Artykuły

Teatr reportażowy, daleki od prostych analogii

- Pokazujemy historię z lat trzydziestych ubiegłego wieku jako farsę, ale jednocześnie jako lekcję. Nie chodzi nam wcale o przekonywanie, że coś powtarza się jeden do jednego, o doszukiwanie się prostych analogii, bo tak wcale nie jest. Natomiast radykalnie prawicowy, właściwie nacjonalistyczny zwrot, który obserwujemy nie tylko w Polsce, ma punkty wspólne z wydarzeniami sprzed ponad ośmiu dekad - mówi reżyser Katarzyna Szyngiera przed premierą "Pożaru Reichstagu" w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie.

Historia. To opowieść o przeszłości, mnóstwo ciekawostek, wiedza, z której można wyciągać wnioski? Co bardziej?

- Karol Marks powiedział, że historia się powtarza za pierwszym razem jako tragedia, za drugim zaś jako farsa. Można powiedzieć, że to jest nasze motto. Pokazujemy historię z lat trzydziestych ubiegłego wieku jako farsę, ale jednocześnie jako lekcję. Nie chodzi nam wcale o przekonywanie, że coś powtarza się jeden do jednego, o doszukiwanie się prostych analogii, bo tak wcale nie jest. Natomiast radykalnie prawicowy, właściwie nacjonalistyczny zwrot, który obserwujemy nie tylko w Polsce, ma punkty wspólne z wydarzeniami sprzed ponad ośmiu dekad. Chcemy ich szukać, pokazywać prawdopodobne równoległości między tymi rzeczywistościami.

Fabuła tekstu opowiada o dojściu Hitlera do władzy. O momencie, w którym narodowi socjaliści zdecydowali się podpalić niemiecki parlament, by oskarżyć o to socjalistów i zyskać pełnię władzy. Nie obawia się pani, że już sama próba szukania czegoś wspólnego z ludźmi, z wydarzeniami, które są oceniane jednoznacznie, nie kryjmy - które mają w sobie pierwiastek zła, może zwyczajnie kogoś wkurzyć?

- Na pierwszy rzut oka może tak to wyglądać, ale w drugiej części spektaklu uczciwie oddajemy głos obu stronom. To jest oczywiście ryzykowne, bo mogą się pojawić takie głosy, że wspieramy czy propagujemy poglądy nacjonalistów. Druga część spektaklu nawiązuje do pewnej dyskusji. Do debaty zatytułowanej "Co to jest nacjonalizm?", która odbyła się w lutym tego roku na Uniwersytecie Rzeszowskim. Te dwie różne konwencje służą do tego, by zastanowić się nad radykalizacją poglądów. Nad tym, czy właśnie w pewnych momentach historia się nie powtarza i jak radzić sobie dziś z burzliwymi nastrojami społecznymi.

Dlaczego sięgnęła pani po tekst Tadeusza Gieruta i Romana Ściślaka? Tekst zapomniany, nieznany. Odkryła go w Bibliotece Narodowej profesor Krystyna Duniec, która pisała książkę o dwudziestoleciu międzywojennym. Tekst bardzo się zestarzał, może nie zachwyca literacko, ale jest interesujący w formie.

- Dotknęła mnie jego szczerość. Autorzy przeżyli te wydarzenia. Jeden był nauczycielem, drugi społecznikiem, a pisać zaczęli z potrzeby serca i przerażenia całą sytuacją. Poruszyło mnie, że pisali o zamknięciu opozycji w obozach koncentracyjnych, a wtedy jeszcze nie mogli o nich wiedzieć. Ironia losu polega na tym, że jeden z autorów zginął w Auschwitz.

Dużo faktów.

- Mnie interesuje teatr reporterski, dokumentalny. We wstępie autorzy nazwali tekst scenicznym reportażem. Poczułam, jak wielką mieli potrzebę opowiedzenia o niebezpieczeństwie, które się dzieje. To ma walor większy, niż literacka gładkość słów.

Do kogo chce pani dotrzeć ze spektaklem?

- Myślałam o widzach koszalińskiego teatru. Dyrektor mówił mi, że chętnie oglądają spektakle rozrywkowe, dlatego uznałam, że warto z naszego wydobyć walor komiczny.

Nieprawdopodobne, że on tam może być.

- Jest! Wychodzimy od zabawy, ale im dalej w las tym jest trudniej, mniej zabawnie, a bardziej refleksyjnie. Zaczynamy od śmiechu, ale później skupiamy uwagę. To jest... tragikomiczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji