Artykuły

Wszystko się może zdarzyć

"Sarenki" w reż. Tomáša Svobody w Teatrze Ludowym w Krakowie. Pisze Agnieszka Gałczyńska w Teatrze dla Was.

"Sarenki" Tomasa Svobody są trochę jak baśń o złotej rybce. Tylko, że zamiast złotej rybki są cztery sarenki, a zamiast biednego rybaka - czterech życiowych nieudaczników. To jednak nie zmienia faktu, że to doskonała surrealistyczna historia okraszona czeskim humorem.

Poznajemy czterech bohaterów i cztery różne historie.

Piotr Zygmunt (Paweł Kumięga) to dyrygent opery w Ostrawie, wciąż marzący o wielkiej karierze w Japonii. Jego życie jest całkiem udane, dopóki na skutek nieszczęśliwego wypadku nie traci powiek. Nie byłoby to może aż tak uciążliwe, gdyby nie protezy, które klapią przy każdym mrugnięciu. Specyficzny dźwięk uniemożliwia pracę z orkiestrą i wystawia na próbę miłość Zdenki. Załamany psychicznie Piotr postanawia popełnić samobójstwo. Jednak zamiast pomóc śmierci - przeszkadza jej. Perfekcyjny plan rzucenia się pod nadjeżdżający samochód bierze w łeb, kiedy obok niego zatrzymuje się dziwnie wyglądający właściciel malucha i proponuje podwózkę

Patryk Welek (Tadeusz Łomnicki), nienaturalnie zgięty wpół mężczyzna, ma paniczny lęk wysokości. Nic zadziwiającego, gdyby nie fakt, że choroba objawia się chodzeniem w kucki, siedzeniem na małym stołeczku i jazdą maluchem. Każde odstępstwo od normy zapalonemu mykologowi, cierpiącemu na gigantyzm, funduje zawroty głowy.

Podróż tej dwójki kończy się w Brnie, gdzie przed mieszkaniem Patryka spotykają gołego, płaczącego mężczyznę. Jak się okazuje to Karol Janusz (Piotr Fransowicz) - nieśmiały pracownik urzędu skarbowego, którego jedyną życiową rozrywką jest miłość do dziewczyn z zeznań podatkowych. Po upojnym wieczorze z niejaką panną Sowińską - Karol wybiega na korytarz, aby w spokoju popłakać. Dlaczego? Młody kawaler po orgazmie po prostu nie może powstrzymać się od łez.

Opowieść życiowych historii przerywa krzyk młodego bezrobotnego wynalazcy, który właśnie wpadł na genialny pomysł piętrowego lodowiska (tylko, że idzie wiosna) i karnego w boksie (o którego sam się prosi)?!

To, co się dzieje na scenie można chyba nazwać "kosmosem". Absurd wykracza poza wszelkie ramy. Groteska lawiruje pomiędzy baśnią, a szarą rzeczywistością. Gra aktorów nie pozwala jednak zapomnieć, że wciąż jesteśmy w cenionym krakowskim teatrze. Warsztat, ale i zdrowy dystans uwodzą już od pierwszych minut.

Uwodzi również scenografia i kostiumy, które są dopracowane w każdym calu. Motyw fluoroesencyjnych bajecznych kwiatów (nawiązujących do szalonych lat 60-tych) pojawia się w mieszkaniu Patryka, ale stanowi także element ubioru każdego z bohaterów. Mogą być one metaforą ucieczki do doskonałości jak również ciągłego życia marzeniami. Kawalerka Patryka to obraz rodem z czeskich seriali. Szafki oklejone kolorowymi naklejkami, nakręcany telefon i suszące się wszędzie grzyby. Mimo połączenia dwóch zupełnie różnych przestrzeni wizualnych, mamy nieodparte wrażenie, że wszystko jest przemyślane i świetnie ze sobą współgra. Brawo Tomas Svoboda!

Reżyser oprócz scenografii wziął na warsztat również opracowanie muzyczne. Polsko-czeskie hity pojawiają się jako uzupełnienie historii bohaterów. Stają się także miłym dla ucha i oka przerywnikiem. Nie da się ukryć, że partie solowe robią duże wrażenie na widowni, a kiczowate choreografie zaczerpnięte z popularnych kiedyś teledysków wywołują śmiech do łez. Warto szerzej otworzyć oczy, kiedy królem parkietu zostaje Tadeusz Łomnicki, a na estradę (biurko w urzędzie skarbowym) wskakuje Piotr Fransowicz. Panowie, chapeau bas!

Nie bez znaczenia jest również scenariusz spektaklu, nie tyle w wersji słownej, jak samej konstrukcji. Retrospekcja i wplatanie wątków jeden w drugi świetnie się sprawdza. Historie pozornie ze sobą niezwiązane łączą się w całość, by ukazać widzom nową jakość. Choć za czeskim humorem nie przepadam, "Sarenki" od razu przypadły mi do gustu. Najbardziej żenujące problemy są opowiedziane w taki sposób, że z życiowego fajtłapy czynią osobę, którą wypadałoby pokochać za nieodzowny urok osobisty. Pewnie dlatego pierwsza część sztuki zdecydowanie bardziej mi się podoba, widocznie kobiece oko pozostało (tym razem) niewzruszone na wysokie obcasy, kabaretki i słodkie głosiki spod pluszowych sarnich głów.

Historie bohaterów "Sarenek" Tomasa Svobody fundują podróż po nieudanych życiorysach i salwy śmiechu wynikające z ludzkich nieudaczności. Zaskakujący finał opowieści, w którym pojawiają się tytułowe sarenki, wyprowadza widzów z równowagi. Jest zabawnie, z dystansem i artystycznym kunsztem. Czego chcieć więcej?

Agnieszka Gałczyńska - dziennikarz, copywriter, PR-owiec. Optymista będący z kulturą w tę i we w tę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji