Artykuły

okazja: Brecht

Felietonista "Teatru" próbuje w ostatnim numerze tego pisma wznowić - bardzo taktownie zresztą - proces o teatr Brechta. Cierpliwie, barwnie i bardzo słusznie tłumaczy że nie istnieje tzw. brechtowski styl aktorstwa, że naśladując nietrafnie i nie w porę Berliner Ensemble zły aktor nie stanie sią wcale lepszym aktorem, a dobry wpadnie w manierę, tandeciarstwo i nonsens. To są oczywistości, a jednak dobrze jest przypominać o nich wszystkim, którym marzy sią nowoczesność teatralna, którzy nie potrafią szukać jej poza formą, poza gestem, którzy chcieliby traktować ją nie jako swój, współczesny sposób odczuwania, ale jako jeszcze jedną manierą, zestaw chwytów, sztuczek, jakimi można przy każdej okazji się posłużyć.

Felietoniście jednak nie o te oczywistości chodzi, niewarte są jego pióra i całego felietonu. Zręcznie splata je z własnym sceptycyzmem o wiele ogólniejszym. "Rzeczy wielkie i nowe rzadko zdobywają powszechne uznanie w stosunkowo krótkim czasie (jak teatr Brechta - przyp. mój). Być może pewne teksty, pewne formy, pewne odkrycia Brechta przetrwają modę. Chciałbym wierzyć w wielkość tego teatru, która ostanie sią czasowi mimo małości wielu jego chwalców". Zresztą i ten sceptycyzm felietonisty możemy podzielić, skoro odwołuje sią on aż do historii. Ale zaraz po tym przypuszcza atak generalny: w Polsce "poza "Operą za trzy grosze" żadna sztuka nie odniosła prawdziwego sukcesu u szerokiej publiczności. Zatem szczególna tematyka, nastrój, bliskie Polakom anarchistyczne idee "Opery za trzy grosze" a nie teatr i pisarstwo Brechta święciły triumf. Bogato zapisane kroniki zwycięstw Berliner Ensemble na scenach Europy, mniej lub więcej uproszczone teorie teatralne, parę fachowych dyskusji, trochę przekładów, to prawie wszystko, co do nas dotarło. I oczywiście kilka lepszych i gorszych przedstawień, które wzbudziły zainteresowanie fachowców oraz premierowej publiczności".

Nie będę się spierał i przekonywał autora wyliczaniem przedstawień brechtowskich. Można je oglądać lub można ich nie zauważać. Na pewno powiedziałby zbyt wiele, kto by sądził, że narzuciły one teatrowi naszemu styl jakiś własny, specjalny. Ale też przyznać trzeba, że spośród wszystkich współczesnych egzaminów naszego teatru i aktorstwa one właśnie były najtrudniejszym i - bodajże - najważniejszym. Nie Ionesco i nie Beckett, nie ujmując im zasług ani "literackich, ani teatralnych. Ale Brecht, potem Dürrenmatt. Mając tych dwóch poza sobą można już z dużą nadzieją sukcesu grać całą młodą dramaturgią współczesną, angielską, włoską, francuską.

Cokolwiek powiedzielibyśmy o jego oryginalności, Brecht dał w swojej twórczości zwięzłe kompendium współczesnych tęsknot i tendencji teatralnych; dał też współczesny, lekko anarchizujący i lekko cyniczny pogląd na świat. I dlatego wbrew felietoniście "Teatru" zdobywa sobie natychmiast publiczność. Nawet w Polsce, nawet w słabszych przedstawieniach.

Teatr Ludowy w Nowej Hucie wystawił brechtowskiego "Pana Puntilę" w reżyserii Józefa Maślińskiego. Zdaniem moim, to jeden z najbardziej udanych tworów dramatycznych Brechta, nie dziwi więc jego powodzenie, nie zaskakuje spontaniczna reakcja widowni. Brecht okazuje sią potrzebny, bliski, odświeżający. W zetknięciu z widownią przełamuje natychmiast schematy myślowe, konwencjonalność wyobraźni, uczuć, odruchów.

Zaciekawia u Brechta - i jest chyba jedną z przyczyn jego sukcesów - dążenie do pokazania za każdym razem dwoistości natury człowieka, jakiś manicheizm moralny i społeczny, który jest dla niego zarówno zawiązaniem, jak konfliktem, jak katastrofą wreszcie dramatu. I "Kaukaskie kredowe koło", i "Dobry człowiek z Seczuanu", i "Pan Puntila" - każda z tych sztuk inaczej powraca do tego samego zagadnienia. Dla Brechta jest ono dowodem rozdźwięku pomiędzy człowiekiem a jego rolą, miejscem społecznym, które narzuca bezwzględnie kierunek postępowania i decyzje. To typowa problematyka moralitetu albo powiastki ludowej - obydwa gatunki znakomicie, najlepiej chyba we współczesnej literaturze wykorzystywane w twórczości autora "Matki Courage". Jest w tej problematyce wdzięk poetycki i naiwność prymitywu. Ale dla Brechta jest także najprostsza nauka społeczna, taka, jak ją dyktuje ludowe właśnie poczucie odpowiedzialności moralnej, sprawiedliwości, jak ją podsuwa wyobraźnia prosta, ludowa, ale poparta przecież doświadczeniem codziennym, codziennym miotaniem się pomiędzy dobrem a złem na przemian.

Co więcej powiedzieć można o "Panu Puntili", poza tym, co mówi się o tzw. problematyce brechtowskiej w ogóle? Bardzo niewiele, szczegóły, detale, można jeszcze po prostu opowiedzieć fabułkę. O bogatym właścicielu lasów, tartaków, cukrowni, który - ponieważ losy wojenne rzuciły Brechta właśnie na północ - mieszka w Finlandii, posiada majątek ziemski, służbę, córkę i szofera. I pije, pije bardzo dużo wódki. Bo wódka przywraca mu równowagę moralną, wytrąca go z zajmowanej pozycji społecznej, pozwala działać zwykłym ludzkim, odruchom, sympatiom, antypatiom. Zdejmuje z niego - zdziera raczej - narzucony kostium przynależności społecznej. Konieczność bycia takim według słów Zofii Nałkowskiej - jak miejsce, w którym się jest. Momenty trzeźwości są momentami powrotu do roli społecznej - dziś, jeśli pisalibyśmy nowego "Puntilę", powiedzielibyśmy raczej do roli zawodowej. To prawda. Nie patrzmy na niego aż tak historycznie i tak egzotycznie. Historia Puntili dotyczy - w mniejszym lub większym stopniu - każdego z nas. Twarzy każdego z nas. Maski każdego z nas. Maski, którą - jak gombrowiczowską "pupę" - każdy z nas nosi, narzuconą lub przybraną, świadomie lub nieświadomie. To są stopnie naszej dojrzałości. I tak powinno się mówić o Brechcie: o ile jego dramat pomaga w rozeznaniu się naszym w tej sytuacji. O ile pomagają przedstawienia jego utworów. Problematyka artystyczna teatru nie jest wcale odcięta od rzeczywistości, chociaż nie zawsze chcemy zdawać sobie z tego sprawę. Najpiękniejszym przedstawieniem "Puntili" byłoby dla mnie to, na którym kilku podtatusiałych panów dostałoby gwałtownego szoku nerwowego.

Z przedstawienia w Nowej Hucie, niestety, nie wynosi się nikogo. Jest poprawne, gładkie, w miarę pomysłowe i w miarę - tak wydaje się przynajmniej na kilkunastym z rzędu spektaklu - puszczone na odpowiedzialność i temperament aktorów. To jest jednak zarzut. Że nie porywa, nie wywołuje wzruszeń gwałtownych, mało śmieszy i zupełnie nie złości. Poza tym, oczywiście, co napisał sam Brecht - co naszkicował, byłoby tu słowem odpowiedniejszym.

Bardzo nijakie także i naiwne dekoracje Krystyny Zachwatowicz. Kilka skrzynek - kist, jak mówi się z niemiecka - z nieheblowanych desek, z nich też łaźnia fińska. Skoro, jak uczą, głównym produktem eksportowym Finlandii jest drewno, musi się ono, w stanie surowym znaleźć też w dużej ilości na scenie. Nietrudno to sobie wyobrazić. I nietrudno zrobić gorszą przysługę Brechtowi. I nietrudno zabudować tak scenę aby uwięzić w niej i reżysera, i aktorów, bez żadnej potrzeby i bez specjalnej konieczności.

Trzeba wreszcie o aktorach. Felietonista "Teatru" obawiał się, że styl, pseudostyl raczej brechtowski może zarazić i zmanierować, naszych aktorów. Dzieje się tak, istotnie; niestety, nie w sztukach tego autora". Przynajmniej nie w tej sztuce i nie w tym teatrze. Aktorzy zagrali prymitywną historię o zaglądającym chętnie do kieliszka panu Puntili i jego słudze Mattim. Ani w tym poezji nie było, ani dwuznaczności, ani specyficznego dla Brechta brutalnego, cynicznego humoru. Parę sytuacji reżyser próbował rysować interesująco, ale wszystko rozpłynęło się gdzieś, rozeszło, nie zostało dopowiedziane do końca, do pointy, do ostatniego ciosu, który w dramatach Brechta znaczy niemal wszystko.

Wierzę więc felietoniście "Teatru". Brecht u nas przyjmuje się z oporami. Ale okazje, okazje przecież są. Marnowane najczęściej wobec niego, jak zresztą wobec całego dramatu współczesnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji