Artykuły

Małgorzata Zwolińska: Życie na innym poziomie

Małgorzata Zwolińska - kostiumograf, scenograf, autorka piosenek i adaptacji scenicznych, od lat związana z teatrem Groteska. Teatralna mama - jej córka wychowała się w teatrze. Tworzyła kostiumy dla europejskich gwiazd lat 70. i 80., a teraz z taką samą radością przygotowuje kostium pechowego nosorożca.

Jest pani prawdziwą kobietą renesansu - autorką adaptacji i tekstów piosenek, kostiumografem i scenografem. Która z tych funkcji jest pani najbliższa?

- To są dwa zupełnie różne języki - plastyki i muzyki. Projektowanie kostiumów to zajęcie fascynujące, odpowiedni strój może dopowiedzieć postać, dookreślić ją. Kostium to wypadkowa wizji kostiumografa, reżysera i aktora. Kiedy w latach 80. miałam przygotować kostium dla niemieckiego gwiazdora Helmuta Bergera, wykonałam dwie wersje garnituru - jeden zniszczony, sprany, a drugi świeży, nowiutki, jak spod igły. Helmut oczywiście wybrał ten pierwszy! A co jest mi najbliższe? Na pewno najbardziej osobiste jest tworzenie tekstów piosenek. Na przykład pisanie piosenek do "Ani z Zielonego Wzgórza" zbiegło się z wyprowadzeniem się mojej córki z domu. Utwory o tym, jak Ania przygotowuje się do opuszczenia domu i wyruszenia w wielki świat, na uniwersytet, to zarazem wyraz moich matczynych niepokojów z tamtego okresu.

Jak wygląda dom zakochanego w ubiorach kostiumografa?

- Czasem mam wrażenie, że moje mieszkanie to magazyn! W szafie trzymam swoje rzeczy jeszcze z czasów licealnych, a były to lata 70., na przykład skórzane buty robione na wymiar przez szewca. Kufry są pełne sukienek z lat 30., fraków, smokingów... Mam nawet suknię balową mojej ciotki!

Czy skarby z tej prywatnej kolekcji można zobaczyć na scenie?

- Czasem tak, jakkolwiek przez tych kilkadziesiąt lat zmieniły się rozmiary, ludzie są teraz więksi. Buty z mojej kolekcji mają rozmiar 36, 37, a teraz dziewczyny w teatrze często potrzebują numeru 39 albo 40. Tak samo bluzeczki, ciężko się wcisnąć. Jednak perełki z moich zbiorów czasem służą jako inspiracja albo wręcz wzór do odszycia.

Czy od zawsze marzyła pani o pracy w teatrze?

- Tak, choć w momencie wybierania uczelni spotkałam się ze zdecydowanym sprzeciwem rodziców. Teatr to w końcu taka niepewna droga, rodzice chętniej widzieliby we mnie przyszłą lekarkę czy inżyniera. Nie było mowy o uczelni artystycznej, więc zdecydowałam się studiować filozofię.

Czy filozofia to dobry wstęp do pracy w teatrze?

- O, tak! W wieku 18, 19 lat chłonęłam filozoficzne teksty, niemiecką i francuską filozofię XX wieku, to wszystko było przesiąknięte sztuką, miało związek z poezją, malarstwem. Poznałam Hegla, Kierkegaarda. To była pigułka na całe życie! Musiałam też poznać starożytną grekę i łacinę w stopniu umożliwiającym swobodne przetłumaczenie tekstu, a gdyby nie studiowanie filozofii, nie miałabym takiej okazji.

Pamięta pani swoje pierwsze teatralne olśnienia?

- W latach 70. dobrych kilkanaście razy obejrzałam "Dziady" w reżyserii Swinarskiego, biegłam na nie do teatru za każdym razem, kiedy byłam w Krakowie. To było ogromne przeżycie! Wielka Improwizacja w wykonaniu Jerzego Treli, a na końcu spektaklu Do przyjaciół Moskali wygłaszane na tle rozbijających jajka statystów. W tym spektaklu było wszystko - piękno słowa, treść, interpretacja. Potem były kolejne olśnienia. Teatr telewizji nie istnieje już od lat, a ja ciągle mam w pamięci fragmenty, które mną wstrząsnęły. Czasem nie pamiętam tytułu spektaklu, czasem zamazuje mi się twarz aktora, ale pamiętam aurę wielu scen. Teatr to dla mnie życie na innym poziomie.

Teatr Groteska ma w repertuarze zarówno spektakle dla dzieci, jak i dla dorosłych. Co jest ważne w przygotowywaniu przedstawień przeznaczonych dla najmłodszych?

- Staram się, żeby w teatrze pokazywać dzieciom ładny, estetyczny świat. Dbam o oddanie ducha epoki, na przykład nie wyobrażam sobie Ani z Zielonego Wzgórza w dżinsach! Teatr powinien uczyć historii mody, szacunku dla starszych, dobrych manier. Powinien zaznajamiać dzieci z kulturą słowa, z ładnym językiem. Teraz przygotowujemy przedstawienie "Kto pocieszy pechowego nosorożca?". Tytułowy nosorożec bardzo chce fruwać. Spotyka różne postaci, które chcą mu pomóc, mały wróbelek nawet próbuje oddać mu skrzydełka! Wymyśliliśmy, że nosorożec będzie wyglądał bardzo realistycznie, mamy już gotową głowę, teraz pracujemy nad tułowiem. Dla kilkuletniego widza spotkanie z takim nosorożcem będzie prawdziwym przeżyciem.

A na co zwraca pani uwagę, adaptując teksty przeznaczone dla dorosłych?

- Adaptacja sceniczna nie jest po prostu przepisaniem tekstu, utwór tworzy się na nowo. Na przykład "Dzienniki gwiazdowe" Lema, które powstawały w latach 50., 60. i 70. Opisany w nich świat wydawał się nierealny, a przecież to wszystko dzisiaj dzieje się naprawdę! Adaptując ten tekst, chciałam wyrazić głęboką osobistą niezgodę na to, co nas otacza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji