Artykuły

Jan Sobolewski: Mówić ze sceny to, co się myśli

- W przedstawieniu "Globalna wojna domowa" w reżyserii Pawła Wodzińskiego pracujemy nad manifestami populistycznymi od najbardziej znanych, jak Donalda Trumpa, Margaret Thatcher, do mniej znanych, np. mordercy ze szkoły Columbine - Erica Harrisa - mówi aktor Jan Sobolewski o spektaklu w Biennale Warszawa.

Kto raz go widział - na pewno nie zapomni. Jan Sobolewski, do niedawna związany z Teatrem Polskim w Bydgoszczy, coraz częściej gra w Warszawie. Jednego z najciekawszych młodych aktorów oglądaliśmy m.in. w przedstawieniach Anny Smolar "Henrietta Lacks" i "Dybuk", a teraz zobaczymy w Muzeum na Pańskiej w spektaklu przygotowanym pod szyldem Biennale Warszawa - "Globalna wojna domowa" w reżyserii Pawła Wodzińskiego.

Izabela Szymańska: Jak patrzyłeś na teatr, kiedy decydowałeś się na studia aktorskie. Co cię w nim interesowało?

Jan Sobolewski: Wychowałem się na spektaklach Lupy, Warlikowskiego, Jarzyny, byłem tym młodym chłopakiem, który czekał cztery godziny po wejściówki na "Bachantki" Krzysztofa Warlikowskiego. Idąc do szkoły teatralnej, miałem wyobrażenie teatru, jaki mi się podoba i jaki chcę uprawiać. Dlatego wybrałem PWST w Krakowie - byłem przekonany, że na pierwszym roku będę robił współczesne teksty, np. Sarah Kane. Jednak rzeczywistość szybko zweryfikowała moje marzenia: okazało się, że pedagodzy uczą rytmiki, tańca i siadania na krześle jak w XVI wieku. Byłem tym sfrustrowany, ale to też dało mi bodziec do poszukiwań, zacząłem jeździć na zagraniczne festiwale, oglądać spektakle spoza polskiego obiegu. I to tchnęło we mnie performerskiego ducha.

Często określa się ciebie właśnie słowem performer, a nie aktor. Na czym polega różnica?

- Mówiąc z przymrużeniem oka, performer to cwany aktor, który załatwia swoje sprawy na scenie. Zachwyciło mnie, że można mówić głośno swoje myśli przed widownią, że można być aktorem podmiotowym, który współtworzy spektakl, jego treść i wymowę. Po szkole trafiłem do Teatru Polskiego w Bydgoszczy, gdzie podmiotowość aktora była bardzo ważna. Śmieję się, że dyrektorzy Paweł Wodziński i Bartosz Frąckowiak stworzyli aktorskie potwory, które nie dadzą sobie w kaszę dmuchać, zawsze walczą, żeby dołożyć coś od siebie do przedstawienia, bo wyłącznie odtwórcza praca się dla nas nie liczy.

Bydgoszcz to ważny etap twojej drogi zawodowej. Po zmianie dyrekcji, jak część zespołu aktorskiego, odszedłeś, wyjechałeś i współtworzysz nową instytucję w stolicy - Biennale Warszawa.

- Jestem w pewnym sensie aktorem osieroconym, bez instytucji, w kontynuacji naszego zespołu, czyli Biennale Warszawa. Natomiast praca w instytucji nie zawsze jest kolorowa - masz etat, więc niby stabilizację, ubezpieczenia, ale teatry poza Warszawą są niedofinansowane; nawet grając wiele, musisz przeżyć za 1600 zł na rękę. Pamiętam, że kilka lat temu grałem spektakl w swoje urodziny tak głodny, że myślałem, że zemdleję, a było to na głośnym festiwalu Prapremier. Bycie w stałym zespole daje wiele i jest bardzo rozwijające, ale patrząc od praktycznej strony, dopiero jako freelancer jestem doceniany za swoją pracę.

Jakie miałeś najważniejsze spotkania artystyczne do tej pory?

- Z Weroniką Szczawińską pracowałem przy przedstawieniu "Wojny, których nie przeżyłam" z tekstem Agnieszki Jakimiak i przy "Komunie Paryskiej". "Komuna" była jednym z najciekawszych i szalonych pomysłów, w jakich brałem udział - przez trzy miesiące pracowaliśmy z postulatami Komuny; a proces twórczy opierał się na zasadach demokracji, wszyscy tworzący spektakl byli równi. Może efekt końcowy nie był zadowalający, ale stoję za tym przedstawieniem murem. A największym atutem tego projektu było to, że cały bydgoski zespół przeobraził się na chwilę w prawdziwy rockowy band.

Ania Smolar, której bardzo wiele zawdzięczam, pokazała mi, że moje prywatne doświadczenie może być świetnym materiałem na scenę - wykorzystaliśmy to w performansie w "Dybuku", gdzie odgrywam wszystkie piosenki żydowskie, które śpiewałem w szkole teatralnej.

To prawdziwa historia?

- Tak, profesor uważał, że jeżeli opanujemy żydowską skalę, wtedy będziemy mogli zaśpiewać wszystko. I przez całe studia śpiewałem i tańczyłem do szmoncesów, co w "Dybuku" odtwarzam 1:1. Gram potrójną rolę: gimnazjalistę, który gra rolę w przedstawieniu szkolnym, i oprócz tego wychodzę z tych dwóch ról, żeby na chwilę być Jankiem Sobolewskim, który na scenie rozprawia się z ciężkim, trochę wstydliwym wspomnieniem ze szkoły teatralnej. A na koniec wymieniłbym "Oratorium", spektakl przygotowany z grupą She She Pop w Hebbel Am Uffer w Berlinie. Chór ze sceny rozmawia z publicznością, co jest grą ze stylem Brechta; publiczność też jest chórem, który odpowiada - widzi wyświetlane napisy i może czytać te kwestie, z którymi się identyfikuje. Publiczność berlińska jest odważna, wchodziła w to bez wahania. To było ogromne przeżycie. Po raz pierwszy zagrałem po niemiecku - w nowym dla mnie języku scenicznym - dwugodzinny spektakl, przed ministrem kultury Niemiec, aktorami Volksbuhne.

Co teraz przygotowujesz w Biennale Warszawa?

- W przedstawieniu "Globalna wojna domowa" w reżyserii Pawła Wodzińskiego pracujemy nad manifestami populistycznymi od najbardziej znanych, jak Donalda Trumpa, Margaret Thatcher, do mniej znanych, np. mordercy ze szkoły Columbine - Erica Harrisa. Pokazujemy, jak rozwija się populistyczna mowa, jak jest powtarzalna i jak może być niebezpieczna. Spróbujemy znaleźć klucz do populistycznej mowy idealnej. Jednocześnie mam próby w Teatrze Studio do "Żab" w reżyserii Michała Borczucha. Gram Charona. To nietypowe wyzwanie, jedna z prób zmierzenia się z rolą, ale performance pewnie też przemycimy, nie da się tego uniknąć w spektaklu eksplorującym seks i seksualność.

A jak teraz, po kilku latach intensywnych i różnorodnych doświadczeń zawodowych, patrzysz na teatr?

- Zmieniła mi się perspektywa. Gdybym kiedyś wiedział, że będę grał w spektaklach pokazywanych w Nowym Teatrze Krzysztofa Warlikowskiego, to pewnie oszalałbym ze szczęścia, ale teraz pociągają mnie różne rzeczy, niekoniecznie mieszczące się w teatrze repertuarowym. Odnajduję się w nim, ale z tymi "innymi" projektami, wyłamującymi się z reguł teatralnej gry. Pojawiły się też całkiem nowe zjawiska, o których, idąc na studia, nikt nie śnił, jak seriale w internecie, właśnie zagrałem epizod w serialu Agnieszki Holland - mam nadzieję, że będę mógł łączyć teatr z małymi doświadczeniami filmowymi.

***

"GLOBALNA WOJNA DOMOWA"

Biennale Warszawa, "Globalna wojna domowa", koncept, reżyseria i scenografia: Paweł Wodziński, opracowanie dramaturgiczne: Piotr Grzymisławski, muzyka: Karol Nepelski, wideo: Magda Mosiewicz. Występują: Beata Bandurska, Magdalena Celmer, Maciej Pesta, Martyna Peszko, Jan Sobolewski, Konrad Wosik.

Spektakl można zobaczyć 13-15 kwietnia, godz. 19, Muzeum Sztuki Nowoczesnej na Pańskiej. Wstęp wolny, obowiązują darmowe bilety, które można dostać m.in. na stronie www.biennalewarszawa.pl

***

Na zdjęciu: "Globalna wojna domowa", Jan Sobolewski po środku

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji