Artykuły

Przypadki "mężczyźnianego krawca"

Te wieczory II Rzeszowskich Spotkań Teatralnych chyba najbardziej utrwalą się w pamięci wszystkich widzów! Mam tu na myśli "Burzliwe życie Lejzorka Rojtszwańca" w interpretacji artystów Teatru Ludowego z Nowej Huty.

Już na wiele dni wcześniej miłośnicy twórczości Erenburga cieszyli się na myśl konfrontacji wrażeń odebranych w czasie czytania tej dość popularnej powieści z jej sceniczną wizją. I trzeba od razu stwierdzić, iż nie zawiedli się. Perypetie pechowego "mężczyźnianego krawca z Homla" nic nie straciły ze swej barwy w scenicznej adaptacji i reżyserii Jerzego Krasowskiego. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że zyskały dzięki zastosowaniu trafnego wyboru motywów i najsłuszniejszego chyba wyeksponowania krytycznego spojrzenia Lejzorka na ściśle przyczynowy tok wypadków.

Jerzy Krasowski jako inscenizator zastosował świetny pomysł, już sam w sobie rzucający właściwe światło na sylwetkę bohatera widowiska. Jest nim przewijający się przez cały czas akcji motyw - związanej z postacią Chaplina - melodii "Titina". Zresztą sugestia ta sprawiała. że kilkakrotnie w czasie tego widowiska odnosiłem wrażenie, że mam przed sobą przynajmniej spokrewnionego ze swym wielkim mistrzem, jakiegoś biednego, zagubionego w nieprzychylnym mu świecie - małego Chaplina. W dużym stopniu wrażenie to potęgował styl interpretacyjny odtwórcy Lejzorka - Edwarda Raczkowskiego. Mimo pewnej powierzchownej zbieżności z rysami charakterystycznymi innych postaci odtwarzanych przez tego artystę, jest to chyba największe jego osiągnięcie aktorskie. Jego Lejzorek prawdziwie wzrusza, nadaje ton całemu widowisku i niewątpliwie trwale pozostanie w pamięci wielu widzów.

Sama adaptacja - być może z racji sugestii narzucanych przez ramy powieści - jest trochę nierówna. Najlepsza jest pierwszą połowa rozgrywająca się jeszcze na terenach Związku Radzieckiego. Naj więcej w niej wyostrzonych, kapitalnych obserwacji i ostrej satyry. W drugiej części, a zwłaszcza w scenach poprzedzających zakończenie, niebezpiecznie drżą nutki deklaratywności.

O nowohuckiej inscenizacji "Lejzorka" mimo kilkunastoosobowego zespołu wykonawców można zaryzykować twierdzenie, że jest ona w pewnym sensie widowiskiem jednego aktora. Wykonawcy wszystkich - zresztą nieraz świetnie zagranych epizodów służą w tej adaptacyjno-inscenizacyjnej machinie celowi wyeksponowania głównej postaci. Tym większe uznanie należy się więc teatrowi za to, że w spektaklu tym nikt nie uderza w fałszywe struny, a całość - podkreślam to raz jeszcze - pozostawia na długo niezapomniane wrażenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji