Artykuły

Kamila Klimczak: Naważniejszy jest podtekst

Pochodzi z Łodzi, ale mieszka i pracuje w Krakowie. Powiedziano jej, że jest taką krakowianką, jaką niejedna kobieta urodzona w Krakowie chciałaby być. Gra na deskach Teatru Bagatela i Teatru Barkah, śpiewa w Piwnicy Pod Baranami i zespole Leopolda Kozłowskiego. Wydała płytę, zagrała w kilku filmach. Zaraża dobrą energią. W maju odbędzie się Festiwal Sztuki Aktorskiej skupiony na rolach Kamili Klimczak w Bagateli.

Paulina Bandura: Kto jest najważniejszą kobietą w pani życiu?

Kamila Klimczak: Oczywiście mama. To właśnie ona jako ta, która dała mi życie, pokazała świat i była pierwszą osobą, którą poznałam na tej planecie. Dojrzewanie, poznawanie świata zmusza nas do konfrontacji z tymi wyobrażeniami, ale wydaje mi się, że matka pozostaje najważniejsza. Drugą kobietą mojego życia jest młodsza o dwa i pół roku siostra. I jest jeszcze babcia. To te moje pierwsze kobiety. A jest też matka chrzestna i cały krąg moich przyjaciółek, z którymi znajomość trwa nawet 20 lat. Teraz również spotykam kobiety, które pomagają mi się określać na nowo w życiu, w kobiecości, w relacjach z innymi, ze światem.

Czy te pierwsze kobiety w pani życiu są związane z teatrem, śpiewem? Czy to one panią zaprowadziły na sceniczne deski?

Kamila Klimczak: Mama i babcia nie są zupełnie związane z zawodami artystycznymi, choć może nie do końca. Mama zajmowała się planowaniem przestrzennym, a potem pięknie szyła, a babcia była introligatorem. Muzyka była jednak w naszej rodzinie zawsze. Moja mama ładnie śpiewa, tata prowadzi grupy muzyczne jako muzyk pasjonat, a dziadkowie ze strony taty śpiewali w kościelnym chórze i z okazji imienin ściągali do domu gromadę ludzi na dobre jedzenie i wspólne śpiewanie. To ja byłam jednak tą, która zajęła się zawodowo muzyką, a później aktorstwem jako pierwsza. Moja młodsza siostra Emilia jest śpiewaczką w Teatrze Muzycznym w Łodzi.

Dopiero w waszym pokoleniu artystyczny gen się uaktywnił.

Kamila Klimczak: Tak, ja właściwie zmusiłam mamę, żeby pojechała ze mną na egzaminy do szkoły muzycznej. Miałam 10 lat i mimo, że wcześniej ten pomysł się nie pojawiał w naszych rozmowach czy planach, po prostu czułam, że muszę to zrobić. Ciągnęło mnie do sceny. Dostałam się do szkoły muzycznej pierwszego stopnia, do klasy fortepianu. Ciężko było mi to pogodzić między innymi z tym, że bardzo lubiłam sport, od podwórkowego zbijaka po koszykówkę, a trzeba było przecież uważać na palce. Musiałam więc na chwilę przerzucić się na sporty bezpieczne dla rąk. Przez sześć lat bardzo dużo się nauczyłam w szkole muzycznej, ale zrozumiałam, że ciągnie mnie do ludzi, nie jestem stworzona do wielogodzinnych ćwiczeń w samotności. Potrzebuję być w grupie.

Która z kobiet Piwnicy Pod Baranami jest dla pani najważniejsza?

Kamila Klimczak: Niesamowitą osobowością była dla mnie Halina Wyrodek: wyjątkowa kobieta, aktorka, osobowość piwniczna. Haliny wszyscy się bali i ją kochali; nigdy nie było wiadomo, kogo tego dnia wyklnie, a kogo utuli i pochwali, ale była to niezwykłej wrażliwości osoba i bardzo cię cieszę, że ją poznałam. Wszystkie kobiety Piwnicy wnoszą do zespołu swój indywidualny, wyrazisty rys. To są kobiety piękne, fizycznie i duchowo, ale o niełatwych charakterach. W Piwnicy kobiecość rozkwita, wszystkie kobiece stany mają swoje ujście i te silne osobowości się ze sobą zderzają. Szczególnie na tak małej przestrzeni, jaką jest na przykład garderoba piwniczna - cztery stanowiska dla około 30 osób, w tym 10 kobiet. To wyzwala demony, ale na kobiety piwniczne zawsze można liczyć w trudnych sytuacjach. Jak to w rodzinie - kłócimy się, nienawidzimy, obrażamy, a później przepraszamy, godzimy, wspieramy się.

Na scenie - i teatralnej i piwnicznej - używa pani tekstów wielu genialnych twórców: Wasowski, Przybora, Młynarski, Cygan, Szymborska, Lipska. Czy tekst jest najważniejszy w pracy aktora?

Kamila Klimczak: Jest taka anegdota, którą opowiada Jacek Cygan. Otóż młoda dziennikarka zapytała kiedyś Gustawa Holoubka: "Mistrzu, co pan ceni najbardziej, tekst czy kontekst?". Odpowiedział jej: "Droga pani, najbardziej drogi jest mi podtekst, a tekst to pretekst". Wszystko zależy od konwencji spektaklu, którą się bawimy. W pracy aktora tekst to jeden z możliwych punktów wyjścia do roli. Kiedy zaczynamy przygotowania do spektaklu, dostajemy tylko teksty kwestii dla bohaterów i cały sens dookoła postaci, to co musimy dobudować do roli, czerpiemy właśnie z tego tekstu. Oczywiście dzieje się to w połączeniu z ogromną pracą reżysera, jego wizją oraz dzięki scenografii i kostiumom. Wspólna praca intensyfikuje działanie tego, co odnajdujemy w tekście.

A jaki powinien być efekt?

Kamila Klimczak: Najważniejsze jest to, by ten obcy tekst stał się naszymi własnymi słowami, czy to tekst postaci spektaklu, czy piosenki, musi przestać być dla nas obcy, musi nam wniknąć pod skórę i stać się nasz. Widz musi poczuć, że to my mówimy do niego. Jesteśmy jakby naczyniem, przez które przelewa się tekst przez nas przepracowany.

W Piwnicy wiele tekstów to były manifesty: artystyczne, ale też polityczne, które miały mocny oddźwięk także poza jej murami. Mam wrażenie, że dziś tekst przestaje być ważny; jest go dużo, ale ma mniejszą siłę.

Kamila Klimczak: Niestety tak. Piwnica jest wysepką pośród bylejakości; tu dalej dokonują się manifesty, polityczne również. I jest to o tyle ciekawe, że występują w niej satyrycy o różnych upodobaniach politycznych, którzy muszą się ze sobą dogadać, bo jak już mówiłam, przestrzeń piwniczna jest mała. Wynikają z tego bardzo ciekawe dyskusje, bo w tym chodzi przede wszystkim o dialog. O zwrócenie uwagi, poprzez artystyczną wrażliwość, na pewne rzeczy, które powinniśmy w sobie pielęgnować: uczuciowość, otwartość na drugiego człowieka. My w Piwnicy mówimy o tym również przez wykpienie odwrotnych stanów, czyli skrajnego chamstwa czy głupoty. Tekstem właśnie.

Jaki jest najważniejszy tekst w pani życiu?

Kamila Klimczak: (długo milczy) Wielką przyjemnością i zaszczytem było dla mnie zaśpiewanie Jestem za blisko - wiersza pani Wisławy Szymborskiej, do której pan Andrzej Zarycki napisał, specjalnie dla mnie, muzykę na głos i kontrabas, a pani Wisława zgodziła się, żebym ten wiersz zaśpiewała. To jest opowieść o kobiecie. W wykonaniu tego utworu najistotniejsze jest słowo, muzyka i to, co dzieje się pomiędzy wykonawcami a widownią. A dzieją się czary. To moment w moim recitalu, który wszyscy mocno przeżywają, a po nim relacje między nami na scenie i publicznością już się zmieniają.

Pytam o te teksty, ponieważ zbliża się Festiwal Sztuki Aktorskiej, którego będzie pani główną bohaterką. Czy wybrane są już spektakle, w których zaprezentuje się pani publiczności podczas festiwalu?

Kamila Klimczak: Na pewno pokażemy "Szaleństwa nocy". To sztuka współczesna, w której gram główną rolę - Helenę. Kobieta spotyka drobnego złodziejaszka i zakochuje się w nim; to komedia romantyczna o niemożliwej miłości. Będzie na pewno najnowsza premiera Teatru Bagatela w reżyserii Henryka Jacka Shoena, pt. "Kłamstwo". Pokażemy też przedstawienie "Najdroższy", w którym granie daje mi wielką frajdę. O zastępstwo w tej sztuce poprosiła mnie Ula Grabowska; dublowanie się z nią w tej roli jest dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem. Będzie też "Mefisto", czyli sztuka osadzona w latach 20., z moją rola Nicoletty. To spektakl, przy którym zrobiłam pierwszą asystenturę, a do tej pory w teatrze zrobiłam ich trzy. To bardzo cenne, bo pozwala zupełnie inaczej spojrzeć na sztukę.

Czym jest dla aktora taki festiwal?

Kamila Klimczak: To jest dla mnie okazja do badania przestrzeni, w jakich się pojawiam w tych spektaklach: od głównej roli po epizod. Cenię sobie to szerokie spektrum doświadczeń, jakie zapewnia mi mój teatr - zobaczenia aktorstwa i teatru z wielu stron.

Oprócz spektakli będą również spotkania z publicznością, które staną się okazją do powiedzenia czegoś swoim własnym tekstem. Co chce pani powiedzieć publiczności podczas tych rozmów?

Kamila Klimczak: Zależy od tego, o co będą pytać, czego będą ciekawi. Dbamy o to, by teatr był jednak sztuką dialogu. Ja oczywiście wiem, co mam do powiedzenia swoją postacią na scenie, ale publiczność sprawia, że za każdym razem spektakl jest inny. Profesor Janusz Gajos, mój wykładowca w szkole teatralnej, absolutny mistrz tego zawodu, zawsze mówił, żeby "nie grać siebie" - taki tytuł nosi zresztą napisana o nim książka. Ja dyskutuję z nim, śpiewając piosenkę Wojciecha Młynarskiego "Zagrać siebie". Opowiada ona o tym, co zrobić, kiedy się skończy grać i schodzi ze sceny. Ciągle się uczę niegrania siebie i grania siebie, dzięki temu ten zawód jest dla mnie wciąż fascynujący. Zobaczymy więc, jaka publiczność przyjdzie do mnie na festiwal. Bardzo jestem tego ciekawa. Zapraszam!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji