się do lokalu obok i wszędzie spotyka znajomych.

Rozbraja mnie wjazd Trasą Zamkową do Szczecina. I to, że jak wychodzimy po próbie, to czasami pachnie czekoladą. To, co sobie bardzo cenię, to świeże powietrze. Teraz prawie w ogóle nie choruję na gardło, anginę.

Poza opcją dołączenia do superzespołu i bardzo dobrego teatru dodatkowym atutem było, że w teatrze poznałam mojego narzeczonego. Na pierwszą prawdziwą randkę zaprosił mnie na Cmentarz Centralny. Bardzo to wyśmiewałam, dopóki tam nie poszliśmy i nie zobaczyłam, jakie to piękne miejsce.

Rude włosy były w szkole problemem?

- W dzieciństwie byłam blondynką, ale zawsze czułam ten rudy kolor w głębi duszy.

W szkole długo nie mogłam się odnaleźć, ale wynikało to raczej z tego, że jestem z drugiej połowy grudnia. W klasie byłam od niektórych młodsza o blisko 12 miesięcy. Dlaczego wszyscy już wiedzą, jak czytać wskazówki zegara, a je nie? Z czasem to się zmieniło. Dyrygowałam klasą, inicjowałam działania, że musimy gdzieś pójść, coś załatwić.

Byłam bardzo pilną uczennicą. Nie lubiłam chodzić na wagary, bo miałam wrażenie, że ominą mnie ważne rzeczy. Ania uwielbia chodzić do szkoły i dowiadywać się o nowych rzeczach - to nasz wspólny mianownik.

Stresowały mnie wszystkie złe oceny, potrafiłam przez dwóję przeryczeć pół nocy, a mama mnie uspokajała. Zawsze mnie wspierała. Staram się ją ściągać z Krakowa na czas premier. Daje mi dużo wsparcia i uwag, które sobie cenię. Mama i narzeczony to dla mnie osoby, z których zdaniem najbardziej się liczę, bo potrafią mnie szczerze pochwalić, ale też i skrytykować, motywując przy tym do poprawek, dalszego działania.

Rokowała pani na aktorkę?

- Tata był aktorem. Pracował m.in. w Teatrze Bagatela, później występował w "Spotkaniu z balladą". Pamiętam wspólne wyjazdy w trasę. Kazałam sobie zabrać wszystkie lalki, których później nie tykałam, bo było mnóstwo ciekawszych rzeczy do robienia.

Na początku chyba jednak bardziej mnie interesowało śpiewanie. Chodziłam z plastikowym fioletowo-różowym mikrofonem z membraną, która dawała pogłos, i śpiewałam. W kuchni przy zlewie i piekarniku miałam swoją scenę. W liceum poczułam, że nie ma możliwości, żebym robiła coś innego niż aktorstwo.

Najbardziej kręci mnie w tym zawodzie możliwość wcielenia się w postaci, które są mi kompletnie obce i inne ode mnie, możliwość poprzymierzania do siebie różnych cechy charakteru, których nie mam. Pomaga mi empatia.

Reżyser "Ani" Marek Pasieczny powiedział, że Magdalena Wrani-Stachowska ma dar pięknienia na scenie.

- Mam największą frajdę, jak się mnie po spektaklu nie poznaje. W Wiedniu po spektaklu "Świadkowie albo nasza mała stabilizacja" Katarzyny Szyngiery, w którym noszę perukę blond boba i bardzo długie rzęsy, wyszliśmy do publiczności. Chłopcom z obsady widzowie dziękują, a mnie wszyscy omijają szerokim łukiem. Czy ja tak źle zagrałam, że się ludziom nie podobałam? Kiedy reżyserka mnie przedstawiła, wszyscy spojrzeli takim wzrokiem, że zrozumiałam, że mnie nie rozpoznali. Poczułam olbrzymią radość, że można się tak zmienić na scenie.

Dla mnie wzorem i mistrzem jest Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, która w jednym spektaklu zagrała pięcioletnią dziewczynkę, księżniczkę czy wróżkę i bardzo starą kobietę. I słyszałam, że się nieprawdopodobnie zmieniała.

Ważna osoba?

- Niesamowita aktorka, ale też niesamowity człowiek, o olbrzymim sercu. Profesor Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, której później byłam asystentką na zajęciach, pomogła mi uwierzyć w siebie. Kompleksów miałam mnóstwo, a ona wzięła mnie na rozmowę i na przykładach wytłumaczyła, że każdy ma ich mnóstwo, od największych aktorek, po panią, którą się mija na ulicy. Od tamtej pory stanęłam mocniej na nogach.

Kiedy przeczytała pani po raz pierwszy "Anię z Zielonego Wzgórza"?

- To musiała być podstawówka, lektura. Zdziwiło mnie, że podczas prób niewiele ode mnie starsi koledzy powiedzieli, że nie musieli czytać w szkole "Ani z Zielonego Wzgórza". "Ania" była dla dziewczyn, a oni mieli czytać "Dywizjon 303". Ja uważam, że oni powinni przeczytać też "Anię", a dziewczynki "Dywizjon".

Najbardziej zapamiętana scena z książki?

- Z zielonymi włosami. Współodczuwałam tragizm jej sytuacji, że tak chciała się zmienić, a wyszło z tego zielone straszydło. I to zakochanie się w Dianie, chęć, żeby została jej przyjaciółką i że one tak się nawzajem odkrywały. Nie czułam natomiast, że Ania jest biedną sierotą. Od początku jasne było dla mnie, że wyrośnie na fajną dziewczynę.

Ale przyznam się, że najbardziej wryła mi się w pamięć kartkówka z "Ani" w szkole. Poprosiłam koleżankę o podpowiedź. Z ruchu warg odczytałam, że chodzi o "Dolinę Wołów", tymczasem chodziło o Dolinę Fiołków. Na kartce pojawił się wielki znak zapytania od nauczycielki.

Cechy Ani, których nie ma pani w sobie?

- Nie jestem taka gadatliwa jak ona. Wolę słuchać ludzi. Na spotkaniach zarzucam innych pytaniami. Przecież o sobie wiem wszystko i to, co druga osoba ma mi do powiedzenia, jest dla mnie ważniejsze. Dlatego na początku pracy nad rolą bardzo mnie irytowało jej gadulstwo. Czemu ona tyle gada? Jak to udźwignąć?

Ważne stało się dla mnie, jak ona potrafi wpłynąć na społeczność lokalną i jak dzięki niej każda z tych postaci może się przeobrazić. Będę się starała stworzyć czującą postać, która szalonym dobrem zaraża innych.

Oglądała pani serial "Ania, nie Anna" na Netflixie?

- Ta dziewczyna (Amybeth McNulty) z krzywymi zębami, rudą czupryną, odstającymi uszami jest obłędna. Pomyślałam: "Nie ma szans, żebym to zrobiła lepiej". To, co mi się w zespole Teatru Współczesnego spodobało od początku, już jak grałam w "Piotrusiu Panu", to to, że nikt tam nie grał tzw. bai, że wszyscy grają najuczciwiej jak potrafią.

O czym marzy Magda?

- O podróżach. Poznawać inny świat, ludzi, przyzwyczajenia, religie, jedzenie, zapachy, kolory. Dwa lata temu pojechałam do Malezji, Tajlandii i jak zobaczyłam niemal odblaskowy zielony kolor roślinności, prawie zwariowałam. I tych ludzi prawie zawsze uśmiechniętych, choć mieszkają czasami w strasznych warunkach. Taki szok kulturowy jest nam potrzebny.

I marzę o mieszkaniu. Chciałabym postawić swoje kubki na swoich półkach. Moja mama jest świetna w wystroju wnętrz, jak będę miała swoje mieszkanie, to liczę, że mi pomoże.

To co by pani zmieniła w tym Szczecinie?

- Poprawiłabym infrastrukturę chodników, bo krzywe. I żeby ludzie sprzątali po swoich zwierzętach.

**

Premiera w Teatrze Współczesnym w sobotę o godz. 17. Kolejne spektakle 6, 8-11, 22-24 maja, ale bilety już wyprzedane

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji