Artykuły

Aktor biedny, ale pan

- Myślałem o pracy za granicą, ale stanie codziennie przy taśmie i wykonywanie tych samych czynności wydaje mi się po prostu nudne. A ta praca, mimo że niesie za sobą ryzyko, daje codziennie coś innego. Raz jesteś krasnalem, raz bohaterem romantycznym - mówi RADOSŁAW GARNCAREK, aktor Teatru im. Horzycy w Toruniu.

Niskie zarobki, wyczerpujący plan dnia, obsesja zachowania swojego ciała w formie, pokusa łatwej serialowej sławy - to codzienność aktorów. Tomasz Mycan [na zdjęciu] i Radosław Garncarek z toruńskiego Teatru Horzycy nie mogą się jednak uwolnić od swojej profesji. Kochają ją szczerze.

Agata Czaja: Ludziom wydaje się, że życie aktora to pasmo przyjemności: od czasu do czasu jakiś spektakl lub próba, autografy na prawo i lewo oraz zbieranie pochwał. A Jak wygląda wasz zwykły dzień pracy?

Radosław Garncarek: To wszystko zależy, czy gramy w spektaklu, czy przygotowujemy się do czegoś nowego.

Tomasz Mycan: Jeżeli przygotowujemy sztukę, to próby mamy w godz. 10-14, a później od godz. 18 do 22. Generalnie potrafią jednak trwać do północy. Albo i dłużej.

R.G.: Czyli niby fajnie, bo można się wyspać. Z tym, że cały dzień mamy rozbity. Dlatego życie z aktorem jest trudne.

T.M.: Ale przed premierą nie ma czasu na nic. Tylko próby, próby, próby. Jeśli nic nowego akurat nie przygotowujemy, to gramy tylko to, co jest w repertuarze. Taka sytuacja to jednak rzadkość. Aktorstwo jest normalną pracą. Tylko może czasami wydaje się niezwykle ciężka. Jednym słowem musicie być wytrzymali i gotowi na wszystko. Do czego jeszcze zobowiązuje was aktorstwo?

T.M.: Na pewno do dużej sprawności fizycznej. Ciało jest naszym narzędziem pracy, dlatego musi być sprawne i zadbane. Ale tylko w naszej gestii leży, jak je utrzymamy w formie. Sprawność bardzo się przydaje. Doskonale widać to w "Niebieskim, niebieskim, niebieskim", w którym jest dużo elementów sztuki cyrkowej.

R.G.: Ciało rdzewieje, gdy nie grasz.

T.M: Jak aktor w ogóle.

Czyli fryzjer, kosmetyczka i siłownia?

R.G.: Nie!

T.M.: Nie!

R.G.: No, może oprócz fryzjera. Ale na resztę nie ma kasy ani czasu. Pracujemy nad sobą sami.

T.M.: Aktorstwo wymaga także innych inwestycji. Musimy być na bieżąco z tym, co się dzieje w kulturze i sztuce, teatrze .Musimy dużo czytać, interesować się bieżącymi sprawami. Polityką?

T.M.: Ostatnio zacząłem, bo ten kraj do tego nas zmusza.

R.G.: Mnie mierzi polityka, zwłaszcza na scenie. Chociaż dobrze zrobiony teatr polityczny jest wart zachodu.

Z aktorstwem łączy się popularność. Jesteście rozpoznawani w Toruniu?

R.G.: Nikt nas na ulicy o autografy nie prosi.

T.M.: Z tą rozpoznawalnością jest tak, że jak wchodzę do sklepu, to zdarza mi się od sprzedawczyni usłyszeć: "O, pan grał w ostatnim przedstawieniu w teatrze". Ale to wszystko. Nie jesteśmy gwiazdami.

Mówicie, że nie jesteście gwiazdami, ale może tak się czujecie?

R.G.: W tej chwili być gwiazdą to być serialowcem. Gra w tego rodzaju produkcjach oznacza medialną sławę, pieniądze.

T.M.: Ale jesteśmy popularni w kręgu wiernych widzów, bo takich mamy. To jest bardzo ważne.

R.G.: Bycie aktorem daje niezły status, bo wiele się nam wybacza. Można to wykorzystywać przy załatwianiu różnych spraw. Strugasz wariata i wszyscy są wyrozumiali, bo wiadomo - artysta (śmiech).

To nie zależy wam na popularności?

T.M.: Jeżeli ktoś mówi, że nie chce zrobić kariery - nieważne w jakim zawodzie - to nieprawda. Każdy chce. Kariera daje możliwość wyboru, rozwoju, pracy z najlepszymi.

R.G.: Dzisiaj sława zależy jednak od ilości seriali, w których grasz.

T.M.: Popularność niesie za sobą wiele konsekwencji. Można grać, co się chce, wybierać spośród wielu propozycji.

R.G.: Nie potępia się już gry w serialach. Ponoć tylko Krzysztof Zanussi nie bierze do swoich filmów serialowych aktorów. Z drugiej strony w Rosji dobry aktor nie pójdzie grać w takich produkcjach. Poza tym okoliczności zmuszają wielu twórców do wybierania ról w telewizji. W Warszawie jest ponad 2 tys. aktorów niezwiązanych z żadnym teatrem, więc biorą wszystko, bo to zapewnia im byt. Albo uciekają na prowincję.

Ale chyba w klubach dziewczyny was zaczepiają?

R.G.: Nie, bo zawsze chodzimy jako para. Żartuję oczywiście. Dyskoteki nas nie interesują. Pojawiamy się głównie w zaprzyjaźnionych pubach.

Jak na razie, widzę wiele pozytywnych stron waszej pracy. A co z minusami?

R.G.: Trudności z ułożeniem sobie życia prywatnego.

T.M.: Ta praca obliguje do pewnego egoizmu: dużo się myśli o tym, co się robi, dużo się myśli o sobie.

R.G.: Poza tym nie zapewnia uregulowanego statusu materialnego. Wypłaty są dwie. Stała pensja minimalna i druga - za przedstawienia zagrane w miesiącu.

T.M.: My mamy to szczęście, że trochę gramy, ale ci, co akurat nie występują, są w ciężkiej sytuacji. Poza tym mnie się akurat pieniądze nie trzymają. Nigdy nie udało mi się nic zaoszczędzić.

R.G.: Przez ten chroniczny brak gotówki i niepewność finansową, założenie rodziny, robienie dalekosiężnych planów, to ryzyko.

T.M.: Jest to też zawód potwornie niewdzięczny. Kilka razy dziennie zastanawiam się, czy dobrze wybrałem, i chcę z tym skończyć. Codziennie też przekonuję się, że dokonałem właściwego wyboru. Zdarza się po prostu coś tak niesamowitego w teatrze, że wszelkie wątpliwości znikają.

Skończyliście obaj dobre szkoły, a gracie w Toruniu, który - nie oszukujmy się - nie jest teatralną stolicą kraju.

T.M.: Gdybym uważał, że granie tu mnie nie kręci, to bym tego nie robił. Najlepsze teatralne rzeczy i tak w Polsce dzieją się na prowincji. A ta praca spełnia moje oczekiwania. Zwłaszcza po Festiwalu Teatralnym Kontakt, bo dzięki niemu przyjeżdżają tu nie tylko najlepsze teatry z Polski, ale także tacy reżyserzy jak Elmö Nüganen, czy Wiktor Ryżakow. Współpraca z nimi, podpatrywanie ich pracy, czy zwykłe rozmowy dają możliwości fantastycznego rozwoju. Doskonale wiem, że w Warszawie miałbym małe szanse na zagranie u lepszego reżysera. Tu mam.

Współpraca z reżyserem jest istotna, ale mnie bardziej ciekawi, czy macie jakieś aktorskie ideały: kogoś, kogo naśladujecie, kto wam imponuje?

T.M.: Nie można mówić o naśladownictwie, bo zagranie tak samo jak inny aktor, jest niemożliwe.

R.G.: Dla mnie zbliżony do ideału, ale reżyserskiego, jest Wiktor Ryżakow. To dla mnie autorytet teatralny. Na mój szacunek do niego wpływa bardziej to jakim jest człowiekiem prywatnie. On po prostu żyje swoją pracą 24 godziny na dobę. Bardzo lubię też Maję Komorowską.

T.M.: Mogę cenić i podziwiać wielu aktorów, polskich, czy amerykańskich, ale nigdy nie będę nimi. Świetne rzeczy robili swego czasu Robert de Niro, czy Al Pacino. Bardzo lubię Tima Rotha, a podziwiam Nicole Kidman za ewolucję, jaką przeszła.

R.G.: No właśnie - niby głupia rola w "Moulin Rouge", a zrobiła z niej arcydzieło. Ja bardzo szanuję Janusza Gajosa za to jak się odnalazł w nowej rzeczywistości. Nawet reklamę kawy umiał zrobić z klasą. Pracował ciężko na swoją pozycję i zachował godność. Dużo uczę się, podpatrując kolegów. To są bardzo ciekawe i wszechstronne lekcje.

T.M.: Zawsze jednak trzeba to wszystko przełożyć przez siebie, odnaleźć "Ja" w tym, co się widzi.

Nawet w przedstawieniach typowo komercyjnych?

T.M.: Nie mam nic przeciwko temu, żeby robić w teatrze rzeczy lekkie i przyjemne, ale z klasą. Publiczność będzie się bawić, ale coś przynajmniej z tego wyniesie. Nie można oczekiwać, że wszyscy będą znać się na teatrze.

R.G.: Kapitalizm wymusza pogoń za kasą.

T.M.: Dlatego teatr czasem zapewnia tanie rozrywki i idzie w niedobrą stronę, bo robi na siłę różne rzeczy.

Gracie obaj już kilka lat. Były filmy, seriale, teatr. Możecie o sobie powiedzieć, że spełniliście się zawodowo?

T.M: Pracujemy w zawodzie, a to wielkie szczęście. Jeżeli to się skończy, trudno będzie się odnaleźć w nowej sytuacji.

R.G.: W pewnym momencie człowiek staje się realistą, ale ideały zawsze się w sobie gdzieś nosi. Życie jednak wszystko weryfikuje. Nasz zawód daje nam dużo więcej. Dzięki niemu pozostajemy "wiecznie młodzi".

T.M.: Poza tym daje poczucie wolności.

R.G.: Myślałem o pracy za granicą, ale stanie codziennie przy taśmie i wykonywanie tych samych czynności wydaje mi się po prostu nudne. A ta praca, mimo że niesie za sobą ryzyko, daje codziennie coś innego. Raz jesteś krasnalem, raz bohaterem romantycznym.

Są różne techniki przygotowywania się do roli. Niektórzy aktorzy próbują całkowicie utożsamić się z postaciami, które grają. A wy?

T.M.: Przygotowując się do roli, wchodzi się w nią i zaczyna myśleć innymi kategoriami. Ale bazą zawsze jest aktor, jego osobowość, od której nie można uciec. Wydaje mi się, że uzyskanie prawdy życiowej na scenie nie jest możliwe, bo teatr to oszukiwanie. Można znaleźć prawdę dialogu, relacji, czy sytuacji. Ale chodzi głównie o znalezienie uprawdopodobnienia.

Jest jakaś postać, o zagraniu której marzycie?

R.G.: Ja bym chciał zagrać Behemota albo Merkuccia...

T.M.: Mnie bardziej kręci współpraca z reżyserem, proces twórczy, myślenie o roli, tworzenie. Efekt końcowy nie jest najważniejszy.

R.G.: Nie cierpię ról amantów i książąt.

T.M.: A ja nienawidzę ukłonów, bo wtedy czuję się nagi. Kłania się nie postać, ale ja - Tomasz Mycan. Jestem z natury bardzo nieśmiały i źle się wówczas czuję.

Aktorów prędzej można podejrzewać o ekshibicjonizm niż o nieśmiałość.

R.G.: Bronisław Pawlik był bardzo nieśmiały. Teatr zawsze daje ci możliwość powiedzenia: udawałem. A do tego spełnia marzenia.

T.M.: Jak poszedłem do szkoły, byłem sparaliżowany wyjściem na scenę. Teatr pozwala walczyć z nieśmiałością. Doświadczenie daje obycie z publicznością, paraliżujący stres zmienia się w pozytywną tremę.

Przyjechaliście z różnych stron Polski. Jak się czujecie w Toruniu?

R.G.: To piękne miasto, jedne z najpiękniejszych w Polsce, ale za małe.

T.M.: Trochę brakuje konkurencji. Ma ona swoje złe i dobre strony, ale przede wszystkim mobilizuje do pracy nad sobą. Nie ma także telewizji. To dałoby więcej możliwości rozwoju na innych płaszczyznach. Ale jeżeli chodzi o życie kulturalne, promocję miasta, jest nie najgorzej.

Na koniec pozwolę sobie jeszcze wspomnieć o kryzysie trzydziestolatka...

T.M.: Ja nie mam jeszcze 30 lat (śmiech).

R.G.: Ja mam. Ale ciężko nam jest się zestarzeć, bo aktorstwo daje wieczną młodość. To może nie kryzys, ale zmiana priorytetów z pewnością. Na pierwsze miejsce wysunęła się u mnie rodzina. Nie wierzę już, że teatr jest jednym wielkim domem i rodziną. Ja potrzebuję mieć swoją. Wierzę, że uda mi się to osiągnąć.

T.M.: Ja w pewnym sensie cenię aktorów, którzy nie mają życia prywatnego, bo imponują mi ludzie z pasją. Lubię i szanuję takich "wariatów", którzy żyją tylko i dla teatru.

R.G.: Ale to niesie za sobą pewne skrzywienie, jakąś nienormalność...

Jesteście nienormalni?

R.G.: Ja jestem (śmiech).

T.M.: A ja nie. Ale wszyscy, jak tu siedzimy zostaliśmy w pewnym momencie zaczarowani przez teatr.

R.G.: I nie można się od tego uroku uwolnić.

T.M.: Po prostu kochasz to...

Jakieś plany na wakacje?

Razem: Saksy!

* * *

Sylwetki młodych aktorów

RADOSŁAW GARNCAREK

Ur. 1974, pochodzi z Bełchatowa. W 2000 r. ukończył wydział aktorski PWSFTviT w Łodzi i w tym samym roku związał się z toruńskim Teatrem Horzycy. Grał także w serialach "Plebania" i "M jak miłość" oraz w "Syzyfowych pracach".

TOMASZ MYCAN

Ur. 1977 r., pochodzi z Lubina. W 2002 r. ukończył wydział aktorski wrocławskiej PWST i zaraz potem związał się z toruńskim teatrem. W telewizji pokazał się w serialach "Sfora", "Bez litości", "Na Wspólnej". Grał w filmach "Stacja Mirsk" i "Ostatnia stacja".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji