Artykuły

Znam się na Erosie

Do repertuaru polskich teatrów wraca antyk. Ale w dość zaskakujący sposób - pisze Aneta Kyzioł w Polityce.

Ostatnio antyk był w polskim teatrze ważnym punktem odniesienia w czasach PRL. Szczególnie "Antygona" Sofoklesa, klasyczny dramat racji: prawo moralne i zwyczajowe kontra prawo stanowione, prawo państwa. Z bardzo polską bohaterką, która w imię wyznawanych wartości jest gotowa na śmierć. Nie brakowało spektakli aluzyjnych, ale też i tworzonych bardzo wprost. Do historii przeszła m.in. inscenizacja Andrzeja Wajdy z krakowskiego Starego Teatru z początku 1984 r., z chórem w kaskach robotników i Kreonem w ciemnych okularach Jaruzelskiego.

W nowszych czasach dramat Sofoklesa wracał głównie w lekturowych inscenizacjach, bo i czasy wielkich zderzeń na linii władza-buntownicy, prawo stanowione kontra prawo moralne wydawały się zamknięte. Pojawiały się spektakle głośne, jak "Oresteja" Jana Klaty z krakowskiego Starego Teatru, ze sceną i widownią spowitą dymem, co było symbolem duszącej świat atmosfery wszechogarniającej wendety (albo wezwania do niej) po zburzeniu wież World Trade Center. Czasem także wybitne, jak wystawiona w 2009 r. w Warszawie "(A)pollonia" Krzysztofa Warlikowskiego, przynosząca szereg pytań o kluczową w polskiej tradycji i patriotyzmie narrację ofiary. Bohaterkami były trzy kobiety, które poświęciły życie: Apolonia Marczyńska, zabita za ukrywanie Żydów podczas drugiej wojny światowej, oraz mityczne: Alkestis, która oddała życie, by jej mąż mógł zachować swoje, i Ifigenia, złożona w ofierze przez ojca Agamemnona, by bogowie pozwolili mu wypłynąć na wojnę. Warlikowski wstrząsająco pokazywał świat w spirali i w kulcie śmierci, gdzie ofiary pociągają za sobą kolejne ofiary, nie ma ukojenia, jest poczucie straty, ból, wyrzuty sumienia i chęć zemsty.

Rok później katastrofa smoleńska przeniosła piekło Warlikowskiego ze sceny na miejskie place i cmentarze, z teatru do telewizji i internetu. "Warto sięgnąć po Antygonę dziś, tu i teraz, ponieważ żyjemy w kraju, w którym nie wszystko jest pogrzebane. Żyjemy wśród niepogrzebanych szczątków. Sięgamy po Antygonę i za jej pomocą opisujemy naszą wojnę polsko-polską" - mówił reżyser Marcin Liber w 2013 r. przed premierą sztuki Sofoklesa z V w. p.n.e. w łódzkim Teatrze Nowym. I dodawał profetycznie, bo ekshumacje smoleńskie zaczną się później: "Żyjemy w kraju, w którym wciąż szantażowani jesteśmy płaczem wdów i dzieci, wciąż wywleka się do swych celów zwłoki, którym należy się wieczny odpoczynek". Ważną postacią uczynił Ismenę, siostrę Antygony, tę, która przeżyła - stała się przyczynkiem do rozważań nad figurą strażnika pamięci, historii: czym się kieruje, w jaki sposób tę pamięć przechowuje? W centrum inscenizacji była trumna z wieńcem w postaci oficjalnych żałobników w mundurach i garniturach. Siostry Antygona i Ismena, w depresji, leżały na materacu obok. Antygona nie chciała jedynie pogrzebać brata, ale też odejść - na zawsze - razem z nim. I nie wracać ani w teatrach, ani na placach.

Nowa odsłona rządów PiS skutkuje kolejnymi inscenizacjami antycznej klasyki. Rzadko pojawiają się wśród nich inscenizacje dosłownie nawiązujące do polityki. Jak mający niedawno premierę w toruńskim Teatrze im. Horzycy "Edyp tyran" Sofoklesa w reż. Wojtka Klemma. Z biało-czerwonym samolocikiem z papieru, drabinką, z której przemawia tyran, i z rzucanymi w stronę opozycji "zdradzieckimi mordami". Chór Starców Tebańskich reżyser zastąpił chórem dzieci Edypa, co pozwoliło mu wprowadzić postać Antygony, symbolizującej kobiety - ofiary polityki tyranów, ale też jedyną siłę, która może się im przeciwstawić.

Ifigenii walka o wizerunek

Michał Zadara po tematy z antyku sięgał już kilkakrotnie. W 2008 r. w krakowskim Starym Teatrze przypomniał mit o Ifigenii - wersję Racine'a przepisaną przez Pawła Demirskiego. Akcja działa się w bazie wojskowej gdzieś na Bliskim Wschodzie, zamiast flauty, która w oryginale uniemożliwiała połączonym armiom Agamemnona (Jan Peszek) i Achillesa (Arkadiusz Brykalski) wyruszenie na wojnę, mieliśmy huragan uniemożliwiający start śmigłowców i utrudniający komunikację. Tekst monologów i dialogów wyświetlany był na prompterach, co było odniesieniem do mediatyzacji współczesnej wojny. Ifigenia (Barbara Wysocka), idąc na śmierć, lustrowała dokładnie swój strój, będzie w końcu w milionach relacji, w newsach i filmikach w internecie. Wizerunek jest najważniejszy.

Dwa lata temu Zadara wystawił "Orestesa" Eurypidesa - sztukę sprzed 2,5 tys. lat o kryzysie demokracji, elitach stawiających prawo boskie ponad stanowionym, o zaślepieniu zemstą, spirali przemocy i... o próbach wpływania na wyroki sądowe. A wszystko to w Galerii Sztuki Zachęta, w monumentalnej, stylizowanej na antyk przestrzeni, w której w 1922 r. został zastrzelony pierwszy polski prezydent Gabriel Narutowicz.

Teraz, w spektaklu "Sprawiedliwość" z Teatru Powszechnego w Warszawie, kontrapunktem dla wydarzeń polskiego Marca 1968 r. uczynił "Króla Edypa" Sofoklesa. Śledztwo prowadzone w sprawie znalezienia i ukarania sprawców nagonki i wygnania z socjalistycznej Polski jej obywateli o żydowskich korzeniach prowadzi m.in. do Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej, wtedy autorki dwóch paskudnych artykułów prasowych, od dekad posłanki PO; za artykuły wielokrotnie przepraszała. Czyli śledztwo zaprowadziło twórców nie do kogoś, kogo automatycznie określilibyśmy mianem antysemity, tylko do kogoś w typie widza Powszechnego - oświeconego, liberalnego. I tu wkracza "Król Edyp" Sofoklesa, w którym śledczy staje się śledzonym, a w finale staje przed dylematem - poddać się karze czy nie. Wspólnota, mimo kolejnych plag spadających na Teby za niewykrycie i nieukaranie sprawcy śmierci poprzedniego króla, wcale nie dąży do załatwienia sprawy. Boi się wstrząsu, ten jednak - jak twierdzi Zadara za "Edypem" - jest konieczny. Bez przywrócenia prawa i sprawiedliwości, ładu prawnego i moralnego, wspólnota będzie gnić, korodować. Kolejne zbrodnie będą ją paraliżować, aż sczeźnie. Kontekstem spektaklu stała się nowelizacja ustawy o IPN i powrót antysemityzmu do polskiej przestrzeni publicznej.

Prowokacyjna nagość Sokratesa

Powrót do przeszłości, by zbudować lepszą przyszłość, to także stawka "Odysa" w reż. Eweliny Marciniak z Teatru Polskiego w Poznaniu, z mitem przepisanym współcześnie przez Marcina Ceckę. Akcja dzieje się w 1992 r., Odys wraca z 10-letnich "saksów" do swojej Itaki - transformującej się Polski. "Dom to człowiek i drugi człowiek, i to co pomiędzy nimi" - mówi w pewnym momencie najstarsza Penelopa (Teresa Kwiatkowska). Jego dom jest skalną jaskinią z wystającymi ludzkimi kończynami, złotymi framugami i anteną satelitarną na szczycie. Nic tu do siebie nie pasuje - podobna zasada panuje w tekście Cecki, swobodnie mieszającym porządki, style i czasy i będącym dość bełkotliwym obrazem polskiej mentalności, próbującej adaptować się do nowej rzeczywistości po przełomie ustrojowym.

Zalotnicy Penelopy są pierwszym pokoleniem biznesmenów, sprzedawców białych skarpet z polowych łóżek, w pogoni za inwestorem, który pomoże im wejść w branże, w których podobno można szybciej i łatwiej zarobić. Sama Penelopa (w kilku wcieleniach), zmęczona czekaniem, chce wreszcie zacząć żyć, najlepiej sama i na własny rachunek, syn Telemach nie ma szans na udział w wyścigu szczurów, Odys (Paweł Siwiak) czuje się - jak wszyscy - zagubiony i rozczarowany.

Aktorzy grają między widzami, często wchodząc z nimi w interakcje, prowokując, także - antyczną - nagością.

Rozbuchaną całość wieńczą dwa intymne monologi. Pierwszy - Penelopy (Joanna Drozda) i Odysa, pary dawnych kochanków, którzy po latach rozłąki próbują odbudować dawną bliskość, jednak już na innych zasadach. Bez kobiecości spod znaku czekania i uległości oraz z męskością bez stereotypowej wojowniczości i konieczności zdobywania. Drugi należy do Telemacha w wykonaniu niewidomego aktora i muzyka Grzegorza Dowgiałły. Grając na pianinie niczym Stevie Wonder, mówi i śpiewa o wolności.

Niemal dekadę temu Cecko wraz z Krzysztofem Garbaczewskim przepisali "Odyseję" w opolskim Teatrze im. Kochanowskiego, wtedy też był to spektakl pokoleniowy, którego głównym bohaterem był dorastający bez męskich wzorców Telemach i jego zagubienie.

Teraz Garbaczewski, z wykształcenia nie tylko reżyser, ale i filozof, w stołecznym Nowym Teatrze, z aktorami Krzysztofa Warlikowskiego oraz imigrantami z krakowskiego Starego, wziął na warsztat "Ucztę" Platona [na zdjęciu]. Tekst sprzed 24 wieków. "Moja miłość do filozofii jest wielka; wydaje mi się to bardzo ważne, żebyśmy w teatrze mogli stawać pod tą ścianą prawdy, piękna i miłości i dopytywali się, czym są tak naprawdę te energie, które nami kierują. I też sama forma dialogu platońskiego wydaje mi się - w sposób nieoczywisty i zabawny - teatralna" - tłumaczył pomysł spektaklu.

Spektakl ma luźną formę, przesiąknięty jest - przynajmniej do pewnego momentu - autoironią, a zaczyna się od kaca i pytania, czy pić dużo czy mało. Mało, bo wczoraj dużo. Agaton (Jaśmina Polak) wita gości, wspólnie postanawiają rozmawiać o erosie i erotyce, rozmaicie realizowanym pożądaniu i jego obiektach. Co zmieni się w cykl gwiazdorskich monologów, w których każdy z mówców chce coś ugrać dla siebie. Nie brak tu pochwały miłości homoseksualnej czy związków między partnerami o dużej różnicy wieku. W finale nagi Jacek Poniedziałek wygłosi efektownie mowę obronną Sokratesa, w której - nomen omen - obnaży hipokryzję tych, którzy skazali go na śmierć za demoralizację młodzieży, zarażanie jej wolnomyślicielstwem i podważanie wiary w bogów. Brzmi to bardzo współcześnie. Po czym wypije napój z puszki, umrze, a jego ciało zostanie obłożone warzywami i owocami, oblane bitą śmietaną, i to na tę właśnie ucztę - znów ironicznie - zostali zaproszeni widzowie z plastikowymi widelcami w dłoniach.

Nagi Sokrates Poniedziałka to starsza o dwie dekady wersja jego Hamleta z pamiętnego przedstawienia Warlikowskiego. Tam szokował widzów nagością (słynne okrzyki: Załóż majtki!) i homoseksualizmem swojego bohatera, tu swoim oskarżeniem i nagością pokazuje, że hipokryzja trwa, na alarm w obronie wolności i niezależności biją ci, którzy najsilniej je zwalczają. To Hamletowskie "być albo nie być" demokracji - pisali krytycy. Ale wypowiadane we współczesnej wersji Partenonu - z kartonów, z Ikei. Trudno kolejnym pokoleniom mówić o wartościach z taką samą powagą, z jaką mówiła generacja "ojcobójców".

Talent show z Neronem

Taki też, nieco rubaszny, rozerotyzowany, z przymrużeniem oka, jest ton "Nerona" w warszawskim Powszechnym, z tekstem Jolanty laniczak i reżyserią Wiktora Rubina. Rzecz znów dzieje się podczas uczty, na którą Neron (Michał Czachor) zaprosił nas: senatorów (leżanki na scenie), obywateli (fotele na parterze), a nawet plebejuszy (balkon). Lubi się bawić i występować, więc zaprasza do zabawy i występów swoich gości - widzowie wezmą udział w rodzaju talent show, podczas którego będą się ścigać, kto zje więcej ludzkich płodów (ciasteczka), pozwolą się ukrzyżować (wygodnie, belki posiadają siedziska z poduszką), będą zmywać złotą farbę z ciała aktorki, dadzą się masować i nakryć nagim ciałem aktora czy podzielą się swoimi samobójczymi fantazjami. W przerwach m.in. zaborcza matka (Julia Wyszyńska) będzie próbowała uczynić z Nerona prawdziwego mężczyznę i władcę, a nie zakochanego w sobie artystę impotenta (powtarzającego widzom: "Jak ja wam zazdroszczę, że możecie mnie oglądać!"), Waleria Messalina (Anna Ilczuk) pochwali się nimfomanią i odbędą się zaślubiny trzyosobowej pary... Całość jest nieco przydługim, łączącym czułość z pogardą, zachętę z groźbą obrazkiem ze współczesnej cywilizacji spektaklu, w której na co dzień w ten czy inny sposób uczestniczymy wszyscy: rządzący i rządzeni, występujący i oglądający - jednocześnie. A wszystko to z poczuciem jakiejś nierzeczywistości i ze szczyptą (auto)erotyzmu.

Erotyka będzie też tematem "Żab", majowej premiery warszawskiego Studia. Reżyser Michał Borczuch, nagrodzony w tym roku Paszportem POLITYKI, tak opowiadał o tym spektaklu: "Żaby są inspirowane komedią Arystofanesa, powstałą w momencie kryzysu państwa i kryzysu kultury - to ważny kontekst i dość rymujący się z dzisiejszym czasem. Chcemy z dramaturgiem Tomkiem Śpiewakiem wykorzystać komedię, gatunek z otwartą formą, rubaszny, obsceniczny i wulgarny, zajmujący się tym, co w człowieku niskie, popędami, instynktami, do osobistej opowieści o seksualności. I może stworzenia nowej utopii?".

Młodsze pokolenie twórców polskiego teatru odkrywa antyk dla siebie i zdecydowanie robi to inaczej niż ich starsi koledzy. Mniej serio, lżej, z erotyką pod rękę, i projektując za pomocą sztuk sprzed tysiącleci lepszą, bardziej świadomą przyszłość. Trochę jakby powtarzali za Sokratesem z "Uczty" Garbaczewskiego: "Jeśli na czymś się znam, to na Erosie". Zacznij od ciała.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji