Artykuły

Robert Gonera: Nie wstydzę się roli w "Koronie królów"

- Nie robię rzeczy, które są na tyle wbrew mnie, by nie sprawiały mi satysfakcji. Praca jest pracą, aktor - aktorem, powinien grać - mówi aktor Robert Gonera.

Co pan teraz robi? - Gram biskupa Jana Grota - mówi aktor Robert Gonera. W latach 90. zabłysnął w filmie "Dług". Potem przestał nagle dostawać oferty. Jak wspominał w wywiadach, otarł się o bezdomność (sypiał w samochodzie). Od 2000 roku wcielał się w postać Jacka Mileckiego w "M jak Miłość". Teraz znalazł się w obsadzie serialu "Korona królów" w Telewizji Polskiej. - Akcja toczy się na dworze Kazimierza Wielkiego. Jestem dla władcy opozycją.

- I jak się pan czuje w opozycji? - pytam.

- Chyba zawsze w jakiejś jestem. Mój bohater nie tylko doradza, ale też krytykuje Kazimierza Wielkiego w zakresie jego obyczajowości, łącznie z wnioskiem o ekskomunikę. Jest co grać, postać się rozwija.

"Korona królów" to 4 miliony widzów, ale i bezlitosne szyderstwa.

- Nie wzrusza mnie ten hejt, bo wiem, co jest w środku. To telenowela historyczna robiona profesjonalnie przez wielu twórców: od scenografii, charakteryzacji, kostiumów. Doceniam ich pracę. A aktorsko rozpędziłem się do tworzenia postaci, która jest niejednoznaczna, kolorowa. Biskup pozwala sobie na ostre reakcje względem króla. Jan Grot wcześniej doradzał Łokietkowi, potem atakował Kazimierza, ale jednak długo utrzymał się na dworze. Była to więc relacja kłótliwa, ale z sensem dla Rzeczpospolitej. Wbiliśmy się już w rytm tych postaci i tej opowieści, a więc złego słowa nie mogę powiedzieć na temat produkcji. Z przyjemnością spotykam się z kolegami na planie i tworzymy telewizyjny kontent.

O, czyli ma pan satysfakcję?

- Nie robię rzeczy, które są na tyle wbrew mnie, by nie sprawiały mi satysfakcji. Praca jest pracą, aktor - aktorem, powinien grać. Miałbym się wstydzić, że w tym występuję? No nie. Równolegle przygotowuję spektakl z Marysią Seweryn dla Teatru STU w Krakowie. Reżyseruje Marek Gierszał. To sztuka o dojrzałej parze, która straciła dziecko w wypadku. Nazywają się "Ona" i "On", bo ten dramat dotyczy wielu par. Spotykają się po latach na cmentarzu, ponieważ okazało się, że trzeba przenieść groby ze względu na zanieczyszczenie terenu. Sztuka nosi tytuł "Trucizna", co jest też oczywiście przenośnią zatrutej relacji (od dawna już nie są małżeństwem). Cały spektakl to ich długa, terapeutyczna rozmowa, przez półtorej godziny jesteśmy na scenie. Wielkie wyzwanie. Odpuszczam inne oferty, choćby komediowe, żeby to dobrze wyszło.

Kiedy premiera?

- Po wakacjach, ale próby już trwają. Jesienią pojawi się też serial "Zasada przyjemności" z moim udziałem. To międzynarodowa koprodukcja Canal+. Gram komisarza, który staje przed zadaniem wyjaśnienia kryminalnej zagadki. Być może będzie też kontynuacja niemieckiego tasiemca, w którym grywam mniej więcej raz na kwartał przez kilka dni. To słynny [produkowany od 1971 roku] "Telefon 110" przerobiony na serial o kryminalnych sprawach polsko-niemieckich. Scenariusze są ciekawe i mam też możliwość pograć sobie po niemiecku.

Przekonał się pan, że w tym zawodzie fortuna kołem się toczy.

- Przez jakiś czas propozycji było mniej, ale w tej chwili jestem w rytmie swoich zadań. Myślę cichutko, że może coś jeszcze przede mną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji