Artykuły

Migawki z Krakowa

Z odległości Kraków wydaje sie nazbyt majestatyczny, przyobleczony dostojeństwem wiekowej patyny, ekskluzywny wyrafinowanym życiem twórczym, artystycznym.

Z odległości...

Do najbezczelniejszych ze wszystkich gołębi świata należą krakowskie. Nie ustępują wcale swym włoskim braciom z Placu św. Marka. Plączą się pod nogami, nie pozwalając uskutecznić szlachetnego zamiaru odwiedzenia muzeum w Sukiennicach. Opasłe mądrale, wiedziały chyba, że dziś muzeum nieczynne. One jedne wiedzą. Żaden krakowianin nie posiadł orientacji w rozkładzie dni i godzin otwarcia muzeów, galerii, wystaw, piwnic, klubów...

- No, naturalnie gołębie ob...y mi już nowy kapelusz.

- Mieszczańska małostkowość - opiniują moje złorzeczenia krakowscy kompani.

- Spójrz na wieszcza. Spojrzałam. Adam Mickiewicz obłożony grubą warstwą gołębich odchodów. Dwa razy do roku przybywa ratować pomnik brygada ZOM z kubełkami i szczotkami. Cały Kraków w napięciu obserwuje to misterium. A już nazajutrz wieszcz posiada "szary czepek"

I szafa gra. Dosłownie - w klubie "Pod Jaszczurami". Jej właściciel (owej szafy) pluje sobie w brodę, że za dzierżawę otrzymuje według umowy tylko 150 zł dziennie. W klubie studentów gra się na szafie bez przerwy do 2 zł za "kawałek" Podobno fundusze na liczne konkursy literackie klub czernie z "szafy" i wypłaty realizuje się w dwuzłotówkach.

W przebogatym życiu twórczym i artystycznym pojawił się znów ostatnio żelazny temat: alarm o "narodzinach" telewizji krakowskiej. Narodziny w cudzysłowie, bo kamień węgielny pod studio krakowskie choćby położony ręka samego dyr. Pańskiego z Warszawy trudno przyrównać do ptaka który robi wiosnę. Aż dziw bierze, jak minimalnie współdziałają twórcy i naukowcy krakowscy w program nie centralnym i katowickim (chyba z wielka szkoda dla telewidzów pp. dla poetyckiego "Pegaza" czy teatralnej "Meluzyny"). Jeden tylko raz w kwartale (!) Kraków ma prawo przygotować widowisko teatralne. Ba!

I oto owa doniosła data zbliża się. 1 grudnia ujrzymy w teleteatrze, w centralnym programie świetną sztukę Eugeniusza Szwarca "Smok" przygotowaną dla telewizji przez Teatr Ludowy Skuszanki w Nowej Hucie (reżyseria Jerzy Krasowski, scenografia Marian Garlicki). "Smok" zyskał już sobie dobra sławę wśród publiczności, recenzentów, gości ze Związku Radzieckiego (skąd pochodzi autor).

W projektach Teatru Ludowego "w ramach" współdziałania z telewizją krakowską, znajduje się niezmiernie interesująca jednoaktówka "Kondukt" Bohdana Drozdowskiego, poety i literata, związanego, z czasopismem "Współczesność" znanego łódzkiego ziomka, który parę jat temu pracował w "Głosie Robotniczym". Debiut dramatopisarski Drozdowskiego zyskał duże uznanie ("Kondukt" ukazał się w "Dialogu" nr 11).

Nowohucki teatr Skuszanki ma wielu przyjaciół. Byłam na spektaklu dla najmłodszych. Cóż to za wspaniałe, radosne i głębokie przeżycie (I dla mnie i dla maluchów), "Bajka o śniącej królewnie i błękitnej róży" Ireny Prusickiej była urzekająca. Debiut reżyserski aktora Teatru Ludowego Jana Guentnera ponad miarę udany. Scenografia Mariana Garlickiego bajkowo kolorowa, pełna wdzięku i dowcipu. Pies Alojzy jeden z bohaterów sztuki jest nieszczęśliwy, kłopocze się o swych małych towarzyszy, którzy powędrowali do tajemniczego lasu "Pogłaszczcie mnie tak na niby, będzie mi raźniej" - rzecze do dzieci z widowni pochylając plecy. Czterysta rączek kojąco głaszcze Alojzego. A potem cały teatr wypowiada z powagą zaklęcie: "Kręć się mój wiatraczku, kręć..." A w przerwie w teatralnym foyer dziewczynki i chłopaczki grają w berka i jedzą czekoladki (podczas spektaklu zapomniały nawet o słodyczach).

A "Pod Baranami"? Nie wolno nie być w tej piwnicy. Każda delegacja czy to z zagranicy czy to z ojczyzny bywa tu zapraszana. Niedawno gościli uczestnicy ogólnopolskiego Zjazdu Psychiatrów. Stałym gościem jest tu I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego partii, tow. Motyka, kierownik Wydz. Kultury KM tow. Karwicki, ojcowie miasta. A już systematycznie patronuje kierownik krakowskiego "Domu Kultury", przemiły, serdeczny ob. Grzyb. W razie spóźnienia każdy musi stać w tłumie. Nie sposób się przecisnąć. W piwnicy na 70 miejsc przebywa 200 osób. Program? Owszem, bywają i programy wieczorów. "Śmierć namiestnika Hinkona" szła chyba ze dwa lata. Data następnej premiery? Nikt tego nie wie, nawet sam Piotr Skrzynecki - kierownik artystyczny. Czasami wydaje się, że już, już... za tydzień, może za miesiąc...

A zresztą "Pod Baranami" nigdy, przenigdy nie dzieje się nic według programu. Przychodzą ludzie umiejący śpiewać i grać, przynoszą instrumenty. Wszystkim na pianinie akompaniuje niezrównany Zygmunt Konieczny, Aktorzy, studenci, urzędnicy, żołnierze. Nieraz usłyszeć można świetne talenty. Nigdy nie wiadomo, co się zdarzy.

Podczas wizyty słynnej pieśniarki francuskiej Patachou, "Pod Baranami" urządzono wielką galę na przyjęcie wspaniałego gościa. Piwnica kipiała podnieceniem. Tłumy szczelnie zapełniły salę i korytarze. Napięcie rosło. Zbliżała się godzina 22. Patachou nie ma. Biegnie następny kwadrans. Tłum poci się, niepokoi. "Już nikogo nie puszczam. Mam ponad kontyngent, nie wejdziecie,.." - powiada popularny woźny p. Sztyc. Dalsi przybysze odchodzą z kwitkiem,. Zbliża się ostatni kwadrans. Gdy zegar wybił jedenastą, ogniomistrz Adolf Śmietana zagrał hejnał na Wieży Mariackiej po raz któryś tam trzystatysięczny (gra go już od roku 1926). A Patachou nie ma...

Patachou przyszła, owszem, lecz nie dostała się do środka - była wszak "ponad kontyngent".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji